1 grudnia 2012

Recenzja: Alicia Keys - Girl on Fire

31 lat, od 15 w branży; 4 albumy, 21 singli, masa featuringów, soundtracków i filmowych epizodów. Oto właśnie Alicia Keys, czyli jedna z najjaśniejszych gwiazd współczesnego R&B. Jako że od wydania jej ostatniej płyty minęły już prawie trzy lata, wokalistka doszła do wniosku, że wypadałoby o sobie przypomnieć i rzucić fanom coś nowego. A ci byle czego nie łykną, w końcu dotychczasowe - emotywne & klimatyczne produkcje postawiły poprzeczkę bardzo wysoko. Im zdolniejszy artysta, tym większym oczekiwaniom musi sprostać, logiczne. Ja już posiadam jej świeżutkie dzieło. A oto moje refleksje.

Girl on Fire to 13 nagrań reprezentujących, jak zwykle, r&b i soul. Chociaż nie uważam się za fana Alicii, bo część jej kompozycji kompletnie do mnie nie przemawia, to w tym dziele pokładałem spore nadzieje. Chciałem dostać to, co we wspomnianych gatunkach pociąga mnie najbardziej, czyli wpadające w ucho bity przeplatane pomysłowymi samplami i nastrojowym wokalem. Za to, żeby zadowolić odbiorców podobnych do mnie, odpowiada sama Keys (producent wykonawczy projektu), wspierana przez swojego partnera, Swizz Beatza, a ponadto jeszcze Babyface’a, Jeffa Bhaskera, Dr. Dre i paru innych speców od czarnych klimatów. Tego nie dało się spieprzyć.

Pierwszym aspektem, który rzucił mi się w uszy już przy pierwszym odsłuchu, jest różnorodność prezentowanych tracków. Chociaż dominują tu typowe ballady, to nie zabrakło kilku szybszych motywów, które w dużym stopniu urozmaicają wydawnictwo, utrudniając popadnięcie w monotonię. Jednak nawet gdyby ich nie było, to i tak ciężko byłoby się zanudzić, ponieważ zainwestowano w chwytliwe (jak na ten gatunek muzyki) melodie sklejone z wielu przyjemnych elementów, które w większości już gdzieś słyszeliśmy. Nie, nie ma tu żadnych słyszalnych inspiracji ani odojonych schematów – po prostu zastosowano dźwięki, które są w R&B powszechnie używane i na które słuchacze lecą najbardziej. Przykład: motyw fortepianu. Niby nic ciekawego, w końcu sięga po niego co druga artystka pokroju Alici. A pomimo tego, dzięki umiejętnemu ubarwieniu, w tym przypadku trudno się od niego oderwać. Całość wypada więc atrakcyjnie, co słychać przede wszystkim w dobrych słuchawkach podłączonych do dobrego odtwarzacza – dopiero wtedy da się w pełni poczuć głębokie, różnorodne brzmienia, które mało tego, że nie wychodzą z głowy, to jeszcze sprawiają, że można dzięki nim całkowicie odlecieć. Są stonowane i zmysłowe, ale nie nostalgiczne. Niby mało odkrywcze, lecz w tym razem to naprawdę szczegół. Ja to kupuję.

Trochę mniej przypadł mi do gustu tekst, ale to akurat było do przewidzenia. Gdy mam przed sobą płytę r&b/soul, to fakt, że posłucham sobie o miłosnopodobnym czymś jest prawie pewny. Tutaj zostało to przedstawione w formie opowieści o zranionym sercu, namiętności, oddaniu, zaufaniu i momencie zakochania. Nic nowatorskiego, ale dzięki pomocy Emeli Sandé i innych doświadczonych songwriterów, osiągnięto wersy, które dobrze komponują się z dźwiękami i dodatkowo wpadają w ucho. Niestety w serce już nie – liryka zdecydowanie nie należy do rozczulających i nie wywołuje żadnych emocji. Jest optymalna, więc nie narzekam.


Do oficjalnych singli zalicza się Girl on Fire (na krążku znajduje się wersja Inferno, z udziałem wszechobecnej Nicki Minaj) oraz Brand New Me. Obydwie produkcje są niczego sobie, jednak bardziej zjawiskowo wypada ta druga. Materiał jest spójny niczym koncept album, poza tym nie zawiera numerów, które w drażniącym stopniu odstawałyby od reszty, w związku z czym osobom zainteresowanym tą pozycją, polecam zapoznanie się z całością – ciężko będzie się zawieść.

Może Girl on Fire nie zasługuje na miano The Best of 2012, lecz i tak warto poświęcić czas i pieniądze na zapoznanie się z nim. Jest chwytliwy, odprężający oraz prezentuje wiele znanych, ale ujętych w kreatywny sposób smaczków, które uwielbiają fani tego typu klimatów. Mnie to dzieło nasyciło, chociaż tekst wymieniłbym na coś mniej przewidywalnego. Piąteczka z niewielkim minusem.


Zgadzasz się? Podaj dalej:

8 komentarze:

Jakoś mnie do siebie nie przekonuje..

Płyta urzeka. Szkoda tylko, że nie posłucham tego w radiu. W 100% zgadzam się z autorem. Pieniądze nie wydane na marne :D

Obserwuję twój blog już od dłuższego czasu, a twoje recenzje czytam z ciekawością. Masz dobry styl, bogate słownictwo, ale piszesz zbyt bez schematowo i bez emocji. Dodaj coś czasami od siebie i chciałbym na przyszłość abyś więcej pisał o utworach (to ta najtrudniejsza rzecz). Myślę, że jak popracujesz nad stylem, to będzie idealnie ;)

Narazie słyszałem tylko Girl On Fire. Uważam że świetny refren no i ten wokal...

Płyta jest rewelacyjna. Nie tak dobra jak "Songs in A Minor" czy "The Diary of Alicia Keys", ale i tak świetna. Kocham "101", "Tears Always Win" i "Not Even the King".

Zgadzam sie z kazdym slowem. Alicia nigdy nie schodzi ponizej pewnego poziomu, i tak samo jest i tym razem. Swietnie sie slucha tego albumu...

Jakoś nie mogę się przekonać, może po prostu za bardzo lubię jej dwa pierwsze albumy...

Prześlij komentarz