1. Alien 11. Brightest Morning Star
2. Work Bitch 12. Hold on Tight
3. Perfume 13. Now That I Found You
4. It Should Be Easy 14. Perfume (The Dreaming Mix)
5. Tik Tik Boom
6. Body Ache
7. Til It's Gone
8. Passenger
9. Chillin' with You
10. Don't Cry
Jest piękny, w
miarę słoneczny dzień (ale chłodny, bo grudzień), korki są względnie
niewielkie, wykłady mało usypiające. Jest 02.12, toteż pewien bloger muzyczny hasa sobie do Empiku po nowy album Britney Spears – uroczej blondyneczki,
która podobnie jak P!nk ma talent do wykrzesywania maksymalnej dawki
przebojowości z modnych i zazwyczaj mało odkrywczych elementów. Jej
wcześniejsze krążki (nawet na pozór słabe Femme Fatale) zawsze wywoływały spore
zamieszanie. Mało tego, że dostawaliśmy to, co popularne, to na dodatek w
bardzo atrakcyjnej formie, która zachęcała do cyklicznego powracania do
materiału. Wobec tego w pełni zadowolony bloger zakupuje Britney Jean, wraca do
mieszkania i odpala CD. I to by było na tyle jeżeli chodzi o piękny dzień. Bloger
skończywszy słuchać usiadł i zapłakał.
Można powiedzieć, że już spoglądając na listę producentów
powinna mi się zapalić czerwona lampka. W końcu David Guetta, will.i.am i Dr. Luke dawno przestali być
w szczytowej formie. Co więcej, nawet singlowe Work Bitch dawało do zrozumienia, że jakość kompozycji będzie stać pod znakiem zapytania. Jednak w
przypadku wcale_nie_takiego_złego Femme
Fatale było podobnie – słabe single (te wypuszczone przed premierą
wydawnictwa), wątpliwi producenci. Mimo to udało się skleić ciekawy
materiał. Natomiast po przebrnięciu przez 14 tracków (deluxe) wrzuconych na Britney Jean rzuca się w uszy, że do wcześniejszych
pozycji w większości wiele im brakuje.
Krążek składa się głównie z nowoczesnego electropopu, który można podzielić na nagrania stonowane, ale o sporej hitowości oraz
na typowo klubowe. Pierwsza grupa wypada oczywiście znacznie lepiej.
Numery mało, że wpadają w ucho i to z dużym natężeniem, to ponadto zgrabnie
eksponują delikatny wokal Britney, który połączono z doskonale wyważonymi dźwiękami.
Tak więc nie tylko przykuwają uwagę (z naciskiem na Alien, Perfume oraz Don’t
Cry), ale i nie przytłaczają przerostem czegokolwiek. No i szybko się
nie nudzą (z wyjątkiem mało wyrazistego Chillin' with You), co też warto
podkreślić. Inaczej mają się klimaty klubowopodobne, charakteryzujące
się bardzo szybkim tempem, nadmiarem autotune’owego wokalu oraz plastikowych syntezatorów. Nadzwyczaj boli to przy bezsensownych It Should Be Easy i Body Ache, które składają się ze wszystkiego
co najmodniejsze i najbardziej odojone. Minimum chwytliwości, maksimum
schematów. Takie jałowe jebudup przestraszyłoby nawet Pitbulla. Natomiast w miarę
bezboleśnie prezentuje się Til It’s Gone,
czyli również dance z niższej półki, ale przynajmniej ze stosunkowo melodyjnym
refrenem. Jak widać, Britney Jean w połowie składa się z pozycji naprawdę
mocnych, a w połowie z męczących i cechujących się bylejakością. Warto jeszcze
wspomnieć o trzeciej grupie – trackach z niewykorzystanym potencjałem. Mam na
myśli zwłaszcza Tik Tik Boom i Work Bitch, które pomimo dobrze rokującego
początku zostały zniszczone przez sztampowy (w pierwszym przypadku) i maksymalnie
udziwniony (w drugim) refren. Szkoda, bo oddane w ręce kreatywnych producentów
spokojnie zdominowałyby listy sprzedaży. Krótko mówiąc, tak nierównego materiału
Britney jeszcze nie nagrała.
Teksty prezentowane przez Britney nigdy nie były specjalnie
wysublimowane jeżeli chodzi o wartość merytoryczną. Nic dziwnego – ich rola
ograniczała się wyłącznie do wpadania w ucho i łatwości nucenia. Tak jest i w tym
przypadku. Główną tematykę stanowi miłość, która przeplatana jest bezsensowymi wstawkami pokroju tych z Work Bitch. Jednak jak na mainstreamowy electropop jest
całkiem przyjemnie.
Britney, ikona popu, swoim czasem uchodząca za księżniczkę
tego gatunku, nie działa w branży od roku, wobec czego powinna wiedzieć, że mając tak mocną
markę oraz rzeszę fanów schodzenie poniżej wyrobionego przez siebie poziomu nie
jest dobrym pomysłem. Szczególnie, że jej blask coraz częściej przesłania intensywnie działająca konkurencja. Tymczasem na Britney Jean wokalistka miesza wysoką hitowość z przeciętnością oraz kiczem i to w proporcji zdecydowanie niekorzystnej dla jakości wydawnictwa. Gdybym miał wyodrębnić wyłącznie mocne elementy, między którymi
nie ma tak wyraźnej przepaści poziomu, zostałoby góra 6 tracków. Słabo, zwłaszcza
jak na gwiazdę takiego formatu.
Zgadzasz się? Podaj dalej:
7 komentarze:
Słaba płyta. Po Britney spodziewałam się wiele więcej...
Ostatnia na ziemi piosenkarka, po której płytę bym sięgnęła... :/
Moim zdaniem BJ > FF, ale rozumiem cię i szanuję opinię.
Szkoda, że to był prawdopodobnie jej ostatni krążek na długi, długi czas...
W tym roku 80% płyt zawiodło...
Straszna płyta, aż żal patrzeć na to co się z Brytą porobiło.
Ta płyta to tragedia. Ani przebojowa ani świeża. Z Britney Spears zdecydowanie wygrywa nowa Katy Perry która jest nowoczesna i w końcu pokazuje ,że nie jest jednakowa.
Tylko Til it's gone. Reszta tragedia. Nie śpiewa tylko mówi w większości utworów. Skrzeczy bym powiedział. Straciła głos na dobre, jak tak brzmi po obróbce to chciałbym ja sote uslyszec w studiu. Albo lepiej i nie. Jestem zawiedziony, wogóle poziom tekstów, to już dramat. Co ma do przekazania work bi*** ? Jestem w szoku , że wypuścili królowej popu takiego gniota.
Prześlij komentarz