8 września 2012

Recenzja: The XX - Coexist

Utworzenie The XX wyglądało podobnie, jak w przypadku innych tego typu zespołów: dwójka przyjaciół ze szkoły średniej (Oliver Sim oraz Romy Madley-Croft) wpadło na pomysł założenia kapeli. Początkowo występowali sami, jednak z czasem dołączyli do nich kolejni muzycy (Baria Qureshi oraz Jamie Smith), wnosząc dużo świeżych pomysłów. W takim właśnie składzie skomponowali swój debiutancki album, nazwany ‘xx’. Co prawda, jego komercyjna kariera nie okazała się imponująco wielka, mimo to i tak zyskał wielu wielbicieli - głównie pośród osób lubujących się w niepowtarzalnych, alternatywnych dźwiękach. To było do przewidzenia, przecież tak solidna i nastrojowa produkcja nie mogła przejść bez echa. Ciekawe, jak to będzie w przypadku ich drugiego krążka...

Wiele osób obawiało się, że Coexist będzie miało tzw. ‘syndrom drugiej płyty’, czyli w porównaniu do znakomitego debiutu, okaże się zwykłym przeciętniakiem. Zabierając się więc za odsłuch wszystkich jedenastu utworów, podszedłem do nich z odpowiednim dystansem, licząc się z tym, że mogą nie przykuć mojej uwagi i nie wywołać pozytywnych emocji. Na szczęście, złe przeczucia okazały się zupełnie bezpodstawne. Album, podobnie jak ostatnio, łączy ze sobą motywy indie popu oraz znikome elementy elektroniki, co, wbrew pozorom, jest dosyć nowatorską mieszanką. Chociaż nie jest chwytliwa ani przebojowa, to bardzo mocno intryguje i wciąga. Wszystko wskazuje na to, że tym razem sobie nie ponarzekam.

W życiu każdego z nas są takie chwile, gdy przez natłok zajęć lub inny negatywny czynnik, odczuwamy mentalne znużenie, spadek motywacji do czegokolwiek. Wtedy dobrze jest zainwestować w przyjemne, delikatne brzmienia, które byłyby w stanie zresetować umysł, ukoić zmysły i podładować nasze życiowe baterie. Często takiej chilloutowej muzyce brakuje bardzo ważnej cechy, a mianowicie wciągającego klimatu, bez którego całość staje się zwyczajnie nudna. Fortunnie, Coexist takową posiada - i to w intensywnym wydaniu. Można go określić mianem nostalgicznego, wprowadzającego w swój własny, specyficzny świat, pełen muzycznego piękna i doskonałości, który uzależnia i sprawia niesamowitą przyjemność. Jeżeli chodzi o samą produkcję, za którą odpowiada tylko i wyłącznie zespół, też jest całkiem nieźle. Dominują tu przede wszystkim stonowane, subtelne dźwięki, charakteryzujące się wolnym tempem, przez co ich kariera w jakichkolwiek radiostacjach może być mocno ograniczona (poza brytyjskimi, bo tam poczucie muzycznej estetyki stoi na znacznie wyższym poziomie). Wady? Co najwyżej to, że w porównaniu do debiutu, nie ma piorunujących nowości. Jednak w tym konkretnym przypadku, nie jest to czymś zaniżającym doznania ze słuchania.

Miłość, przyjaźń i inne damsko-męskie pogaduszki – tak najkrócej można podsumować tutejszą lirykę. Dzięki dwójce wokalistów, całość przyjmuje postać zbliżoną bardziej do rozmowy aniżeli, jak to zwykle bywa, do dennych monologów. Wprawdzie wciąż wałkowane są motywy oddania, wspierania i poświęcania się dla drugiej połówki, wzbogacone o tęsknotę, pretensje, gdybania, oddalanie się oraz wyrażanie żalu. Szału nie ma, ale, w porównaniu do konkurencyjnych artystów, jest znośnie.


Angels i Chained – tak zwą się pozycje wydane na singlu. W zestawieniu z pozostałą dziewiątką, nie są czymś szczególnym, ponieważ płyta wydaje się być równa jakościowo. W związku z tym, nie da się wskazać ani ewidentnego lidera ani niczego odstającego od reszty. Poza tym, zamiast bawić się w odsłuchy jedynie wybranych numerów, warto zainwestować we wszystkie, ponieważ dopiero wtedy w pełni doświadczymy magicznego klimatu tego wydawnictwa.

Ze względu na podobną konwencję oraz wysoki poziom, Coexist można uznać za udaną kontynuację xx. Zarówno dotychczasowi fani zespołu, jak i miłośnicy wyrafinowanych brzmień, którzy nie mieli z nim wcześniej styczności, powinni być w pełni zadowoleni z jego najnowszej propozycji. W końcu to oryginalne i ambitne dzieło, pozbawione rażących wad – takie, do którego często będzie się powracać oraz mile wspominać. Wobec tego, czas przyznać zasłużoną piątkę.


Zgadzasz się? Podaj dalej:

4 komentarze:

Po raz pierwszy o nich słyszę, ale podoba mi się utwór "Angels". Twoja recenzja mnie zaciekawiła i chyba sięgnę po cały krązek. Pozdrawiam! :)

Pierwsza płyta jest niesamowita, mam nadzieję, że ta również mi się spodoba :)

Czuję się zachęcona do zapoznania się z zespołem The XX. :) Moje pierwsze zetknięcie z nimi to piosenka Rihanny "Drunk on love". :D (nawiasem mówiąc udane połączenie)

Prześlij komentarz