29 czerwca 2013

Recenzja: Kanye West - Yeezus

1. On Sight
2. Black Skinhead
3. I Am A God
4. New Slaves
5. Hold My Liquor
6. I'm In It
7. Blood On The Leaves
8. Guilt Trip
9. Send It Up
10. Bound 2

Ktoś kiedyś nazwał Kanyego jednym z największych wizjonerów współczesnego hip hopu. Coś w tym jest. Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek słyszał rapera i jednocześnie producenta, który byłby równie kreatywny. Chociaż gość ma swoje humory i ze względu na wiele kontrowersyjnych posunięć posiada niemal tylu hejterów ilu fanów, to nikt nie ośmieli się podważyć jego ponadprzeciętnych umiejętności. Szczególnie po tym, jak w 2010 roku wydał My Beautiful Dark Twisted Fantasy - jeden z najbarwniejszych albumów w historii hip hopu. Gdy zapowiedziano jego następcę, fani zaczęli zastanawiać się, czy można nagrać coś jeszcze lepszego. I oto mamy odpowiedź. 

Yeezus nie rozpieszcza ilościowo. W podstawowej edycji znalazło się 10 nagrań, które trwają w sumie 40 minut. Dla porównania, MBDTF zajmowało niemal pół godziny więcej. Za to poziom wciąż pozostaje wysoki. Do hip hopowych klimatów Kanye dorzucił wiele motywów elektronicznych, co wyszło na tyle pomysłowo, że wydawnictwo spokojnie można nazwać zjawiskowym. A oto garść argumentów.

Największe wrażenie robią przede wszystkim dźwięki. A te są zdecydowanie bardziej surowe, brudne i poszarpane (On Sight, New Slaves, etc.) niż dotychczas, wobec czego osoby, które nie trawią stylu Kanyego mogą odebrać Yeezusa jako produkcję chaotyczną, trudną do ogarnięcia. W rzeczywistości, pomimo sporego zróżnicowania (ciągle coś się tu dzieje) tracki układają się w niezwykle spójną całość. I chwytliwą, tak przy okazji. Z tym, że za to drugie w większym stopniu odpowiadają sample zapożyczone z utworów znanych artystów. Samplowanie jest z reguły mało twórczym zabiegiem, ale dzięki wpleceniu niepowtarzalnych bitów, pomocy kolegów-producentów i doborze odpowiedniego repertuaru, Kanye standardowo postarał się o niewiarygodnie atrakcyjne brzmienia. Materiał utrzymano w mrocznym, stosunkowo tajemniczym klimacie, na który duży wpływ mają emocje wyrażane zarówno przez Westa, jak i zaproszonych gości. Wyjątek stanowią reggae-wokaliści, kompletnie nie pasujący do tutejszej konwencji. Eklektyzm eklektyzmem, ale na tak ponure wydawnictwo reggaeowe przyśpiewki działają niczym gwóźdź na lakier samochodu. I Am A God oraz I'm In It pozbawione jamajskich motywów byłyby znacznie przystępniejsze. Na szczęście poza tym jednym elementem nic złego nie przykuło mojej uwagi.

Każdy, kto chociaż trochę ogarnia twórczość Kanyego wie, że żaden z niego poeta. Jego płyt nie słucha się dla tekstów, bo te nigdy nie prezentowały szczególnie wysokiego poziomu. Tym razem jest podobnie. Sama tematyka wydaje się ambitna, bo pomijając typowo egocentryczne nawijki (I Am a God) i wstawki o laskach (I'm In It), jest tu mowa o problemach społecznych, m.in. współczesnej formie niewolnictwa (New Slaves). W czym więc problem? Kanye posiada tendencję do wstawiania linijek, które są po prostu głupie. Już przy pierwszym odsłuchu rzuciło mi się w uszy We get this bitch shaking like Parkinsons z On Sight i pierwsze osiem wersów (Hook) z I Am a God. Takich komiczno-bezsensownych perełek jest tutaj o wiele więcej. Fanów nie powinno to razić. W końcu to było do przewidzenia.



W odróżnieniu od MBDTF, Yeezusa nie pokochałem w całości. Tutaj potencjalnymi klasykami może zostać mocne Black Skinhead, Blood on the Leaves (samplowana Nina Simone), klimatyczne New Slaves i On Sight z elementami agresywnego techna. Gdyby krążek składał się wyłącznie z nagrań takiej jakości, byłaby to produkcja idealna. Tymczasem reszta, nawet jeśli wypada nieznacznie gorzej i wciąż jest godna uwagi, nie wywołuje aż tak skrajnych emocji.

Zmiksowanie wielu pozornie niepasujących do siebie klimatów w taki sposób, by wzbudzić zdumienie u odbiorcy i jednocześnie nie odpychać chaotycznym charakterem jest trudne do osiągnięcia, nawet przez najbardziej utalentowane gwiazdy. Poza umiejętnościami, kasą i znajomościami potrzebna jest przede wszystkim wizja. Kanye ją miał, w dodatku postarał się o jej świetną realizację, sprawiając, że ponownie otrzymaliśmy nowatorskie dzieło warte dłuższego wałkowania. Nie sądziłem, że cokolwiek będzie w stanie przebić genialne MBDTF. Jak dotąd mam rację. Jednak Yeezusowi niewiele zabrakło.



Zgadzasz się? Podaj dalej:

5 komentarze:

Muszę to przesłuchać. Żyję teraz w tak odrealnionym świecie, że ominąłem najciekawszą premierę miesiąca :C

Płyta intrygująca, wciągająca, oryginalna choć nie da się ukryć że MBDTF to zupełnie inna płyta. Jak dla mnie jeśli chodzi o długość płyty to w sam raz szczególnie, że mamy tu tak wiele eksperymentów dźwiękowych. Jak dla mnie 7,5/10. Aż boję się jaka będzie kolejna płyta Kanye'go.

PS. Czy mogę liczyć jeszcze na recenzje "Born Sinner" J. Cole'a?

Poleci do czerwcowego PPP.

Nigdy nie darzyłem Kanyego Westa sympatią, ale jego muzyka nie jest mi obojętna. Gdy tylko widzę jego nazwisko w kolaboracji z innymi wokalistami, zespołami, wiem, że dany "projekt" będzie całkiem niezły. Lubię jego twórczość a po album na pewno sięgnę :)

Kto jak kto ale Kanye wymiata, a już szczególnie w Black Skinhead, jak to słyszę to aż sama d**a rwie się do jakiegoś działania hehe

Poza tym Panie Tomaszu gratuluje bloga bo wżyciu bym nie pomyślał ze wbijesz się w googlach na pierwsza stronę.

Prześlij komentarz