13 maja 2014

Recenzja: The Black Keys - Turn Blue

Do dziś pamiętam swój pierwszy kontakt z krążkiem El Camino. Była zima, końcówka 2011 roku. Nie miałem o czym pisać i na gwałt potrzebowałem jakiejkolwiek sensownej płyty – był to okres, kiedy miałem mnóstwo czasu i niewiele źródeł z nowościami muzycznymi. Po długich poszukiwaniach natrafiłem na informację o nowym albumie jakiegoś The Black Keys. Trochę poczytałem i okazało się, że formacja jest w Stanach na tyle popularna, że wypadałoby ją poznać. Potem, tak od niechcenia, odpaliłem krążek. Dzisiaj już wiem, że była to jedna z najlepszych decyzji w moim muzycznym życiu.

Zabierając się za odsłuch Turn Blue, nastawiłem się znakomite dzieło. W moim założeniu miało być utrzymane w charakterystycznym dla duetu klimacie blues-rockowa, doprawionym słyszalnie garage’owym akcentem. Energiczne, ale nie infantylne. Po kilkukrotnym zaliczeniu turnblue’owej jedenastki, jestem pewien: materiał daje radę.

O, chwytliwość.
Tak samo jak we wcześniejszych dziełach, również i w tym do gustu przypadł mi melodyjny charakter utworów. Słuchasz, cieszysz się, bo wpadają w ucho, ale nie nazwiesz ich przebojowymi. Podobnie jak opisywany niedawno Food, TB wyraźnie odcina się od prostych, radiowych rozwiązań, co zmniejsza szansę na zabłyśnięcie wśród grupy osób ceniących wyłącznie najmodniejsze i najbardziej dynamiczne brzmienia. Jednak słuchacze lubiący melodyjność osiągniętą przez efektowne połączenie garażowych gitar i ciepłych dźwięków blues-rocka, prędko nie odłożą tego krążka.


Tyle dobra…
W porównaniu do subtelniejszych poprzedników, Turn Blue oferuje znacznie szerszą gamę dźwięków. Naturalnie przyłożyło się to na wyraźniejsze niż dotychczas zróżnicowanie całości. Co ciekawe, pomimo większego rozmachu, materiał ani trochę nie stracił na klimacie. Wciąż słychać, że to stary dobry The Black Keys, który nawet jeśli pozostał przy swojej stałej konwencji, to nadal brzmi atrakcyjnie.

Jest Dan, są emocje.
Sporym (chociaż oczywistym) atutem jest obecność Dana Auerbacha. Jego charakterystyczny, nieco wycofany wokal w połączeniu z solidnymi brzmieniami odczuwalnie pogłębia nastrojowość wydawnictwa i nadaje mu niepowtarzalny styl. Zresztą tak samo jest w przypadku poprzedników. W każdym razie warto to podkreślić.


Ewa Wachowicz poleca.
Ja w sumie też.
Lubię dzieła takie jak Turn Blue. Wykonane z rozmachem, zróżnicowane, przykuwające uwagę i, co rzadko się zdarza, idealnie równe jakościowo. Chociaż dostajemy tylko 11 pozycji, są one porządne - nie ma tu ani jednego przymulającego wypełniacza. Każdy track mógłby zostać mega sukcesywnym singlem. Dodając do tego nieogłupiający tekst pełen nośnych refrenów, całość prezentuje się naprawdę wybornie. Ode mnie piąteczka.


Zgadzasz się? Podaj dalej:

6 komentarze:

W sumie to muszę przesłuchać. Aktualnie nie miałem czasu za bardzo, by zapoznać się z tym zespołem, ale jak jest taki dobry to być może mi się spodoba :). Tak swoją drogą - polecam nowy album Kaiser Chiefs, naprawdę świetny jest!

Płyty jeszcze nie słyszałem, ale... "Słuchasz, cieszysz się, bo wpadają w ucho, ale nie nazwiesz ich przebojowymi. (...) TB wyraźnie odcina się od prostych, radiowych rozwiązań" - a singiel "Fever"? Mało przebojowy?

To ja może też coś polecę? Może znać nie będziesz:
Yeasayer - www.youtube.com/watch?v=RrwUkEMmKZY
16 Horsepower - www.youtube.com/watch?v=THlgU-8dMYg
A Place to Bury Strangers - www.youtube.com/watch?v=m42ai-IpG84

Fever niezbyt wiernie oddaje brzmienie całości. Szczególnie jeżeli chodzi o poziom hitowości. Lepiej sugerować się singlem Turn Blue.

Dzięki za polecenia.

Będzie recenzja "Ghost Stories" ?

Naprawdę świetna i gorąca eLPka :)

Prześlij komentarz