Ponad połowa polskiego społeczeństwa twierdzi, że nie potrafimy tworzyć porządnej muzyki. Bo schematyczna, bo
prymitywna, bo cośtam. O ile nasz mainstream rzeczywiście pozostawia wiele do życzenia, o tyle nikt nie
ma prawa powiedzieć złego słowa na temat polskiej elektroniki, która stoi na światowym poziomie. Jednym z jej czołowych reprezentantów jest grupa
Kamp!, która chociaż działa od prawie 5 lat, ma na koncie jedynie 2 EP’ki i
garść remiksów. Pomimo tego, gdy przed dwoma laty zapowiedziała coś
długogrającego, większość blogosfery (i nie tylko) ostro się na to napaliła. Nie wiedziałem, dlaczego nikt nie rozważał opcji, że ten materiał może okazać się słaby. Teraz już wiem.
Kamp! to zbiór 11
tracków, na które składa się przede wszystkim synthpop zmieszany z
nurtem indie. Za ich wyprodukowanie odpowiadają członkowie zespołu, czyli Radek Krzyżanowski, Michał Słodowy i Tomek
Szpaderski. Jak jest? Krótko mówiąc: solidnie i klimatycznie. Szczegóły
poniżej.
Wspomniany klimat to pewien rodzaj chilloutowej nostalgii, którą
osiągnięto dzięki utrzymaniu harmonii i umiarkowanego tempa. Niektórzy mogą się czepiać,
że album momentami bywa skrajnie wygładzony.
Może coś w tym jest – ale na
pewno nie do stopnia, w którym zaczęłoby to przeszkadzać. Jak już coś ma
wynikać z tego chilloutu, to prędzej właściwości
odprężająco-relaksacyjne. Gdy powracam do
domu po ponad 10 godzinach leżenia na ławce intensywnych przygotowań do matury, z reguły ostatnią rzeczą, na jaką mam
ochotę jest ogarnianie płyt do recenzji. Jednak w tym przypadku, odsłuch pomógł mi zresetować umysł i powstać na nowo. Takie krążki to ja lubię. Poza
tym, kolejnym aspektem, który należy pochwalić jest spójność. Chociaż
poszczególne numery znacząco różnią się od siebie, przez co naprawdę ciężko się zanudzić, to przejścia pomiędzy nimi bywają prawie niesłyszalne. Głównie dlatego, że końcówka jednego tracka często ma zbliżone brzmienie do początku następnego. Fajny bajer. Co więcej, warto też wspomnieć o dopracowaniu technicznym – ewidentnie słychać, że nie jest to materiał
nagrywany na kolanie: mało tego, że wszystkie elementy idealnie ze sobą
współgrają (wbrew pozorom, nie zawsze to takie oczywiste), to dodatkowo, pomimo
inspiracji minionymi dekadami, całość brzmi jak najbardziej świeżo. Wady? Nie stwierdzam niczego rażącego, ale jak dla
mnie mogłoby być (jeszcze) bardziej zjawiskowo.
Nie wiem, jaki jest sens omawiania warstwy tekstowej w
płytach elektronicznych. Chyba żaden. Na domiar tego, Tomek nie nadwyręża swojego
głosu, śpiewając bardzo krótkie, kilku, góra kilkunastowersowe (no, z paroma
wyjątkami) kwestie. Takie o wszystkim i o niczym – z naciskiem na to drugie. Nic
dziwnego, ponieważ w tego typu produkcjach jedynym celem wokalu/liryki jest ładne komponowanie się z melodią. Nie ma więc po co rozwijać tematu.
Jak już zapewne wiecie, nie wszystkie nagrania są premierowe. Dotychczas ukazały się Heats, Distance of The Modern Hearts oraz Cairo, które słusznie zaostrzyły apetyt fanów na nadchodzące wydawnictwo. Ostatnimi czasy wypuszczono również Sulk, czyli oficjalny
singiel. Pojedyncze pozycje wypadają nadzwyczaj ciekawie, jednak
ich prawdziwy potencjał uwidacznia się dopiero podczas odsłuchu całości, kiedy
to wrażenia są zdecydowanie większe. Przecież nie ma tu niczego, co mogłoby zniechęcić niską jakością.
Kamp! to jedna z
lepszych elektronicznych produkcji tego roku. Jest w pełni dopracowana,
klimatyczna i w dużej mierze różnorodna, przez co uniemożliwia słuchaczom
popadnięcie w monotonię. Nie ukrywam, że początkowo podszedłem do niej nieco
sceptycznie, bo płyty zachwalane długo przed premierą mają to do siebie, że
często lubią zawodzić. Na szczęście nie tym razem, co udowadnia, że jak Polak chce, to potrafi. Piąteczka.
Zgadzasz się? Podaj dalej:
5 komentarze:
nie znam ich..
Bardzo lubię ten gatunek muzyczny i miałem zamiar kiedyś tam przesłuchać sobie ten album, ale twoja recenzja bardzo mnie zachęciła, że album przesłucham chyba jeszcze dziś :)
Jak na razie znam tylko "Sulk" i brzmi naprawdę dobrze :)
Ocena jak najbardziej zasłużona, a recenzja bardzo fachowa. Pytanie: czy będzie też recenzja "Tre" Green Day??
Pisanie o Green Dayu już wychodzi mi bokiem. Dlatego recenzji jako takiej nie będzie, ale wspomnę o płycie w notce poświęconej albumom, na które nie miałem czasu. Szczegóły pod koniec miesiąca.
Uwielbiam ich!
Prześlij komentarz