19 grudnia 2012

Recenzja: Kamp! - Kamp!

Ponad połowa polskiego społeczeństwa twierdzi, że nie potrafimy tworzyć porządnej muzyki. Bo schematyczna, bo prymitywna, bo cośtam. O ile nasz mainstream rzeczywiście pozostawia wiele do życzenia, o tyle nikt nie ma prawa powiedzieć złego słowa na temat polskiej elektroniki, która stoi na światowym poziomie. Jednym z jej czołowych reprezentantów jest grupa Kamp!, która chociaż działa od prawie 5 lat, ma na koncie jedynie 2 EP’ki i garść remiksów. Pomimo tego, gdy przed dwoma laty zapowiedziała coś długogrającego, większość blogosfery (i nie tylko) ostro się na to napaliła. Nie wiedziałem, dlaczego nikt nie rozważał opcji, że ten materiał może okazać się słaby. Teraz już wiem.

Kamp! to zbiór 11 tracków, na które składa się przede wszystkim synthpop zmieszany z nurtem indie. Za ich wyprodukowanie odpowiadają członkowie zespołu, czyli Radek Krzyżanowski, Michał Słodowy i Tomek Szpaderski. Jak jest? Krótko mówiąc: solidnie i klimatycznie. Szczegóły poniżej.

Wspomniany klimat to pewien rodzaj chilloutowej nostalgii, którą osiągnięto dzięki utrzymaniu harmonii i umiarkowanego tempa. Niektórzy mogą się czepiać, że album momentami bywa skrajnie wygładzony. 
Może coś w tym jest – ale na pewno nie do stopnia, w którym zaczęłoby to przeszkadzać. Jak już coś ma wynikać z tego chilloutu, to prędzej właściwości odprężająco-relaksacyjne. Gdy powracam do domu po ponad 10 godzinach leżenia na ławce intensywnych przygotowań do matury, z reguły ostatnią rzeczą, na jaką mam ochotę jest ogarnianie płyt do recenzji. Jednak w tym przypadku, odsłuch pomógł mi zresetować umysł i powstać na nowo. Takie krążki to ja lubię. Poza tym, kolejnym aspektem, który należy pochwalić jest spójność. Chociaż poszczególne numery znacząco różnią się od siebie, przez co naprawdę ciężko się zanudzić, to przejścia pomiędzy nimi bywają prawie niesłyszalne. Głównie dlatego, że końcówka jednego tracka często ma zbliżone brzmienie do początku następnego. Fajny bajer. Co więcej, warto też wspomnieć o dopracowaniu technicznym – ewidentnie słychać, że nie jest to materiał nagrywany na kolanie: mało tego, że wszystkie elementy idealnie ze sobą współgrają (wbrew pozorom, nie zawsze to takie oczywiste), to dodatkowo, pomimo inspiracji minionymi dekadami, całość brzmi jak najbardziej świeżo. Wady?  Nie stwierdzam niczego rażącego, ale jak dla mnie mogłoby być (jeszcze) bardziej zjawiskowo.

Nie wiem, jaki jest sens omawiania warstwy tekstowej w płytach elektronicznych. Chyba żaden. Na domiar tego, Tomek nie nadwyręża swojego głosu, śpiewając bardzo krótkie, kilku, góra kilkunastowersowe (no, z paroma wyjątkami) kwestie. Takie o wszystkim i o niczym – z naciskiem na to drugie. Nic dziwnego, ponieważ w tego typu produkcjach jedynym celem wokalu/liryki jest ładne komponowanie się z melodią. Nie ma więc po co rozwijać tematu.


Jak już zapewne wiecie, nie wszystkie nagrania są premierowe. Dotychczas ukazały się Heats, Distance of The Modern Hearts oraz Cairo, które słusznie zaostrzyły apetyt fanów na nadchodzące wydawnictwo. Ostatnimi czasy wypuszczono również Sulk, czyli oficjalny singiel. Pojedyncze pozycje wypadają nadzwyczaj ciekawie, jednak ich prawdziwy potencjał uwidacznia się dopiero podczas odsłuchu całości, kiedy to wrażenia są zdecydowanie większe. Przecież nie ma tu niczego, co mogłoby zniechęcić niską jakością.

Kamp! to jedna z lepszych elektronicznych produkcji tego roku. Jest w pełni dopracowana, klimatyczna i w dużej mierze różnorodna, przez co uniemożliwia słuchaczom popadnięcie w monotonię. Nie ukrywam, że początkowo podszedłem do niej nieco sceptycznie, bo płyty zachwalane długo przed premierą mają to do siebie, że często lubią zawodzić. Na szczęście nie tym razem, co udowadnia, że jak Polak chce, to potrafi. Piąteczka.


Zgadzasz się? Podaj dalej:

5 komentarze:

Bardzo lubię ten gatunek muzyczny i miałem zamiar kiedyś tam przesłuchać sobie ten album, ale twoja recenzja bardzo mnie zachęciła, że album przesłucham chyba jeszcze dziś :)
Jak na razie znam tylko "Sulk" i brzmi naprawdę dobrze :)

Ocena jak najbardziej zasłużona, a recenzja bardzo fachowa. Pytanie: czy będzie też recenzja "Tre" Green Day??

Pisanie o Green Dayu już wychodzi mi bokiem. Dlatego recenzji jako takiej nie będzie, ale wspomnę o płycie w notce poświęconej albumom, na które nie miałem czasu. Szczegóły pod koniec miesiąca.

Prześlij komentarz