31 października 2012

Recenzja: Leona Lewis - Glassheart

Leona Lewis to 27-letnia angielska wokalistka, która umiejętności estradowe rozwijała od najmłodszych lat w wielu prestiżowych szkołach. Chcąc zaistnieć w przemyśle muzycznym, nagrała kilka demo albumów, niestety zainteresowanie nimi okazało się zerowe. Jej kariera nabrała tempa dopiero po udziale w 3 edycji brytyjskiego X-Factora, w którym zmiażdżyła konkurencję zdobywając pierwsze miejsce. Zaowocowało to ukazaniem się debiutu: ‘Spirit’, który w stosunkowo krótkim czasie zdominował największe listy sprzedaży. Następnie szarpnięto się na ‘Echo’, lecz nawet w połowie nie osiągnęło sukcesu poprzednika. Z kolei dzisiaj przyjrzę się trzeciemu podejściu, które po roku od pierwotnej daty premiery, w końcu trafiło na sklepowe półki. Warto było czekać?

Wypuszczone nakładem Syco Music i RCA Records, Glassheart prezentuje klimaty współczesnego popu, który często spotkamy w połączeniu z dancem, soulem lub obiema opcjami jednocześnie. Wersja podstawowa zawiera 13 tracków utrzymanych w takiej właśnie konwencji. Teoretycznie powinny być przebojowe, pełne radiowego potencjału oraz oczywiście ambitnie wykonane, tymczasem w praktyce mają się niezbyt ciekawie - tak to zwykle bywa w przypadku płyt z niepewną datą premiery.

27 października 2012

Recenzja: Maria Peszek - Jezus Maria Peszek

Żyjąc w Polsce, trudno jest nie słyszeć o osobie Marii Peszek: 39-letniej aktorce, piosenkarce, ostatnio również czołowej skandalistce. Na rynku fonograficznym działa od ponad 7 lat, wydając przez ten czas dwa dobre albumy (Miasto mania i Maria Awaria) + jedną EP’kę stanowiącą kontynuację debiutu z 2005 roku. W sumie za dorobek muzyczny otrzymała 3 Fryderyki i Paszport Polityki. 4 lata po premierze ostatniego krążka, Maria przedstawia nam nową propozycję. Nie da się ukryć, że bardzo osobistą i podobno kontrowersyjną. Czyżby w końcu można było posłuchać kogoś, kto ma do powiedzenia coś ciekawego?

Na Jezus Maria Peszek składa się 12 utworów, które najprościej zaklasyfikować do alternatywnego popu, zabarwionego elementami indie, niekiedy elektroniki. Poza samą wokalistką, za brzmienie podkładu odpowiada też Michał ‘Fox’ Król – producent, którego (jak widać/słychać) opłaca się zaprosić do współpracy. Jednak w tym przypadku dźwięki nie ogrywają kluczowej roli. Ale o tym przeczytacie sobie w rozwinięciu.

20 października 2012

Recenzja: Brandy - Two Eleven

19 lat działalności estradowej, 6 filmów, 5 albumów, 25 singli – tak przedstawia się dorobek amerykańskiej piosenkarki Brandy Norwood. 33-latka pochodzi z typowo muzycznej rodziny: jest córką soulowego wokalisty Williego Norwooda, jej brat (Ray J) zajmuje się hip hopem, poza tym jest kuzynką samego Snoop Dogga. Jako dziecko wykonywała w kościele gospelowe utwory, następnie udzielała się w różnych przedsięwzięciach szkolnych, aż w końcu zainteresowała się nią wytwórnia Atlantic Records, doprowadzając do podpisania kontraktu. Pomimo prezentowania ciekawego poziomu, Brandy nigdy nie odniosła sukcesu adekwatnego do umiejętności. Nowe dzieło tego nie zmieni. Przekonajmy się dlaczego.

Two Eleven to seria (w rozszerzeniu) 17 kawałków utrzymanych w konwencji mainstreamowego R&B, czyli czegoś pomiędzy twórczością Mary J. Blige i Kelly Rowland. Do ich wyprodukowania powołano sztab fachowców, w skład których wchodzą m.in. Rico Love, Sean Garrett, Midi Mafia i Bangladesh – osoby obcujące z podobnymi klimatami na co dzień. Całość dystrybuowana nakładem RCA Records.

15 października 2012

Recenzja: Papa Roach - The Connection

Dwójka przyjaciół ze szkoły średniej, pomysł na założenie zespołu, dobranie pozostałych muzyków, lokalne koncerty, kontrakt z wytwórnią. Stałym czytelnikom bloga ten szablon jest doskonale znany, ponieważ wiele opisywanych tutaj bandów (m.in. Green Day, The XX, P.O.D.) rozpoczęło karierę w taki właśnie sposób. Obecnie do ich grona dołączył również Papa Roach. Czteroosobowa formacja działa w branży od ponad 19 lat, wydając przez ten czas sześć hard-rockowych krążków będących owocami współpracy z wieloma wytwórniami, głównie z rodziny Universal Music. Tak się składa, że na początku października wypuszczono ich nową propozycję - pora dowiedzieć się, z czym mamy do czynienia.

Płyta nosi nazwę The Connection i, tak samo jak starsze odsłony, jest utrzymana w klimacie hard-rocka, do którego wpleciono śladowe ilości rapcore’u – krótko mówiąc, dostajemy 15 tracków (deluxe) przywodzących na myśl wcześniejsze dokonania zespołu. Jednak w przeciwieństwie do nich, w uszy rzuca się znaczny spadek formy. Wniosek? Próby samobójcze podczas pracy nad nowym materiałem nie są dobrym pomysłem. Lepiej zaczekać do jego premiery.

9 października 2012

Recenzja: Ellie Goulding - Halcyon

Piękna, sympatyczna i, chociaż wcale nie dziecinna, to bardzo niewinna – takie były moje spostrzeżenia, gdy po raz pierwszy zetknąłem się z 25-letnią Ellie Goulding. Jej kariera rozpoczęła się podobnie jak w przypadku wielu pokrewnych artystek: od najmłodszych lat uczyła się gry na instrumentach, następnie zaczęła śpiewać i pisać teksty. Będąc na studiach, nawiązała współpracę z Polydor Records i wypuściła debiutancki album, ‘Lights’. To dzięki niemu zdominowała garść prestiżowych list przebojów oraz rankingów tj. UK Albums Chart, czy Brit Awards 2010 w kategorii ‘Wybór Krytyków’, zyskując w krótkim czasie ogromną popularność. Po dwóch latach wydawniczej przerwy, Ellie prezentuje jego następcę. Godnego?

Halcyon to, innymi słowy, 14 kompozycji będących wielką mieszanką różnych stylów muzycznych. Bazę stanowi naturalnie pop, którego w zależności od utworu wzbogacono o elementy indie, elektroniki, soulu lub poniekąd baroque rocka. Odważne posunięcie, to trzeba przyznać. Gdyby cała historia nie rozgrywała się w UK, powiedziałbym, że wręcz głupie – w końcu która wytwórnia odważyłaby się na promocję tak specyficznej muzyki? Na szczęście Brytyjczycy mają bardzo wyrafinowany gust, który w połączeniu z pozycją trendsetterów sprawia, że tak nowatorskie postacie jak Florence+ The Machine, Delilah i Jessie Ware nie muszą śpiewać w lokalnych barach, żebrząc o funta. Pannie Goulding też to nie grozi, szczególnie że jej materiał jest równie dobry co wymienionych koleżanek. A nawet lepszy.

4 października 2012

Recenzja: No Doubt - Push and Shove

No i doczekaliśmy się. Po jedenastu latach wydawniczej posuchy, amerykańska grupa No Doubt w końcu przedstawiła swój nowy materiał. Gwoli ścisłości przypomnę, że Gwen, Toni, Adrian i Tom grają ze sobą od 1986 roku (w nieco zmodyfikowanym składzie), prezentując od tamtej pory 5 zapadających w pamięć albumów. Jako że przez większość ostatniej dekady ich działalność była zawieszona, fani stopniowo tracili nadzieję na studyjny powrót. Jednak gdy ‘Push and Shove’ zostało oficjalnie zapowiedziane, dla wielu osób stało się jedną z najbardziej oczekiwanych produkcji 2012 roku. Mam ją na biurku już od dłuższego czasu – odsłuchaną i dokładnie przeanalizowaną. Pora więc na konkrety.

Dzieło wypuszczone przez Interscope Records zawiera 11 kawałków, które można określić mianem pop-rocka (z naciskiem na pop) połączonego z drobnymi pierwiastkami elektroniki, dance’u, funku i oczywiście ska. Poza zespołem, duży udział przy tworzeniu nagrań miały także cenione w branży osobistości, tj. Mark Stent, Ariel Rechtshaid oraz projekt Major Lazer, czyli Diplo i spółka. W wyniku ich współpracy, otrzymano materiał cechujący się hitowym potencjałem i całkiem niezłą jakością. Mimo to, nie jest idealny i posiada również słabe strony. Ale o tym wszystkim przeczytasz w rozwinięciu.