9 grudnia 2013

Recenzja: Britney Spears - Britney Jean

1. Alien                                     11. Brightest Morning Star
2. Work Bitch                          12. Hold on Tight
3. Perfume                               13. Now That I Found You
4. It Should Be Easy               14. Perfume (The Dreaming Mix)
5. Tik Tik Boom
6. Body Ache
7. Til It's Gone
8. Passenger
9. Chillin' with You
10. Don't Cry

Jest piękny, w miarę słoneczny dzień (ale chłodny, bo grudzień), korki są względnie niewielkie, wykłady mało usypiające. Jest 02.12, toteż pewien bloger muzyczny hasa sobie do Empiku po nowy album Britney Spears – uroczej blondyneczki, która podobnie jak P!nk ma talent do wykrzesywania maksymalnej dawki przebojowości z modnych i zazwyczaj mało odkrywczych elementów. Jej wcześniejsze krążki (nawet na pozór słabe Femme Fatale) zawsze wywoływały spore zamieszanie. Mało tego, że dostawaliśmy to, co popularne, to na dodatek w bardzo atrakcyjnej formie, która zachęcała do cyklicznego powracania do materiału. Wobec tego w pełni zadowolony bloger zakupuje Britney Jean, wraca do mieszkania i odpala CD. I to by było na tyle jeżeli chodzi o piękny dzień. Bloger skończywszy słuchać usiadł i zapłakał.

Można powiedzieć, że już spoglądając na listę producentów powinna mi się zapalić czerwona lampka. W końcu David Guetta, will.i.am i Dr. Luke dawno przestali być w szczytowej formie. Co więcej, nawet singlowe Work Bitch dawało do zrozumienia, że jakość kompozycji będzie stać pod znakiem zapytania. Jednak w przypadku wcale_nie_takiego_złego Femme Fatale było podobnie – słabe single (te wypuszczone przed premierą wydawnictwa), wątpliwi producenci. Mimo to udało się skleić ciekawy materiał. Natomiast po przebrnięciu przez 14 tracków (deluxe) wrzuconych na Britney Jean rzuca się w uszy, że do wcześniejszych pozycji w większości wiele im brakuje.

Krążek składa się głównie z nowoczesnego electropopu, który można podzielić na nagrania stonowane, ale o sporej hitowości oraz na typowo klubowe. Pierwsza grupa wypada oczywiście znacznie lepiej. Numery mało, że wpadają w ucho i to z dużym natężeniem, to ponadto zgrabnie eksponują delikatny wokal Britney, który połączono z doskonale wyważonymi dźwiękami. Tak więc nie tylko przykuwają uwagę (z naciskiem na Alien, Perfume oraz Don’t Cry), ale i nie przytłaczają przerostem czegokolwiek. No i szybko się nie nudzą (z wyjątkiem mało wyrazistego Chillin' with You), co też warto podkreślić. Inaczej mają się klimaty klubowopodobne, charakteryzujące się bardzo szybkim tempem, nadmiarem autotune’owego wokalu oraz plastikowych syntezatorów. Nadzwyczaj boli to przy bezsensownych It Should Be Easy i Body Ache, które składają się ze wszystkiego co najmodniejsze i najbardziej odojone. Minimum chwytliwości, maksimum schematów. Takie jałowe jebudup przestraszyłoby nawet Pitbulla. Natomiast w miarę bezboleśnie prezentuje się Til It’s Gone, czyli również dance z niższej półki, ale przynajmniej ze stosunkowo melodyjnym refrenem. Jak widać, Britney Jean w połowie składa się z pozycji naprawdę mocnych, a w połowie z męczących i cechujących się bylejakością. Warto jeszcze wspomnieć o trzeciej grupie – trackach z niewykorzystanym potencjałem. Mam na myśli zwłaszcza Tik Tik Boom i Work Bitch, które pomimo dobrze rokującego początku zostały zniszczone przez sztampowy (w pierwszym przypadku) i maksymalnie udziwniony (w drugim) refren. Szkoda, bo oddane w ręce kreatywnych producentów spokojnie zdominowałyby listy sprzedaży. Krótko mówiąc, tak nierównego materiału Britney jeszcze nie nagrała.


Teksty prezentowane przez Britney nigdy nie były specjalnie wysublimowane jeżeli chodzi o wartość merytoryczną. Nic dziwnego – ich rola ograniczała się wyłącznie do wpadania w ucho i łatwości nucenia. Tak jest i w tym przypadku. Główną tematykę stanowi miłość, która przeplatana jest bezsensowymi wstawkami pokroju tych z Work Bitch. Jednak jak na mainstreamowy electropop jest całkiem przyjemnie.

Britney, ikona popu, swoim czasem uchodząca za księżniczkę tego gatunku, nie działa w branży od roku, wobec czego powinna wiedzieć, że mając tak mocną markę oraz rzeszę fanów schodzenie poniżej wyrobionego przez siebie poziomu nie jest dobrym pomysłem. Szczególnie, że jej blask coraz częściej przesłania intensywnie działająca konkurencja. Tymczasem na Britney Jean wokalistka miesza wysoką hitowość z przeciętnością oraz kiczem i to w proporcji zdecydowanie niekorzystnej dla jakości wydawnictwa. Gdybym miał wyodrębnić wyłącznie mocne elementy, między którymi nie ma tak wyraźnej przepaści poziomu, zostałoby góra 6 tracków. Słabo, zwłaszcza jak na gwiazdę takiego formatu.


Zgadzasz się? Podaj dalej:

7 komentarze:

Słaba płyta. Po Britney spodziewałam się wiele więcej...

Ostatnia na ziemi piosenkarka, po której płytę bym sięgnęła... :/

Moim zdaniem BJ > FF, ale rozumiem cię i szanuję opinię.
Szkoda, że to był prawdopodobnie jej ostatni krążek na długi, długi czas...

W tym roku 80% płyt zawiodło...

Straszna płyta, aż żal patrzeć na to co się z Brytą porobiło.

Ta płyta to tragedia. Ani przebojowa ani świeża. Z Britney Spears zdecydowanie wygrywa nowa Katy Perry która jest nowoczesna i w końcu pokazuje ,że nie jest jednakowa.

Tylko Til it's gone. Reszta tragedia. Nie śpiewa tylko mówi w większości utworów. Skrzeczy bym powiedział. Straciła głos na dobre, jak tak brzmi po obróbce to chciałbym ja sote uslyszec w studiu. Albo lepiej i nie. Jestem zawiedziony, wogóle poziom tekstów, to już dramat. Co ma do przekazania work bi*** ? Jestem w szoku , że wypuścili królowej popu takiego gniota.

Prześlij komentarz