1 lipca 2012

Recenzja: Fiona Apple - The Idler Wheel...

Fiona Apple McAfee Maggart ma 34 lata i pochodzi z Nowego Jorku. W wielu 16 lat nagrała swój pierwszy album, ‘Tidal’, który został doceniony zarówno przez słuchaczy, jak i szanowanych krytyków muzycznych, zyskując status potrójnej platyny. Wokalistka widząc popyt swoją specyficzną muzykę, z czasem wydała dwie kolejne, godne polecenia propozycje: 'When the Pawn...' i 'Extraordinary Machine'. Jako, że już od 7 lat piosenkarka nie przedstawiła niczego premierowego, fani zaczęli godzić się z faktem, że w najbliższym czasie sytuacja ta nie ulegnie zmianie. A tu taka miła niespodzianka.


Na krążek, którego pełna nazwa to: The Idler Wheel Is Wiser Than the Driver of the Screw and Whipping Cords Will Serve You More Than Ropes Will Ever Do składa się 10 klimatycznych, przesiąkniętych emocjami utworów, utrzymanych w konwencji piano rocka połączonego z niewielkimi elementami jazzu i baroque popu. Owa mieszanka sprawia, że wrażenia płynące ze słuchania są niezwykle przyjemne i zapewniają wysoki poziom rozrywki. Alternatywnej rozrywki.

Alternatywnej, ponieważ zadaniem tej muzyki nie jest zdobycie szczytu list przebojów ani pobicie rekordu oglądalności na MTV. Charley Drayton, czyli osoba, która swoimi umiejętnościami oraz doświadczeniem wsparła Fionę przy produkcji, sprawił, że charakterystyczny dla wokalistki flegmatyczny, nieco teatralny styl wciąż wydaje się być w pełni atrakcyjny - między innymi to właśnie trafienie do odbiorcy bez wchodzenia w komercyjne klimaty było założeniem obydwu artystów. Nie usłyszymy tu więc żadnych syntezatorów, auto-tune’a ani innych modnych, popowych zabiegów mających na celu sztuczne dopieszczenie kompozycji. Zamiast tego, postawiono na ballady pełne całkowicie naturalnego brzmienia (w każdej produkcji dominują klawisze), które w połączeniu z nieupiększonym wokalem, potrafią sobą oczarować, sprawić, że pomimo braku chwytliwych melodii słuchacz nie będzie w stanie się od nich oderwać. Ponadto, warto dodać, że podkład nie został stworzony na jakichkolwiek szablonach ani nie jest inspirowany żadnymi znanymi motywami – jest to muzyka płynąca z duszy prawdziwego artysty, bez znaczącej presji ze strony wytwórni ani innych obcych wpływów. I to słychać.

Świadczy o tym również tekst, który jest bogaty w różnego rodzaju środki stylistyczne, z których najciekawiej prezentują się metafory. Fiona omawia rozmaite tematy egzystencjonalne, które często mają związek z jej życiem prywatnym, głównie z miłosnymi rozterkami. Wbrew pozorom, nie jest to bezmózgie śpiewanie ‘I love you, baby’, które słyszymy w większości popowych produkcji. Tutaj mamy do czynienia ze znacznie mniej oczywistymi aspektami, przedstawionymi za pomocą ironicznego, niekiedy też cynicznego języka. Mnie się to podoba, bo widać, że nie jest to bezkształtny, napisany od niechcenia gniot, tylko coś, na czym solidnie skupiono uwagę.


Every Single Night jest (jak na razie) jedynym singlem i krąży w muzycznym obiegu od początku maja. Przyjemny, jednak o wiele lepiej wypada w komplecie z pozostałymi numerami, jako całość – niczym koncept album. Podobnie jest z resztą, czyli żaden utwór się nie wybija, żaden też nie odstaje. Jak widać, płyta jest stabilna i szukanie lidera na siłę nie ma większego sensu.

The Idler Wheel… nie jest jednym z produktów mainstreamu, wydanym przez zmanipulowane gwiazdki. Jest to dzieło artystyczne, powstałe na skutek inwencji twórczej Fiony (wspomaganej przez Draytona), która dokładnie wiedziała, jaki materiał chce przedstawić swoim słuchaczom. Chociaż płyta diametralnie nie różni się od wcześniejszych wydawnictw, to nie jest monotonna i wciąż wciąga z takim natężeniem, jak poprzedniczki - F. Apple po raz kolejny udało się zabrać nas w świat pięknych melodii i niegłupich rozważań. Bez najmniejszych wątpliwości, dzisiaj leci piątka.

Zgadzasz się? Podaj dalej:

8 komentarze:

Nie znam tej wokalistki, jest mi 'obca'.;D

Samej płyty jeszcze nie słuchałem, ale bardzo podoba mi się wersja deluxe - 40-stronicowa książeczka, autograf itp.

Fiona jest niesamowitą artystką, nie ma w niej żadnej sztuczności. Nagrywa to, co tak naprawdę czuje...

Bardzo podoba mi się recenzja. Ogólnie blog dodaję do subskrypcji, zaciekawił mnie.

Jeszcze nie skończyłem odsłuchu płyty, a już nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że płytka diametralnie nie różni się od poprzedniczek.
Różnica jest kolosalna. I nie chodzi tu o kompozycje, sposób śpiewania Fiony, ale o produkcję albumu, która jest bardzo oszędna, a raczej surowa, co oczywiście nie znaczy, że gorsza. Niemniej jednak, trzeba się do tej płytki przyłożyć - myślę, że warto...

Dobra płyta, przypomina Extraordinary Machine w tej wersji, która przedostała się nieoficjalnie do internetu, potem Sony ją ubarwił, skomercjalizowawał i wyszło takie coś jak jest w sprzedaży, mało podobne do tej 'surowej'. Cieszę się, że ta płyta powstała.

Do Mateusza. Jak nie znasz wokalistki, to po co się wypowiadasz? Śmieszne.

Łał. Nie wiedziałam, że wydała. Reszty bloga jeszcze nie widziałam, ale tu pozwolę sobie (w razie czego możesz mnie wywalić) poprawić dwa "błędy" - chociaż to właściwie nie błędy.

Fiona miała straszne problemy z wytwórnia już przy Extraordinary Machine, bo mieli do niej pretensje, że jej teksty są zbyt skomplikowane, melodie mało chwytliwe... Potem podłożyli jej świnię przy promocji i rozwiązali z nią kontrakt. Chciała coś wydać już wcześniej (bodaj 3-4 lata temu) ale miała problemy ze znalezieniem odpowiedniej (nie wiem co to znaczy - odpowiednio dużej?) wytwórni.

No i ona nie pisze/śpiewa o swoich rozterkach miłosnych. Zwróć uwagę na teksty trzech pierwszych krążków (tego rzecz jasna nie słyszałam jeszcze, więc nie mogę nic na ten temat powiedzieć). To są próby zaleczenia traumy po brutalnym, zbiorowym gwałcie, którego padła ofiarą w wieku 12 lat. Nie mówi o tym dosłownie, ale wydaje mi się, że to czuć.

A tak poza tym to uwielbiam jej teledyski.

Prześlij komentarz