25 lutego 2014

Recenzja: Sophie Ellis-Bextor - Wanderlust

Recenzję Make a Scene napisałem w pierwszym roku działalności bloga – okresie, z którego nie jestem szczególnie dumny. Niepotrzebnie skrytykowałem wtedy bardzo dobre dzieło, które wówczas wydało mi się przekombinowane i chaotyczne. Elektronika w jakiejkolwiek formie nie była moją mocną stroną. Jednak po pewnym czasie, gdy już przekonałem się do gatunku, krążek długo nie opuszczał mojej playlisty. Od tamtej pory, nigdy nie zaliczyłem podobnej wpadki. Zabierając się za Wanderlust nie chciałem popełnić analogicznego błędu. Na szczęście nie miałem tego typu problemów. Łatwo rozgryźć ten krążek.

Tym razem dostajemy 11 utworów, które z Make a Scene mają niewiele wspólnego. Przede wszystkim różnią się gatunkiem. Mamy tutaj do czynienia ze wyważonym indie rockiem, ocierającym się o folkowe klimaty. Wbrew pozorom oraz nudnemu trailerowi, nagrania mają dużo do zaoferowania - zarówno na arenie akustycznej, jak i emocjonalnej. A co dokładnie, o tym poniżej.

Wanderlust to spokojny materiał. Nie ma tu przytłaczających syntezatorów, uszojebnego auto-tune’owego wokalu ani oklepanych motywów, znanych z tysiąca innych wydawnictw. Zamiast tego zainwestowano w szeroki wachlarz analogowych instrumentów (gitary, fortepian, skrzypce, wiolonczele, keyboard itd.), które poskutkowały powstaniem ciepłych i przyjaznych dla ucha melodii. Ze względu na ich dystynkcyjny charakter, numerom daleko do radiowych powerplay’ów. Usłyszymy tu głównie urocze ballady (Love is A Camera, Runaway Dreamer, When The Storm Has Blown Over etc.), na urok których wpływa nasycony elegancją oraz zmysłowością wokal Sophie. To pozbawione patosu pozycje, z których emanuje autentyczność tak wielka, że ciężko się od nich oderwać. Mogą również pochwalić się nośnymi refrenami - Sophie z łatwością wykrzesuje maksymalną atrakcyjność z pozornie wyeksploatowanych dźwięków. Słychać to zwłaszcza przy dynamicznych pozycjach (13 Little Dolls, Cry To The Beat Of The Band, Until The Stars Collide), które zręcznie urozmaicają wolniejszą większość. Mimo wszystko nie jest to coś, co mogłoby trafić do przeciętnego eskowicza. Jednak osoby gustujące w naturalnym, elegancko brzmiącym indie rocku, z pewnością znajdą tu coś dla siebie. Z technicznego punktu widzenia, Wanderlust jest przemyślanym oraz solidnie dopracowanym dziełem, pozbawionym rozpraszających uwagę wypełniaczy. Ciężko się do czegoś przyczepić: jest w miarę różnorodnie, ciekawie i klimatycznie.


Jeżeli chodzi o tekst, na tym polu jest zwyczajnie. Sophie śpiewa głównie o miłości, zaangażowaniu w związek oraz potrzebie stabilności. Co prawda sama tematyka nie wybija się ponad przeciętność, jednak na uwagę zasługuje opis przyrody oraz warunków atmosferycznych, które stwarzają niemal baśniowe tło. Liryka nie staje się przez to wyjątkowa, ale oczywistości owiniętych w atrakcyjną otoczkę słucha się o wiele przyjemniej.

Wanderlustem zdecydowanie warto się zainteresować. To konkretna pozycja, która przykuwa uwagę pomimo braku nowatorskich i specjalnie świeżych patentów. Robi to za pośrednictwem efektownego użycia znanych motywów oraz naturalności, zarówno brzmienia, jak i budowanych przez wokal emocji. Dodając do tego brak rażących defektów, łatwo dojść do wniosku, że nie jest to dzieło do jednorazowego odsłuchu. Opłaca się dać mu szansę. Co najmniej kilka tracków zostanie z nami na dłużej.


Zgadzasz się? Podaj dalej:

2 komentarze:

Jestem jej fanką od dobrych ośmiu lat i muszę przyznać, że Sophie zaskoczyła mnie tym albumem. Bardzo dobra, spójna płyta

Ja też słucham Sophie od wielu lat. Wanderlust to chyba jej najlepszy album. :)

Prześlij komentarz