30 września 2011

Recenzja: Jason Derulo - Future History

Najpierw był Ne-Yo, potem Chris Brown a teraz on - Jason Derulo, czyli kolejny amerykański pół raper pół wokalista zajmujący się robieniem pop-rnb pod publikę. Mimo iż jego debiutancki krążek nie zebrał  wyjątkowo pochlebnych recenzji, wylansowano z niego parę numerów, które zdobyły serca radiosłuchaczy, przez co sam osiągnął ogromny sukces komercyjny. Teraz, rok po jego wydaniu nadszedł czas na drugie podejście. Wnioski wyciągnięte, błędy poprawione? 



Album nosi nazwę Future History i podobnie jak wcześniejsze wydawnictwo został wydany przez wytwórnie Warner Bros. W podstawowej wersji zawiera 12 kawałków, które nie są za lotne - znane sample i oklepane motywy to na prawdę nic ciekawego. Ok, w miarę przyjemnie się tego słucha i fali samobójstw raczej nie wywoła, lecz nie zmienia to faktu, że to bardziej 'produkt' niż 'dzieło'. A poniżej kilka szczegółów.

24 września 2011

Recenzja: Demi Lovato - Unbroken

Zaraz obok braci Jonas oraz Seleny Gomez, Demi Lovato to jedna z większych gwiazdek Disney'a: śpiewa, pisze teksty oraz wykazuje się jako aktorka, czyli stanowi optymalny zestaw Camp Rocka, w którym pełno jest takich dzieciaków. Dotychczas wydała dwa solowe albumy, które nie powalały kompletnie niczym. Teraz nadszedł czas na jej kolejne wydawnictwo spod szyldu Hollywood Records. Zdradzę wam sekret – tutaj też szału nie ma. Co nie znaczy, że nie warto przesłuchać.


Szczerze, trochę się zdziwiłem, że ta na pozór przeżarta komercją i plastikiem gwiazdeczka ma tak niezły wokal - z jednej strony do artystów przekroju Beyonce się nie umywa, ale widać, że na prawdę ma talent (btw, barwa jej głosu strasznie przypomina mi Alexis Jordan). Poza tym produkcje zawarte na Unbroken nie są nawet takie tanie jak sobie na początku myślałem. Chociaż też nie zaskakują - ale szczegóły poniżej.

21 września 2011

Recenzja: Ed Sheeran - +

Ma dwadzieścia lat i od pewnego czasu udziela się w featuringach jako raper-wokalista z gwiazdami brytyjskiego grime'u. Jako, że tych współprac nie było zbyt wiele (z 4, max. 6) nie sądziłem, że tak szybko będzie chciał wydać coś solowego. No ale wydał - i to kompletnie niezwiązanego z grimem ani rapem. Jest się czym podniecać? Jak na razie nie bardzo.




Jak łatwo wywnioskować z tytułu tekstu, tym razem chodzi o debiutancki album (wcześniej wydał kolaborację) brytyjskiego wokalisty Ed Sheeran, zatytułowany po prostu +. Pod spokojną, stonowaną okładką kryją się równie niewinne utwory utrzymane w klimacie folkpopu, momentami zahaczającego o rnb - w sumie dostajemy 12 tracków, które (z drobnymi wyjątkami) prezentują się nader przeciętnie i po prostu nudno. Ale zacznijmy od początku...

17 września 2011

Recenzja: Example - Playing In The Shadows

Example to gość, który do muzyki podchodzi na niezwykłym luzie - słychać to zarówno na jego koncertach (ogromna moc!) jak i na produkcjach nagrywanych w studio. Może nie jest wyjątkowo przystojny ani specjalnie utalentowany, ale ma charyzmę, którą przyciąga do siebie rzesze fanów - i między innymi za to go lubię. Lecz czy sama charyzma wystarczy, by stać się gwiazdą?





Playing In The Shadows jest już trzecim studyjnym wydawnictwem brytyjskiego rapera/wokalisty ukrywającego się pod pseudonimem Example, podopiecznego wytwórni Ministry of Sound. W standardowej wersji zawiera 13 całkiem fajnych tracków będącym skrzyżowaniem rnb, grime'u oraz popu - ogólnie całość wypada nieźle, jednak nie ukrywam, że liczyłem na coś ciekawszego...

13 września 2011

Recenzja: Melanie C - The Sea

Melanie Jayne Chisholm to brytyjska gwiazda muzyki pop mającą za sobą ponad 17 lat stażu w branży: 7 w Spice Girls, a następne 10 solo. Przez ten czas wydała 5 albumów (nie licząc dokonań w zespole), które mimo iż mistrzostwem nie były, zawsze wnosiły jakiś powiew świeżości. Ostatnio przesłuchałem jej najnowsze dzieło – jednak z dystansem, nie napalałem się na zbyt wiele. Hmm, to może i lepiej...





The Sea - tak się zwie najnowsze wydawnictwo angielskiej piosenkarki Melanie C. Skrywa ono w wersji niemieckiej (sam nie wiem jakim cudem taką dostałem, zresztą to różnica tylko jednego numeru, więc wielka tragedia się nie stała)12 dosyć przyjemnych numerów utrzymanych w klimatach brytyjskiego poprocka, w skład których wchodzą zarówno ballady jak i ścieżki bardziej energiczne. Zasadniczo mogłoby to być powalające, ale jakieś 10 lat temu - teraz to po prostu drobne przypomnienie minionych trendów. Miła produkcja, w sam raz na niedzielny spacerek po parku. Ale bez większych szaleństw.

10 września 2011

Recenzja: Dev - The Night the Sun Came Up

Dev to kolejna młoda pomysłowa dziewczyna starająca się zaistnieć w muzycznym showbiznesie. Mimo iż urodzona w USA postanowiła zrobić karierę przede wszystkim na wyspach brytyjskich. Nie powiem, występy z Far East Movement oraz JLS wyszły całkiem nieźle co zapewne przyczyniło się do wzrostu jej popularności - jednak czy to wystarczy do wypromowania swojej świeżej płyty? Czy jej muzyka jest w stanie obronić się sama? Czas się przekonać.



The Night the Sun Came Up to debiutancki krążek amerykańskiej piosenkarki Devin Tailes znanej pod pseudonimem Dev. Został on wydany przez Universal Republic i standardowo zawiera 14 (przynajmniej z brytyjskiego Amazona mam taką ilość, nie wiem jak kompakt) całkiem niezłych kawałków utrzymanych na granicy electropopu, dance’u, rnb a nawet folk popu. Dostajemy więc bogate menu :)

7 września 2011

Recenzja: Cymbals Eat Guitars - Lenses Alien

Jedną z największych zalet tego bandu jest przede wszystkim ich rzucająca się w oczy nazwa. Dowodem tego może być sam fakt, że mając przed sobą parę różnych płyt wybrałem akurat zespół Cymbals Eat Guitars. Myślałem sobie, że skoro mają tak specyficzną nazwę to będą też specyficznie grać - byłem ciekaw, czy stanowią jakąkolwiek konkurencje dla Papryczkopodpodobnych zespołów, w końcu to podobna muzyka. Przesłuchałem, przekonałem się i oceniłem. 




Lenses Alien jest drugim krążkiem amerykańskiej grupy rockowej Cymbals Eat Guitars. Dla osób, które znają ich poprzedni album dodam, że tak samo jak Why There Are Mountains, LA to rock alternatywny (precyzyjniej - Indie Rock). Jedyną znaczną różnicą jest bardziej przygnębiający klimat, trochę wolniejszy oraz ponury. Nie wiem, czy to przez zmianę kadry, czy po prostu kwestia upodobania, ale muszę przyznać, że choć jest tu za dużo inspiracji (co rozwinę poniżej) to i tak stanowi to dość dobrą rozrywkę. No ale i tak trzeba się liczyć, że nie jest to pierwsza liga...

3 września 2011

Recenzja: David Guetta - Nothing but the Beat

Nie ma w naszym kraju osoby, która posiada radio bądź Internet i nigdy nie słyszała Davida Guetty - jego piosenki pojawiają się prawie w każdej komercyjnej rozgłośni, programach muzycznych i na różnych forach tematycznych. Nie ukrywam, że nie przepadam za jego ostatnimi produkcjami, gdyż są bardzo powtarzalne i nudne, po prostu bez pomysłu. Słuchając ich nasuwa się tylko jeden wniosek - Guetta sprzedaje się w komercje. Liczyłem, że tym albumem Francuz jeszcze mnie do siebie przekona, ale niestety na nadziei się skończyło.


Wydany przez Virgin Records oraz EMI Nothing But The Beat jest piątym studyjnym albumem francuskiego DJ'a oraz producenta Davida Guetty. Wydawnictwo to zostało rozdzielone na dwie płyty: pierwsza to 12 tragicznych numerów z gatunku dance, w których głosu użyczają same topowe gwiazdy, m.in. Jennifer Hudson, Jessie J, Akon, Lil Wayne, etc. Natomiast ta druga to 10 house'owych klimatów, które też specjalnie nie powalają, jednak i tak są o niebo lepsze od płyty nr 1 – tym razem gospodarz zaprosił kumpli całkowicie ze swojej branży, tj. Avicii i Afrojack.