3 lipca 2012

Recenzja: Flo Rida - Wild Ones

Flo Rida jest raperam, którego, chcąc nie chcąc, zna większość z nas. Na jego produkcje rzucają się wszystkie stacje formatów CHR Pop i Dance oraz różnorodne programy muzyczne. Do niedawna, jego dyskografia ograniczała się do 3 longplayów – dwóch naprawdę przyjemnych, łączących nie byle jakie flow z wyważonymi, modnymi bitami oraz jednego, przeciętnego, znacznie słodszego. Już wtedy zapaliła mi się w głowie żarówka, że z Flo zaczyna dziać się coś niedobrego. W międzyczasie nastał trend na featuringi, w których raper wypadał zazwyczaj kiczowato – to, że jego najnowszy album nie będzie zbyt oryginalną pozycją stawało się dla mnie coraz bardziej oczywiste.

Szczerze, miałem rację. Po części jest nawet gorzej niż myślałem. W ramach formalności przypomnę, że wydane przez Atlantic Records Wild Ones, w wersji podstawowej zawiera tylko 9 numerów, których jakość pozostawia bardzo wiele do życzenia – w szczególności ich zjawiskowość i zróżnicowanie. To tyle w jeżeli chodzi o wstęp, a teraz przejdźmy do dogłębnej analizy podkładu:

Pewnie nikogo nie zdziwi fakt, że pracę nad produkcjami powierzono m.in. Dr. Luke’owi, DJ Frank E’owi oraz Axwellowi, którzy, jak już kiedyś wspomniałem, powinni wybrać się na dłuższy urlop. Lub przynajmniej zmienić repertuar, bo zaczynają się powtarzać, tym samym psując mi humor za każdym razem, gdy odpalam radio. W każdym razie, dawno nie spotkałem krążka, który byłby tak szablonowy, jak Wild Ones – większość kawałków została napisana na schemacie: utalentowana (zazwyczaj) wokalistka + znakomite sample + oklepany klubowy bit połączony z denną nawijką Flo Ridy (chociaż samo flow jest niezłe). Co za tym idzie, całość jest też niezwykle przewidywalna – a słuchanie przewidywalnego wydawnictwa nie jest czymś wciągającym, zero przyjemności. Pomijając te wady, muzyka potrafi rozdrażnić również kiczowatością, towarzyszącą paru nagraniom (raptem dwóm, może trzem, mogło być gorzej), gdyż co niektóre pomysły na podkład są tak wtórne i plastikowe, że wstyd po raz kolejny się nimi inspirować. Podsumowując, nic nowego: króluje tu brak oryginalności i monotonia. Ale czego więcej potrzeba radiowemu targetowi do szczęścia?

Sam tekst wypada minimalnie lepiej, bo irytuje (a raczej śmieszy) tylko okazjonalnie – zwykle jest aż przeciętny. Jak nietrudno się domyślić, Flo rapuje o najróżniejszych sposobach na podryw, z których ‘najzabawniejszy’ wydaje się ‘na gwizdek’. Poza takim czymś, posłuchamy sobie o innych miłosnopodobnych tematach, czyli wyznaniach, obietnicach, itp. Nic nowego, ale przynajmniej wpada w ucho i równocześnie nie męczy.


Na single wybrano cztery, jedne z lepszych numerów. Pierwszym z nich jest Good Feeling, skomponowany na bazie utworu Levels Aviciiego, który z kolei sampluje amerykańską wokalistkę Ettę James. Generalnie, chwilowa chwytliwość jest jedynym plusem tej produkcji. Zresztą nie tylko niej – to samo można powiedzieć o Wild Ones i najnowszym Let It Roll. Najlepiej wypadł Whistle, który mimo iż też nie jest wyjątkowo zjawiskowy, posiada w sobie typowo wakacyjny klimat i jest dużo atrakcyjniejszy od najnowszych propozycji Maroon 5, czy Carly Rae Jepsen. Jednak z perspektywy całości, ciężko tu o coś lepszego - a to nie świadczy o krążku za dobrze.

Niestety, poza Whistle oraz niesinglowym Thinking of You, nie ma tu niczego wartego uwagi (w ostateczności, można przesłuchać tracki z powyższego akapitu), bo cała reszta, chociaż nie ma tendencji do wywoływania mdłości jak omawiany wcześniej Overexposed, jest bardzo przewidywalna i nieświeża, przez co wybredni słuchacze, dla których dwa pierwsze single okazały się masakrycznie słabe, nie mają po co zapoznawać się z tym wydawnictwem. Z kolei, jeżeli komuś wpadły w ucho i chciałby więcej, to będzie męczył ten album minimum do końca wakacji.

Mimo że premiera Wild Ones była przekładana dobrych kilkanaście razy, produkt końcowy nie oferuje niczego efektywnego. Za dużo tu odgrzewanych dźwięków, za mało jakiejkolwiek świeżości, zero zaskoczenia – dla dwóch, góra trzech tracków nie warto kupować całości. Za to podejście leci więc ocena dopuszczająca. 


Zgadzasz się? Podaj dalej:

7 komentarze:

Znam tylko "Good Feeling" i "Wild Ones". Jak dla mnie piosenki bardzo słabe (szczególnie ta druga). Ogólnie wydaje mi się, że Flo Rida nigdy nie nagra czegoś, co mogłoby mi się spodobać lub chociażby na chwilę mnie przyciągnąć.

Masz racje. Whistle jeszcze jakos ujdzie, reszta slabiutka...Flo na urlop, jak najszybciej...

A ja się nie zgadzam.xd
Wg mnie płyta jest dobra.;D
Whistle i Wild Ones są najlepsze z płyty.;D

Ja znam na razie tylko Good Felling, Wild Ones i Whistle i po tych trzech piosenkach mam zamiar kupić tą płytę.

Jak dla mnie płyta to jeden wielki floop. Poza "Whistle", które mi się naprawdę podoba, nie widzę tam niczego godnego uwagi. Koncepcja promocji raperów poprzez featuringi u innych muzyków lekko mówiąc wkurza mnie. Co więcej - przeważnie takie rapowane wstawki zamiast ubogacać utwór burzą całą kompozycję. Ale Flo Rida i tak nie przebije Pitbulla - on chętnie nagrałby wszystko ze wszystkimi, aby jego nazwisko pojawiło się w tytule. Całe szczęście rozgłośnie radiowe też niezbyt to tolerują(więc dla kogo oni to nagrywają?!), bo jeśli jest emitowana piosenka, to zazwyczaj w wersji Radio Edit z wyciętymi, zbędnymi partiami(np. "Dance Again" J.Lo).
Gdybym miał ocenić ten shit, to dałbym 2 na minusie!

Znam tylko "Whistle", "Wild ones" i "Good feeling". Szczególnie ta ostatnia piosenka mi się całkiem podoba.

Nowa recenzja [the-rockferry]

kompletnie mnie nie przekonuje.

Prześlij komentarz