31 lat, od 15 w
branży; 4 albumy, 21 singli, masa featuringów, soundtracków i filmowych
epizodów. Oto właśnie Alicia Keys, czyli jedna z najjaśniejszych gwiazd
współczesnego R&B. Jako że od wydania jej ostatniej płyty
minęły już prawie trzy lata, wokalistka doszła do wniosku, że wypadałoby o
sobie przypomnieć i rzucić fanom coś nowego. A ci byle czego nie łykną, w
końcu dotychczasowe - emotywne & klimatyczne produkcje postawiły poprzeczkę bardzo wysoko. Im zdolniejszy artysta, tym większym oczekiwaniom musi sprostać, logiczne. Ja już posiadam jej świeżutkie dzieło. A oto moje
refleksje.
Girl on Fire to
13 nagrań reprezentujących, jak zwykle, r&b i soul. Chociaż nie uważam
się za fana Alicii, bo część jej kompozycji kompletnie do mnie nie przemawia, to w
tym dziele pokładałem spore nadzieje. Chciałem dostać to, co we wspomnianych gatunkach pociąga mnie najbardziej, czyli wpadające w ucho bity przeplatane pomysłowymi
samplami i nastrojowym wokalem. Za to, żeby zadowolić odbiorców podobnych do mnie, odpowiada sama Keys
(producent wykonawczy projektu), wspierana przez swojego partnera, Swizz Beatza,
a ponadto jeszcze Babyface’a, Jeffa Bhaskera, Dr. Dre i paru innych
speców od czarnych klimatów. Tego nie dało się spieprzyć.
Pierwszym aspektem, który rzucił mi się w uszy już przy
pierwszym odsłuchu, jest różnorodność prezentowanych tracków. Chociaż dominują
tu typowe ballady, to nie zabrakło kilku szybszych motywów, które w dużym stopniu
urozmaicają wydawnictwo, utrudniając popadnięcie w monotonię. Jednak
nawet gdyby ich nie było, to i tak ciężko byłoby się zanudzić, ponieważ zainwestowano w chwytliwe (jak na ten gatunek muzyki) melodie sklejone z wielu
przyjemnych elementów, które w większości już gdzieś słyszeliśmy. Nie, nie ma
tu żadnych słyszalnych inspiracji ani odojonych schematów – po prostu
zastosowano dźwięki, które są w R&B powszechnie używane i na które
słuchacze lecą najbardziej. Przykład: motyw fortepianu. Niby nic ciekawego, w
końcu sięga po niego co druga artystka pokroju Alici. A pomimo tego, dzięki umiejętnemu ubarwieniu, w tym przypadku trudno się od niego oderwać. Całość
wypada więc atrakcyjnie, co słychać przede wszystkim w dobrych słuchawkach
podłączonych do dobrego odtwarzacza – dopiero wtedy da się w pełni poczuć głębokie,
różnorodne brzmienia, które mało tego, że nie wychodzą z głowy, to jeszcze
sprawiają, że można dzięki nim całkowicie odlecieć. Są stonowane i zmysłowe, ale nie
nostalgiczne. Niby mało odkrywcze, lecz w tym razem to naprawdę szczegół. Ja
to kupuję.
Trochę mniej przypadł mi do gustu tekst, ale to akurat było
do przewidzenia. Gdy mam przed sobą płytę r&b/soul, to fakt, że posłucham
sobie o miłosnopodobnym czymś jest prawie pewny. Tutaj zostało to przedstawione w formie opowieści o zranionym sercu, namiętności, oddaniu, zaufaniu i momencie
zakochania. Nic nowatorskiego, ale dzięki pomocy Emeli Sandé i innych
doświadczonych songwriterów, osiągnięto wersy, które dobrze komponują się z
dźwiękami i dodatkowo wpadają w ucho. Niestety w serce już nie – liryka
zdecydowanie nie należy do rozczulających i nie wywołuje żadnych emocji. Jest
optymalna, więc nie narzekam.
Do oficjalnych singli zalicza się Girl on Fire (na krążku znajduje się wersja Inferno, z udziałem wszechobecnej Nicki Minaj) oraz Brand
New Me. Obydwie produkcje są niczego sobie, jednak bardziej
zjawiskowo wypada ta druga. Materiał jest spójny niczym koncept album, poza tym nie zawiera
numerów, które w drażniącym stopniu odstawałyby od reszty, w związku z czym osobom zainteresowanym tą pozycją, polecam zapoznanie się z całością – ciężko będzie
się zawieść.
Może Girl on Fire nie zasługuje na miano The Best of 2012, lecz i
tak warto poświęcić czas i pieniądze na zapoznanie się z nim. Jest chwytliwy,
odprężający oraz prezentuje wiele znanych, ale ujętych w
kreatywny sposób smaczków, które uwielbiają fani tego typu klimatów. Mnie to
dzieło nasyciło, chociaż tekst wymieniłbym na coś mniej przewidywalnego. Piąteczka z niewielkim minusem.
Zgadzasz się? Podaj dalej:
8 komentarze:
Jakoś mnie do siebie nie przekonuje..
Płyta urzeka. Szkoda tylko, że nie posłucham tego w radiu. W 100% zgadzam się z autorem. Pieniądze nie wydane na marne :D
Obserwuję twój blog już od dłuższego czasu, a twoje recenzje czytam z ciekawością. Masz dobry styl, bogate słownictwo, ale piszesz zbyt bez schematowo i bez emocji. Dodaj coś czasami od siebie i chciałbym na przyszłość abyś więcej pisał o utworach (to ta najtrudniejsza rzecz). Myślę, że jak popracujesz nad stylem, to będzie idealnie ;)
Narazie słyszałem tylko Girl On Fire. Uważam że świetny refren no i ten wokal...
Płyta jest rewelacyjna. Nie tak dobra jak "Songs in A Minor" czy "The Diary of Alicia Keys", ale i tak świetna. Kocham "101", "Tears Always Win" i "Not Even the King".
Zgadzam sie z kazdym slowem. Alicia nigdy nie schodzi ponizej pewnego poziomu, i tak samo jest i tym razem. Swietnie sie slucha tego albumu...
Jakoś nie mogę się przekonać, może po prostu za bardzo lubię jej dwa pierwsze albumy...
Też tak uważam
Prześlij komentarz