29 grudnia 2012

Przegląd Płyt Pominiętych #1

Keyshia Cole – Woman to Woman

Ilość tracków: 12
Gatunek: R&B/Soul
Label: Geffen Records
Najlepszy momenty: Get It Right, I Choose You, Missing Me, Stubborn
Najgorsze momenty: co najwyżej Wonderland, Signature
Proponowana ocena: 4+/6


Przyjemna produkcja. Królują tu dynamiczne, ale harmonijne brzmienia, które wpadają w ucho i są w stanie zainteresować sobą na dłuższy czas. Może nie jest to aż tak klimatyczne i soulowe jak Girl on Fire, lecz dzięki solidnej ekipie producenckiej (T-Minus, Jack Splash, Carlos McKinney itepe) oraz treściwej liryce (opowiastki z życia kobiety doświadczonej przez los i mężczyzn) otrzymano niezwykle chwytliwe melodie przeplatane soczystymi, ale nienachalnymi bitami. Całość sklejono ze znanych i lubianych elementów, które z pewnością przypadną do gustu fanom R&B. Ciągle coś się dzieje: tu jakiś ciekawy featuring, tam zwalnia/przyspiesza tempo. Nie żałuję nabycia tej pozycji - chociaż mogłaby być bardziej wyrazista, to idealnie spisuje się jako nieprzymulający chillout w klimacie R&B. Nie usypia, ale działa kojąco na zmysły.

27 grudnia 2012

Recenzja: Pitbull - Global Warming

Naprawdę lubię electropop. Lubię też raperów bawiących się w clubbing, przecież nic w tym złego. Jedyną rzeczą, która działa mi na nerwy, wręcz skrajnie, jest żerowanie na głupocie i naiwności radiowego targetu. A tak się składa, że z tego słynie większość postaci zabierających się za te klimaty. Ich królem jest oczywiście Pitbull – artysta, którego kreatywność przyjmuje wartość ujemną. Przynajmniej taki wniosek nasuwa się po odsłuchu Planet Pit, jednego z najbardziej męczących albumów minionego roku. Mimo to, Eskowicze i tak na niego polecieli. Nie miałem więc żadnych wątpliwości co do wyglądu jego następcy. A oto i on.

W skład rozszerzonego Global Warming wchodzi 16 dancepopowych utworów utrzymanych w typowo klubowej konwencji. Jako że jest to produkcja przeznaczona na sprzedaż hurtową, można tu usłyszeć takie gwiazdki jak Chris Brown, Usher, Christina Aguilera, Jennifer Lopez, czy Enrique Iglesias. Dobry wybór, w końcu są to popularne i jednocześnie (jeszcze) nieograne głosy. Mogło być nieźle.

25 grudnia 2012

Recenzja: T.I. - Trouble Man: Heavy Is the Head

Clifford Joseph Harris to uzdolniona osobistość: rapuje, udziela się jako producent, pisze teksty piosenek, okazjonalnie zabiera się za powieści. Jednak od pewnego czasu rzuca się w uszy, że gość nie jest w formie. Fakt ten uwidocznił się na jego trzech ostatnich wydawnictwach, które w porównaniu z poprzednimi wypadły stosunkowo blado. Nie był to drastyczny spadek jakości, ale i tak występował słyszalny przerost formy nad treścią. Z płyty na płytę jego produkcje stawały się coraz mniej ambitne i wyraziste, będąc na zmianę albo nudnymi, albo radiofriendly. Ciekawiło mnie, jak to będzie wyglądać w przypadku jego najnowszego dziecka.

Ilościowo nie jest źle – w standardowej edycji otrzymujemy 16 tracków (wybranych podobno z 80 możliwości) reprezentujących klimaty mainstreamowego rapu. Jakościowo też jest przyzwoicie, jako że w produkcji wsparli gospodarza m.in. T-Minus i No I.D. W przeciwieństwie do totalnie nietrafionego No Mercy, w końcu słychać, że coś się dzieje. Jest postęp.

19 grudnia 2012

Recenzja: Kamp! - Kamp!

Ponad połowa polskiego społeczeństwa twierdzi, że nie potrafimy tworzyć porządnej muzyki. Bo schematyczna, bo prymitywna, bo cośtam. O ile nasz mainstream rzeczywiście pozostawia wiele do życzenia, o tyle nikt nie ma prawa powiedzieć złego słowa na temat polskiej elektroniki, która stoi na światowym poziomie. Jednym z jej czołowych reprezentantów jest grupa Kamp!, która chociaż działa od prawie 5 lat, ma na koncie jedynie 2 EP’ki i garść remiksów. Pomimo tego, gdy przed dwoma laty zapowiedziała coś długogrającego, większość blogosfery (i nie tylko) ostro się na to napaliła. Nie wiedziałem, dlaczego nikt nie rozważał opcji, że ten materiał może okazać się słaby. Teraz już wiem.

Kamp! to zbiór 11 tracków, na które składa się przede wszystkim synthpop zmieszany z nurtem indie. Za ich wyprodukowanie odpowiadają członkowie zespołu, czyli Radek Krzyżanowski, Michał Słodowy i Tomek Szpaderski. Jak jest? Krótko mówiąc: solidnie i klimatycznie. Szczegóły poniżej.

15 grudnia 2012

Recenzja: Bruno Mars - Unorthodox Jukebox

The Smeezingtons -> Nothin’ on You -> Billionaire -> Just The Way You Are -> Doo-Wops & Hooligans. Tak bardzo ogólnie można streścić przebieg kariery Bruno Marsa. Chociaż tworzy on muzykę wpadającą w ucho, to pamiętam okres kiedy jego głos przyprawiał mnie o mdłości – ponadto single sygnowane nazwiskiem 27-latka były ogrywane przez wszystkie mainstreamowe stacje radiowe i kanały muzyczne, co wywołało u mnie dodatkowe zatrucie. Znacznie większe niż te, które obecnie przechodzę z Adele. Z jego najnowszym wydawnictwem nie wiązałem kompletnie żadnych nadziei, ale mimo to byłem ciekawy, co ma do zaoferowania. Okazało się, że niewiele.

Na wydanym przez Atlantic Records Unorthodox Jukebox dostajemy 10 nagrań będących połączeniem popu ze śladowymi ilościami R&B, soulu i reggae. Znając klimaty, w których obraca(ł) się Bruno, łatwo zauważyć, że nigdy nie tworzył wyjątkowo irytujących ani ekscytujących kompozycji. Bywało fajne, lecz bez większych szaleństw (bo niby co jest ciekawego w choćby nawet Grenade?). Podobnie jest i w tym przypadku.

9 grudnia 2012

Recenzja: Ke$ha - Warrior

Niewyżyta, pozytywnie roztrzepana blondyna – tak podsumowałem Keshę w głosowaniu do Hop Bęca w czasach, gdy wygrywanie płyt w radiu sprawiało mi frajdę. Jej debiut, Animal, nie zawierał wyjątkowo odkrywczej muzyki, jednak natężenie elektroniki było w nim na tyle znośne, że spokojnie można go było nazwać materiałem hitowym. Niestety jednosezonowym. Następnie nadeszła pora na Ep’kę Cannibal. Po pierwszej kolejce podziękowałem – okazała się zupełnie asłuchalna. Liczyłem, że w produkcję drugiego LPa wokalistka włoży więcej serca i otrzymam przyjemny fast food, który przynajmniej przez moment będzie zaspokajał moje najbardziej prymitywne muzyczne żądze. Sorry, but not this time.

Z 16 numerów znajdujących się w wersji deluxe Warrior’a, tylko nieliczne nadają się na dłużej niż jeden raz. Tak jak poprzednio, jest to electropop z gatunku ‘radio friendly’, w którym duży nacisk położono na elementy klubowe. Czyli to, co jest na czasie i co większość artystów niszczy poprzez natarczywe wałkowanie. Ke$ha nie stanowi wyjątku. Całość wydana nakładem Kemosabe & RCA Records.

5 grudnia 2012

Recenzja: Soundgarden - King Animal

Dawno, dawno temu był sobie taki band jak Soundgarden. W czasie ponad 13-letniej kariery, wydał on 5 LP’ów i tyle samo EP’ek, które sprawiły, że stał się jednym z najpopularniejszych przedstawicieli grunge'u. Niestety w 1997 roku panowie powiedzieli swoim fanom ‘papa’ i zawiesili działalność, przerzucając się na inne projekty. Najlepiej wyszedł na tym Chris Cornell, który poza rozwojem solowej kariery, zaistniał w paru rockowych formacjach. W 2010 roku, ogłosił on wielkie zmartwychwstanie legendarnego zespołu, którego skład nie uległ większym zmianom. Wielu fanów obawiało się o jakość następstwa ich powrotu. Na szczęście, źle nie jest.

Pod nazwą King Animal znajdziemy 13 kompozycji wyprodukowanych przy współpracy z Adamem Kasperem, który po raz kolejny wspiera panów od strony technicznej. Są one przedstawicielami alternatywnej wersji rocka, a dokładniej mówiąc nurtu grunge, na którym opiera się cała dyskografia zespołu. Gdybym na podstawie samych brzmień miał określić datę wydania albumu, założyłbym, że ukazał się zaraz po ostatniej długogrającej propozycji, czyli najpóźniej w 1997 roku. Nie ma się co dziwić, przecież klimaty, z którymi mamy tu do czynienia bezpośrednio nawiązują do wcześniejszych dzieł. Dla niewtajemniczonych – w tym przypadku to zaleta.

1 grudnia 2012

Recenzja: Alicia Keys - Girl on Fire

31 lat, od 15 w branży; 4 albumy, 21 singli, masa featuringów, soundtracków i filmowych epizodów. Oto właśnie Alicia Keys, czyli jedna z najjaśniejszych gwiazd współczesnego R&B. Jako że od wydania jej ostatniej płyty minęły już prawie trzy lata, wokalistka doszła do wniosku, że wypadałoby o sobie przypomnieć i rzucić fanom coś nowego. A ci byle czego nie łykną, w końcu dotychczasowe - emotywne & klimatyczne produkcje postawiły poprzeczkę bardzo wysoko. Im zdolniejszy artysta, tym większym oczekiwaniom musi sprostać, logiczne. Ja już posiadam jej świeżutkie dzieło. A oto moje refleksje.

Girl on Fire to 13 nagrań reprezentujących, jak zwykle, r&b i soul. Chociaż nie uważam się za fana Alicii, bo część jej kompozycji kompletnie do mnie nie przemawia, to w tym dziele pokładałem spore nadzieje. Chciałem dostać to, co we wspomnianych gatunkach pociąga mnie najbardziej, czyli wpadające w ucho bity przeplatane pomysłowymi samplami i nastrojowym wokalem. Za to, żeby zadowolić odbiorców podobnych do mnie, odpowiada sama Keys (producent wykonawczy projektu), wspierana przez swojego partnera, Swizz Beatza, a ponadto jeszcze Babyface’a, Jeffa Bhaskera, Dr. Dre i paru innych speców od czarnych klimatów. Tego nie dało się spieprzyć.