Do dziś pamiętam swój
pierwszy kontakt z krążkiem El Camino. Była zima, końcówka 2011 roku. Nie miałem o czym pisać i na gwałt potrzebowałem jakiejkolwiek sensownej płyty
– był to okres, kiedy miałem mnóstwo czasu i niewiele źródeł z nowościami muzycznymi. Po długich poszukiwaniach natrafiłem na informację o nowym albumie
jakiegoś The Black Keys. Trochę poczytałem
i okazało się, że formacja jest w Stanach na tyle popularna, że wypadałoby ją poznać. Potem, tak od niechcenia, odpaliłem krążek. Dzisiaj już wiem, że była to
jedna z najlepszych decyzji w moim muzycznym życiu.
Zabierając się za odsłuch Turn Blue, nastawiłem się znakomite dzieło. W moim założeniu miało
być utrzymane w charakterystycznym dla duetu klimacie blues-rockowa,
doprawionym słyszalnie garage’owym akcentem. Energiczne, ale nie infantylne. Po
kilkukrotnym zaliczeniu turnblue’owej jedenastki, jestem pewien: materiał daje
radę.