14 lipca 2012

Recenzja: P.O.D. - Murdered Love

Kalifornijską grupę P.O.D. tworzy czwórka muzyków: Sonny, Wuv, Traa i Marcos, którzy (w lekko zmodyfikowanym składzie) grają ze sobą od 20 lat. Przez ten czas, przedstawili 7 krążków, z których na szczyt wywindował ich dopiero trzeci - The Fundamental Elements of Southtown. To z niego pochodzą przeboje takie jak Southdown czy Rock the Party (Off the Hook), które pomogły im zaistnieć w stacjach przekroju MTV. Przebić się z kolejnymi wydawnictwami było więc o wiele łatwiej. Dzisiaj omówię najnowsze z nich, które swoją premierę miało 10 lipca, 4 lata po wydaniu ostatniego studyjnego dziecka.


Murdered Love, bo o nim mowa, to 12 różnorodnych nagrań utrzymanych w klimacie rocka, zarówno szybszego, ostrzejszego, jak i tego wolniejszego, zmieszanego z prawie niesłyszalnymi elementami muzyki reggae. Spotkamy tu też wiele rapcore’owych motywów, których tak samo, jak omawianego ostatnio rapu, dawno nie opisywałem. Pora więc nieco odświeżyć zagadnienie.

Opiekę nad podkładem muzycznym powierzono Howardowi Bensonowi, który odpowiada za większość wcześniejszych produkcji zespołu oraz sukces takich sław jak Adam Lambert, My Chemical Romance, czy Papa Roach. Jego współpraca z P.O.D. wypadła, jak zwykle, nieźle, rodząc kawałki o bardziej rockowym aniżeli metalowym zabarwieniu. Całość, mimo że nie jest typowo melodyjnym materiałem (nie taka jego rola, to nie pop), to i tak, głównie za sprawą wokalu/rapu, wpada w ucho i pozostaje w głowie znacznie dłużej niż 4 minuty. Jeżeli chodzi o samo zróżnicowanie numerów to, jak wspomniałem wcześniej, będziemy mieć styczność z różnym tempem i charakterem – dostajemy do dyspozycji jedną rock-balladę (Beautiful), masę dynamicznych brzmień oraz szybszy i wolniejszy rapcore, czyli darcie ryja połączone z hip hopowymi wstawkami. Wbrew pozorom, nie ma tu agresywnych motywów, z pewnością nie jest to muzyka, przy której można się wyżyć. Powiedzmy, że ten album jest czymś pomiędzy klimatami Limp Bizkit a Rise Against, połączonymi z garstką autorskich pomysłów.

Sonny opowiada o różnych zagadnieniach, w które subtelnie wplata elementy chrześcijańskie, przypisując Bogu wiele wydarzeń. Jest mowa m.in. o uroku świata, którego nie przyćmią nawet ludzkie problemy, ekskluzywnym życiu w Kalifornii oraz zagubieniu i szukaniu sensu życia, czyli tematach pełnych, na ogół, pozytywnego przekazu. Znajdziemy tu też coś, co nie pasuje do wyważonej stylistyki wydawnictwa – przykładowo Bad Boy jest, jak dla mnie, liryczną parodią tekstów o kobietach, a to przede wszystkim przez brak jakiegokolwiek sensu oraz dosyć patetyczne wykonanie. Generalnie, poza paroma wpadkami, tekst jest niczego sobie.


W pierwszej kolejności, postanowiono wydać Lost In Forever (Scream), natomiast później tytułowe Murdered Love, czyli dwa kompletnie różne tracki, które już przed premierą krążka sugerowały, że nie będzie monoklimatyczny. Przemyślany wybór.

Poza singlowymi kawałkami, do mojej codziennej playlisty dodałem także West Coast Rock Steady (feat. Sen Dog) i Higher, które bez wątpienia można uplasować wysoko w hierarchii albumu, gdyż zapadają w pamięć i wywołują jakiekolwiek emocje. Głównie pozytywne. Z kolei do pozycji, które wydają się być mniej wyraziste (aczkolwiek same w sobie nie takie złe), zaliczam I Am i On Fire. Reszta jest czymś pomiędzy, czyli dobrymi, lecz nie rewelacyjnymi propozycjami, które w większości powinny przypaść nam do gustu.

Murdered Love prawdopodobnie zainteresuje miłośników dotychczasowych dokonań zespołu, dla których będzie stanowić rozrywkę na ponadprzeciętnym poziomie. Chociaż większość aspektów została dopracowana, album nie jest pozbawiony słabszych produkcji – momentami z winy podkładu, czasami tekstu. Na szczęście nie są one szpetliwe i nie niszczą atrakcyjnego dla ucha całokształtu, poza tym i tak nie ma ich dużo. Bez najmniejszych wątpliwości, za ML leci więc zasłużona czwóra. 


Zgadzasz się? Podaj dalej:

8 komentarze:

No ta piosenka "Lost In Forever" nawet spoko jest.;D

Dlaczego w adresie bloga masz teraz blogspot.co.uk? :))

Prawdopodobnie dlatego, że przebywam w UK i automatycznie zmodfykowało mi adres.

Lost in Forever dobrze zapowiada ten album :)

Niesamowity blog! Robisz kawał dobrej roboty. Tak trzymaj ! ; )

Racja. Dwa single dosyc roznorodne, to musze posluchac reszty...

P.O.D. to mój ulubiony zespół. Płyta Murdered Love jest udana, za wyjątkiem utworu I am, który, wg mnie, nie pasuje do P.O.D. Kawałek I am jest dla mnie za ciężki, trudny do zniesienia, a niepotrzebne i, nie pasujące do P.O.D. wulgaryzmy, dodatkowo pogrążają ten słaby kawałek. Moje ulubione momenty to Higher, Lost in Forever, Babylon the Murderer.

nie wiem skąd porównania do rise against. Kto słucha P.O.D ten wie, że lubią łączyć ze sobą różne klimaty w tym motywy punk rocka (bo rozumiem, że to miałeś na myśli przywołując to porównanie). Szczerze mówiąc można na tej płycie znaleść wszystko, z czym mogliśmy się zetknąć już na poprzednich płytach, tyle że tu wrzucone jest w jeden album. Cięzkich (w sensie gitarowym) kawałków za dużo tu nie ma ale chyba taka miała być ta płyta. Dla mnie bardzo dobra. Aha co do poprzenika, który napisał, że I am jest za cięzki i nie pasujący do P.O.D. Myślę, że chyba nigdy nie słuchałeś ich wcześniejszych płyt.

Prześlij komentarz