10 stycznia 2014

Recenzja: Kid Ink - My Own Lane

Kid Ink nigdy nie był raperem, do którego pałałbym ogromną miłością. Jego dotychczasowe krążki nie wzbudziły we mnie większych emocji, zazwyczaj były po prostu poprawne. Bez znaczących uniesień, bez rażących wtop. Zabierając się za odsłuch My Own Lane nie liczyłem więc na ponadczasowe wydawnictwo, pełne mistrzowsko wyprodukowanych nagrań, błyszczących pomysłowym charakterem. To była dobra decyzja, bo po kilkukrotnym zaliczeniu materiału muszę przyznać, że nie doczekałbym się niczego podobnego. W takim razie sprawdźmy, czy jest sens zabierać się za tę pozycję.

W skład My Own Lane wchodzi 18 numerów utrzymanych w bardzo lekkiej odmianie hip hopu. Czasami wręcz tak lekkiej, że ciężko stwierdzić, czy to jeszcze hip hop, czy już spopiałe R&B. Produkcją zajęli się m.in. DJ III Will, J. Grand, The Futuristics, Danja i DJ Mustard, czyli osoby mające spore doświadczenie w współpracach z mainstreamowymi raperami. Efekt ich pracy, chociaż mało wyrazisty, posiada kilka aspektów, którymi warto się zainteresować. Oto garść szczegółów.

W przypadku tego materiału dużą rolę odgrywa luzackie podejście do tematu. Raper postarał się głównie o beztroskie brzmienie, pełne przyjemnych dla ucha bitów, które nie wprowadzają w żaden konkretny nastrój. Zamiast tego zainwestowano w chwytliwość, sprawiając, że znaczna część pozycji jest bardzo nośna jak na hip hop, wręcz radio-friendly (Hello World, Money And The Power, Show Me). Na uwagę zasługują też numery czarujące subtelnymi melodiami (We Just Came To Party, I Don’t Care, More Than a King). Żeby nie było – materiał nie jest wcale taki grzeczny. Znajdziemy tu też kilka buńczucznych brzmień (Murda, Bad Ass), które co prawda nie podnoszą ciśnienia, ale stanowią doskonałe urozmaicenie stosunkowo spokojnej większości. No i przykuwają uwagę.



Trzeba jednak wziąć pod uwagę, że nie usłyszymy tu wielu nowości. Utwory złożono wyłącznie z modnych elementów, z którymi miłośnicy mainstreamowego hip hopu są bardzo dobrze zapoznani. Jak wspomniałem na początku, nie warto liczyć na innowacje mogące przełożyć się na powstanie klasyków. Co więcej, materiał jest nierówny. Z jednej strony mamy godne uwagi tracki (akapit wyżej), a z drugiej nudne wypełniacze (Iz U Down, Main Chick – kopia Show Me, Tattoo Of My Name, oklepane No Miricles), istotnie obniżające wrażenia płynące z odsłuchu. Za dużo w nich schematów, za mało wyrazistości. Dobrze, że takich pozycji jest raptem kilka.



Przy produkcjach stricte hip hopowych wypadałoby rozpisać się na temat liryki. Jednak w tym przypadku niestety nie ma o czym. Przez większość czasu Brian zajmuje się kwestią kobiet i imprez, przeplatając to banalnymi spostrzeżeniami na różne tematy, przykładowo roli determinacji w dążeniu od celu. Nic ciekawego. A szkoda, płyta dużo by na tym zyskała.

My Own Lane przekonało mnie do siebie. Co prawda nie jest to dzieło, z którym wejdę w stały związek, jednak czas, jaki mu poświęciłem nie okazał się zmarnowany. Nawet jeśli krążek nie prezentuje niczego odkrywczego, to połączenie lekkich brzmień z melodyjnym charakterem sprawia, że warto się nim zainteresować, szczególnie w okresie letnim, kiedy to będzie nadawał się na wieczorny, słoneczny chillout. Czwóra z ogromnym minusem.


Zgadzasz się? Podaj dalej:

3 komentarze:

Może zabrzmi to trochę dziwnie, ale lubię wchodzić na Twojego bloga, bo piszesz o zupełnie nieznanej mi muzyce. O Inku słyszałem, ale jakoś nie interesowałem się specjalnie nim. Ciekawe, że generalnie rap amerykański kompletnie nie trafia do Europejczyków(są oczywiście wyjątki). Warte kontemplacji :D

Masz w planach recenzję nowej płyty Limp Bizkit?

Jak w końcu trafi do sprzedaży to pewnie tak.

Prześlij komentarz