18 lipca 2012

Recenzja: Nas - Life Is Good

Słuchacze, którzy chociaż troszkę interesują się hip hopem, z pewnością nieraz słyszeli o osobie Nasira Bin Olu Dara Jonesa znanego jako Nas. To on w 1994 roku wydał jeden z najgłośniejszych debiutów w historii muzyki rap, nazwany Illmatic. Następnie, z czasem ukazywały się kolejne solidne dzieła sygnowane jego nazwiskiem, czyli 8 LP’ów, kompilacje, kolaboracje i EP’ka. Jak widać, jest to osobistość, która nie lubi się obijać. Obecnie, w nieciekawej sytuacji, gdyż po rozstaniu z żoną oraz z ogromnymi problemami finansowymi na koncie, Nas powraca po 4 latach posuchy. Przekonajmy się, w jakiej kondycji jest jego muzyka.

14 tracków ukrytych pod nazwą Life Is Good to tak, jak powiedział sam Nasir, powrót do jego korzeni, brzmienia na których się wychował i od których wystartował, czyli oldschoolowy, klasyczny rap. Spoglądając na nazwiska odpowiedzialne za warstwę muzyczną, można doszukać się postaci tj. No I.D. oraz Salaam Remi, którzy, pod kierownictwem gospodarza, odegrali kluczową rolę w produkcji podkładu. A oto efekt ich pracy, wydany przez Def Jam Recordings:

Pod kątem wszelakich dźwięków, Nas dopilnował, by jego kolesie stworzyli coś kultowego, za co nie będzie musiał się wstydzić i co będzie pasować do jego konkretnych nawijek. Takim więc sposobem otrzymujemy melodyjne, wysokiej klasy bity, od których trudno się oderwać. Dodając do nich sample zapożyczone z mniej znanych, lecz całkiem niezłych numerów autorstwa artystów przekroju Kirka Franklina, czy grupy Net Edition, całość sprawia wrażenie dosyć przyjemnej, wpadającej w ucho i solidnie dopracowanej. Równocześnie, powstałe utwory są w pewnym sensie 'uniwersalne', czy jak to nazwać – tak czy inaczej, powinny trafić w gust prawie każdej osoby, która twierdzi, że lubi (i rozumie) hip hop. Wady? Ja nie stwierdzam, jednak jeżeli musiałbym coś wskazać na siłę, to jest całkiem możliwe, że te bardziej wybredne jednostki będą narzekać na niewielkie zróżnicowanie klimatu. Szczerze mówiąc, sam nigdy nie wpadłbym na to, ale znajomy uświadomił mnie, że płyta czasami potrafi zanudzić nawet najwierniejszych fanów. Mimo wszystko, żeby poczuć na tym krążku jakąkolwiek monotonię, trzeba się naprawdę postarać. Ogólnie, jest dobrze, nawet bardzo.

Nas trzyma poziom również lirycznie, skupiając się na faktach ze swojego życia – opowiada o dorastaniu swojej córki z perspektywy ojca, rozstaniu z byłą żoną - Kelis, po której została mu jedynie sukienka (patrz: okładka), problemach finansowych oraz historyjkach z nieco odleglejszej przeszłości. Standardowo, znajdziemy też coś o życiu na ulicy i luźniejsze pogaduszki damsko-męskie (Cherry Wine). Jak sporo moich kolegów zauważyło, Nas wydaje się być trochę niewyżyty, co przełożyło się nie tylko na tematykę utworów, lecz także na jakość ich przedstawienia oraz kondycję flow. Reasumując, gość jest w formie.


Singlowo też jest nie najgorzej – jeszcze przed premierą krążka, światło dzienne ujrzało aż 5 rap-hiciorków. Najstarszym z nich jest Nasty, który swoją premierę miał niespełna rok temu. O dziwo, nie ma go w wersji podstawowej. Następnie szarpnięto się na The Don, który jest dużo lepszy od i tak dobrego poprzednika. Trzecią propozycją został Daughters, czyli, jak wskazuje nazwa, krótka opowieść o córeczce. Dalej wydano tylko (aż) Accident Murderers i Loco-Motive. Warto zapoznać się z całą piątką, gdyż są to numery na dosyć wysokim poziomie.

Pozostałe kawałki prezentują się podobnie – niektóre są minimalnie lepsze, niektóre minimalnie gorsze. Generalnie, nie ma tu niczego, co mogłoby się wydawać niedorzeczne, niedopracowane, czy też oklepane. Słychać, że Nas włożył we wszystkie kompozycje dużo serca, w dodatku został on wsparty przez doskonale dobranych gości, czyli śmietankę branży rap oraz rnb, tj. Mary J. Blige, Anthony Hamilton, Swizz Beatz i świętej pamięci Amy Winehouse. Jak widać, są to konkretne nazwiska, które umiejętnie urozmaicają wydawnictwo.

Fanów Nasa oczekujących na ten album, można było podzielić na 3 główne grupy – tych, którzy żywili wobec LiG ogromne nadzieje, tych, w których przeważały obawy na jego temat oraz na osoby, które przesłuchają/przesłuchały go jedynie z sentymentu, bo byli święcie przekonani, że raperowi nie uda się dotrzymać złożonych obietnic. Którzy z nich będą najbardziej zadowoleni? Zapewne Ci pierwsi, w końcu treściwość liryki oraz jakość podkładu sprawiają, że dziesiąta pozycja w długogrającej dyskografii Nasira stanowi coś, z czym koniecznie należy się zapoznać. Jako, że do ideału troszkę brakuje, za to podejście leci piątka.

Zgadzasz się? Podaj dalej:

9 komentarze:

Twoja najlepsza recenzja! :)

Nie obrażaj mnie, bywały lepsze ;)

Nie mam swoich ulubionych, lecz szczerze wątpię, żeby to był mój najlepszy tekst.
W każdym razie dziękuję za ciepłe słowa :)

Piosenka z Amy najlepsza. Oczywiście wg mnie.;p

Co prawda nie za bardzo lubię takie brzmienia, rzadko kiedy słucham ich z własnej woli, ale recenzja jest naprawdę bardzo dobra! Gratuluję talentu do pisania, bo to się naprawdę bardzo dobrze czyta :-)

Zapraszam do nas, na recenzję reasumującą ostatnie wyczyny Madonny :-)

To miłe, że dodał tę piosenkę z Amy. :) Czytałam, że byli dobrymi przyjaciółmi. Na 3. płycie Amy, wydanej pośmiertnie, też jest piosenka z Nasem - "Like Smoke". Myślisz, że laik też mógłby zapoznać się z tą płytą? Jakaś odmiana by mi się przydała...

Pewnie tak, płyta nie jest wyjątkowo trudna.

super recenzja ;) aż miło czyta się lity tekst jak jest dobrze napisany :) pozdrawiam

Prześlij komentarz