17 czerwca 2013

Recenzja: Sylwia Grzeszczak - Komponując siebie

1. Księżniczka
2. Flirt
3. Schody
4. Pożyczony
5. Hotel chwil
6. Zaćmienie
7. Ucieknijmy stąd
8. Własny wzór
9. Nowy ty, nowa ja
10. Zdobywamy
11. Młody Bóg
12. Flagi serc
13. Kiedy tylko spojrzę


Wtorek, 11 czerwca. Wchodzę do sądeckiego Empiku. Przechadzam się między półkami z nowościami muzycznymi, aż tu nagle natrafiam na 3 młode gówniary, na bank reprezentantki gimbazy. Długie tipsy, tęcza jaskrawych kolorów, dwie blondynki z czarnymi odrostami i jedna czarnowłosa niczym otchłań piekieł*. Zakładam, że szatan jej nie opętał. Co najwyżej głupota, Coelho i Tokio Hotel. 
Wszystkie trzy zgromadzone przy jednym krążku.
-  Ej, to musi być boskie, niemal się popłakałam słuchając jej starej płyty – powiedziała ta, której wyglądem najbliżej było do człowieka.
- Noo, ten emocjonujący wokal rzeczywiście potrafi rozczulić – rzekła druga, superkolorowa.
- Może, ale nie tak jak teksty. Sama prawda, a jakie głębokie – ponownie do głosu doszła pierwsza.
Trzecia żuła gumę i tępo spoglądała na przechodzącego obok chłopaka. Się dobrały, nie ma co.

Gdy dojrzałem, że przedmiotem rozmowy było ‘Komponując siebie’ Sylwii Grzeszczak, momentalnie przeszła mi ochota na zakup tego wydawnictwa. Jednak gdy zauważyłem, że obok znajduje się '2013' Roberta M, niemal odruchowo sięgnąłem po album Sylwii. Wielka niewiadoma jest zawsze lepsza od gwarantowanej śmierci klinicznej.

Szczególnie, gdy ta wielka niewiadoma okazuje się całkiem przyjemną produkcją. Komponując siebie, podobnie jak Sen o Przyszłości, jest przedstawicielem wyważonego, lekkostrawnego popu. Mamy tutaj do czynienia głównie z brzmieniami naturalnych instrumentów, które sporadycznie urozmaicane są syntetycznymi dźwiękami. Co więcej, wokalistka postanowiła ograniczyć natężenie ckliwych, pseudo-romantycznych motywów, przez co kompozycje wydają się mniej sztuczne, a bardziej na luzie. Co nie oznacza, że nie posiadają wad. Ale po kolei.

Na początek warto zaznaczyć, że jest to krążek mocno zróżnicowany. Odczuwa się to nie tylko w tempie, lecz również w klimacie i, przede wszystkim, poziomie poszczególnych nagrań. Tego pierwszego nie muszę tłumaczyć - wiadomo, że chodzi o podział na ballady i coś w miarę dynamicznego. Z kolei wspominając o klimacie miałem na myśli pojawienie się różnego zabarwienia emocjonalnego. Z jednej strony mamy takie Kiedy tylko spojrzę, Zaćmienie i Flirt (ta mega oklepana gitara przestała być przebojowa dziesiątki utworów temu), czyli pozostałości wspomnianych ckliwych melodyjek. Natomiast po przeciwnej stronie znajdują się stosunkowo beztroskie, oderwane od tej tandetnej konwencji Własny Wzór, Pożyczony i Zdobywamy. Oczywiście ta druga grupa wypada o wiele atrakcyjniej. Trzeci aspekt, czyli poziom, jest poniekąd związany z klimatem. Wymienione patetyczne banały nie tylko nie wywołują żadnych pozytywnych reakcji, a wręcz drażnią bijącą od nich sztucznością. Z kolei na plus, poza powyższą trójką, zaliczam Hotel Chwil (ciekawa melodia + przyjemny wokal we zwrotkach) i Młody Bóg (niezła odskocznia od nieco przewidywalnej całości). W przypadku tej piątki Sylwia nawet nie stara się popadać w rozczulającą manierę, dlatego też mało, że utwory są nadzwyczaj chwytliwe, to na dodatek bezboleśnie się przyswajają. Pozostałym pozycjom bliżej właśnie do tej drugiej grupy. Tutaj wyróżnia się co najwyżej Księżniczka - ze względu na to, że przywodzi na myśl twórczość Lany Del Rey. Reszta nie zwraca na siebie uwagi.


Przez cały czas Sylwia opowiada nam o kwestiach mniej lub bardziej związanych z miłością. Zwykle robi to w formie apostrof do mężczyzny, których używa omawiając różne fazy uczucia. Posłuchamy sobie m.in. o pragnieniu miłości i szczęścia, sile uczucia, wypaleniu się związku i chęci jego naprawy. Niby zagadnień jest o wiele więcej, jednak prawie wszystkie oscylują w tego typu klimatach. Nic głębokiego. Czasami wręcz to razi - nie trzeba się specjalnie skupiać na treści, by dojść do wniosku, że z Flirt i Schody jest coś nie tak. Słucham i nie ogarniam. Słucham ponownie, dodatkowo wspomagając się fizyczną wersją tekstu, i tym bardziej nie ogarniam. Gdyby się uprzeć, takich przykładów znalazłoby się jeszcze kilka. Tak więc liryka wpada w ucho, ale momentami robi się pseudo-mądra, przez co nie wiadomo, o co chodzi. Wnioski wyciągnijcie sami.

W porównaniu do poprzedniego krążka, Komponując siebie wypada o wiele przystępniej. Jest zdecydowanie mniej czułostkowy, a za to bardziej przebojowy, wobec czego nie trąci aż takim banałem jak ostatnio. Całość oparta jest na znanych oraz modnych dźwiękach, które nawet jeśli nie wiedzą, co to świeżość i czasami pozostawiają wiele do życzenia, to na ogół nie budzą obrzydzenia. No, może poza trzema wyjątkami. Ponadto przyzwoite wrażenie psuje liryka pełna banalnych stwierdzeń, którą niekiedy naprawdę ciężko przetrawić. Dla mnie jest to przyjemny, ale na dłuższą metę niczym nie wyróżniający się album. Trójka z plusem. 

No dobra, nie przyszło mi do głowy lepsze porównanie.

Zgadzasz się? Podaj dalej:

15 komentarze:

A mi sie ta płyta podoba.:D

Zgadzam się lepszy album.

Urocze spotkanie z przedstawicielkami gimbazy, ale nie zapomnę, gdy w autobusie natrafiłam na panienki słuchające z telefonu piosenek Juli i śpiewające razem z nią. Ojej, tutaj to dopiero musiały poczuć głębię, słyszałam to.

Sylwia jest kochana, ładnie śpiewa, gra na pianinie, sama komponuje, nie rozbiera się w klipach, ma fajnego chłopaka i w ogóle, ale do tej pory nie zdecydowałam się, by posłuchać jej płyty w całości. Bo to jednak trochę nie moje klimaty, chociaż ją lubię.
Tekst do piosenki "Flirt" jest i dla mnie niezrozumiałym ciągiem słów. :D Do tego dziwaczny klip.

Twórczość Sylwii to raczej nie mój klimat. "Sen o przyszłości" mnie nie zachwycił, a i single z nowego albumu niespecjalnie przypadły go gustu (choć dostrzegłem lekki progres). Po przeczytaniu recenzji, być może pokuszę się o przesłuchanie tych ciekawszych kompozycji:)

Nie cierpię jej i jej piosenek, które sprawiają wrażenie usilnie napisanych. Jak dla mnie może spadać na księżyc :P

Moim zdaniem płyta jakich wiele. I nic po za tym.

Rewelacyjna płyta, rewelacyjna wokalistka, jest MOC! :-)

A czy przypadkiem nie recenzowałeś jej poprzedniej płyty i nie wystawiłeś jej oceny między 5 a 6? To chyba w październiku 2011, ale może się mylę ;)

Fajna płyta i dobra recenzja płyty xD Pozdrawiam!
http://muzycznomaniaa.blogspot.com/

Płyta zupełnie przyzwoita myśle że na 4 . No może 4 -.
Zgadzam się że mocnym punktem albumu jest piosenka Hotel Chwil.Powinien być 3 singlem z tej płyty bo pokaże Sylwie jako dojrzałą wokalistkę

Mnie w przypadku Sylwii denerwuje ta niestety słyszalna w niemal każdym utworze (pisze niemal, ponieważ nie wszystkie piosenki przesłuchałam ;) ) maniera. Sylwia ma ogromne predyspozycje, jednak jej śpiew zdaje się być wymuszony, nie brzmi naturalnie. Odnoszę wrażenie, że śpiewa często na zaciśniętym gardle, co jeszcze bardziej potęguje nieprzychylne wrażenie. Ale szanuję ją za to, że stara się samodzielnie komponować utwory, być w tym autentyczna i podczas jej niektórych występów można dostrzec, że wkłada w to cząstkę siebie.

Słucham sobie tak tej Sylwii i słucham i muszę się szczerze przyznać, że naprawdę podoba mi się utwór "Pożyczony". Całkiem inny od poprzednich znanych mi jej singli. Wesoły klimat, fajny refren i melodia. Wakacyjnie :)

Sen o przyszłości >>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>> Komponując siebie. Szkoda.

Kilka piosenek Grzeszczak słuchałem, ale z płytą jeszcze nie miałem do czynienia :)

ja bym tam dała wszystkie gwiazdki super płyta XD

Prześlij komentarz