12 listopada 2012

Recenzja: Christina Aguilera - Lotus

Znowu nie wyszło. Przynajmniej tak pisały media, które przedpremierowo odsłuchały najnowsze wydawnictwo 31-letniej Christiny Aguilery. Te same, które dwa lata temu niesprawiedliwie nazwały Bionic kompletnym niewypałem. Myślałem, że w tym przypadku będzie podobnie: zachód ponarzeka sobie, że Lotus nie oddaje możliwości wokalnych Kryśki oraz kontynuuje spadek formy, a mnie mimo wszystko przypadnie do gustu i połowa krążka wyląduje na moim Cowonie. Niestety, tym razem naprawdę jest słabo. Cholera, jak ja nie lubię nie mieć racji.

13 nagrań wchodzących w skład Lotusa to modne połączenie electropopu i niewielkiej dawki soulu. Jako że odpowiadają za nią przede wszystkim Max Martin, Shellback oraz Alex da Kid, czyli producenci mający na koncie kilka ponadczasowych dokonań, wiele wskazywało, że otrzymamy dzieło pełne hitów, które w zależności od specyfiki wpadałoby w ucho lub potrafiło rozczulić. W praktyce, efekt ten można odczuć jedynie w paru pozycjach. Właśnie tak się dzieje, gdy artysta tworzy muzykę na siłę.

Zabierając się za album nie da się nie zauważyć, że mamy do czynienia z materiałem w dużej mierze radiowym. Świadczy o tym nie tylko ilość syntezatorów, lecz także proste melodyjki nie mające pojęcia czym jest oryginalność. Dlatego też, pomimo szybkiego tempa, które zazwyczaj sprzyja atrakcyjności radióweczek, tym razem wydaje się być nudno - i to bardzo. Dodając do tego dobrze znane schematy, na których opiera się większość mainstreamowo-popowych produkcji, kolejnym gwoździem do trumny jest krótka żywotność ich tutejszych odmian: zakładając, że jest tu coś, co możne nam się spodobać i choć trochę przykuwa uwagę, wystarczą dwa odsłuchy aby przestało. Niewielka zjawiskowość skutkuje brakiem dłuższego zainteresowania, proste. Lepiej mają się ballady, które niby też nie są pomysłowe, ale przynajmniej nie stają się asłuchalne już przy trzecim podejściu. Z tego nasuwa się wniosek, że równowaga jakościowa płyty stoi pod ogromny znakiem zapytania. Jednak do tej kwestii jeszcze powrócę.

Motywem przewodnim krążka jest nieszczęśliwa miłość, o której Christina śpiewa w prawie każdym utworze. Ból po stracie partnera nadaje liryce ofensywnego charakteru i przejawia się zarzutami skierowanymi w stronę adresata oraz porównaniami miłości do wojny – a wszystko to wyrażane jest stosunkowo wulgarnie. Z kolei w motywach klubowych uczucie to zestawia się z tańcem, tym samym jego konwencja staje się zdecydowanie bardziej przyjemna i beztroska. Mimo wszystko i na tym polu szału nie ma, zero nowości, już to znamy.


Your Body jest jedynym numerem przeznaczonym do promocji płyty. Na tle pozostałych nie wyróżnia się kompletnie niczym, jest równie przeciętny. Jedynie Red Hot Kinda Love, Cease Fire, Best Of Me oraz w ostateczności Just a Fool (feat. Blake Shelton) są produkcjami, z którymi warto się zapoznać. Gdyby materiał został oparty tylko na takiej jakości nagraniach, spokojnie trafiłby na mój odtwarzacz, a fani mogliby w końcu skakać z radości. Niestety, reszta jest w najlepszym wypadku średnia. Najgorzej wypadają Army Of Me, Let There Be Loved oraz Around The World. Wprost boli mnie od nich głowa.

Lotus wydaje się być desperackim ruchem, komercyjnym ‘być albo nie być’, które miało wywindować na szczyt już nieco zapomnianą wokalistkę. Uda się? Raczej nie, szczególnie że próby stworzenia przez tego typu artystów dzieła sztucznie przebojowego nigdy nie kończyły się dobrze. Za dużo tu monotonnych, pseudomodnych klimatów, za mało własnej inicjatywy. Gdyby nie cztery wymienione wcześniej tracki, albumowi nie dałbym oceny wyższej niż 2. Jednak skoro Aguilera momentami pokazała, że jak chce to potrafi nagrać coś ciekawego, jej kwiatkowi stawiam tróję. Niby nie za wesoło, ale mogło być gorzej.


Zgadzasz się? Podaj dalej:

11 komentarze:

Singiel nie wydawał się interesujący, ale myślałem, że reszta okaże się lepsza. Cóż, porządnie się zastanowię nad zakupem tej płytki. Dzięki za recenzję.

Nie miałem okazji przesłuchać całej płyty, ale podobne wnioski nasunęły mi się po przesłuchaniu 1. singla. Producenci na siłę próbowali stworzyć hit stosując stare jak świat tricki. A przez to kawałek jest po pierwsze bardzo przewidywalny, a po drugie przeładowany. A szkoda :(

Zgadzam się. Słaba płyta. Tęsknię za Christiną, która pięknie śpiewała "Hurt" czy "Beautiful"...

Pierwszy raz trafiłam na blog i jestem pod wrażeniem - będę wracać. Od razu wielki szacunek, niestety jeśli chodzi o mężczyzn większość, z którymi rozmawiałam o Aguilerze ehh.. kojarzyła ją jako, ładnie mówiąc mało inteligentną blondynkę (nie chcę nikogo bron Boże obrazić), która coś tam podśpiewuje i stawiali na jednej półce z Paris Hilton i innymi znanymi biuściastymi blondynkami (chociaż Paris biuściasta nie jest, ale wiadomo o co chodzi), co doprowadzało mnie do czerwoności - także przywróciłeś mi wiarę w ludzi. Jeśli chodzi o płytę (którą miałam kupić w ten weekend) bardzo mnie niestety zmartwiłeś. Bardzo. Żyję nadzieją, że nawet jeśli po pierwszych odsłuchaniach będę zawiedziona to z czasem może piosenki mnie przekonają (jak np. Woohoo, które najpierw mnie mega irytowało, a z czasem zmieniłam zdanie o 180 stopni). No i podpisuję się pod zadaniem: niesprawiedliwie nazwały Bionic kompletnym niewypałem. Chociaż sama musiałam dojrzeć, aby uznać, że stwierdzić, że Bionic wcale nie jest gorsza od Back to Basics.

Niestety, ale nie zgodzę się z twoją recenzją. po pierwsze, motywem stworzenia płyty nie była nieszczęśliwa miłość, a wręcz przeciwnie. Lotus odzwierciedla odrodzenie wokalistki. Jak sama powiedziała: "Ten album to sposób na wyrażenie mnie samej i celebracja wolności.". Nie widzę związku między dwoma motywami. Piosenki są energiczne w dobrym stylu. Nie zabrakło także przepięknych, charakterystycznych dla Aguilery ballad, Blank Page oraz Just A Fool, w których możemy usłyszeć mocny wokal artystki. Nie ma też co porównywać Lotus do Bionic (jak czytałam inne recenzje). Trzeba przekonać się samemu do danego materiału, przesłuchać, obadać, zrozumieć treści, które chce nam przekazać Christina. Wracając do Bionic z 2010 roku - płyta została fatalnie przyjęta przez fanów i krytyków muzycznych, jednak osobiście bardzo przypadła mi do gustu. Myślę, że z Lotus będzie podobnie - właśnie przesłuchałam kilka kawałków na yt i jestem miło zaskoczona tą różnorodnością (wiadomo, nie każdemu musi się ona podobać). Ja na pewno kupię płytę :) Kończąc mój monolog powiem tyle, że jestem zaskoczona negatywną opinią na tej stronie, czytałam wiele recenzji i większość osób jest pozytywnie nastawiona do owej nowości, ale wiadomo, każdy ma inne zdanie i szanuję to, mam nadzieję, że i wy poszanujecie moje zdanie. Dziękuję wytrwałym za przeczytanie moich wypocin :P i pozdrawiam :)

Ja płytę zakupiłem i jestem z niej mega zadowolony , jest po prostu świetna. Do Aguilery przekonałem się po płycie Bionic . Później zabrałem się z czytanie na jej temat oraz odsłuchiwanie innych płyt .Stwierdzam że to jedna z najlepszych wokalistek , nie zdawałem sobie sprawy jak bardzo jest utalentowana . Jest także jedyną żeńską artystką poniżej trzydziestego roku życia, która znalazła się w zestawieniu "100 najwybitniejszych wokalistów wszech czasów" magazynu Rolling Stone . Christina Aguilera znalazła się również w rankingu Artystów, których silny głos sprawił, że sądzono, że są czarnoskórzy. Ten osobliwy ranking stworzony został przez portal madamenoire.com, który to zestawił ze sobą dziesięciu uzdolnionych piosenkarzy i piosenkarek, których barwa głosu często okazywała się myląca w stosunku do ich wyglądu. Podczas koncertów jej głos osiąga rejestr gwizdkowy ( który nie wiele wokalistek posiada ) Ja jestem na TAK jeśli chodzi o LOTUS !!!!!!

Płyta w cale nie jest słaba. Nie jest to "Stripped", ale warto posłuchać. Moja recenzja, dla porównania http://the-rockferry.blog.onet.pl/2012/11/13/302-christina-aguilera-lotus/

Słucham teraz "Red hot kinda love" - okropny kawałek... Boję się słuchać dalej...

Sęk w tym, że większość amerykańskich krytyków ocenia Lotus pozytywnie i właśnie dlatego postanowiłem przesłuchać cały album. Wysłuchałem dwa razy wszystkie piosenki i jedyną, której nie mogę znieść jest Cease Fire. Uważam ten utwór za zrobiony tak bardzo na siłę, że aż uszy bolą. Drażni mnie także Army Of Me, które tekst ma świetny, cudowny i doskonały jak dla piosenki popowej lecz warstwa muzyczna jest elektronicznie przekombinowana.
Bardzo ciekawymi propozycjami są: Red Hot Kinda Love, Let There Be Love, Your Body, Sing For Me, Blank Page, Best Of Me i oczywiście Just A Fool które wykonane jest z kolegą Christiny z The Voice. Uważam, że dobrze zrobiła wybierając wspomniany powyżej utwór na drugi singiel. W okresie świątecznym przy dobrym teledysku, może on napędzić sprzedaż płyty. Lotus jest płytą dobrą, szkoda tylko że Christina przyzwyczaiła nas do płyt bardzo dobrych i zrobiła z lotusa zdecydowanie zachowawcze wydawnictwo. Gdyby zamiast X wokalistką była B., płyta pokryła by się kilkukrotną platyną w stanach. Tego własnie nie mogę zrozumieć. Dlaczego jeden wykonawca ma na promocję albumu dużą sakiewkę a inny ma zaledwie kilka talarków, choć wytwórnia jest ta sama.
Problem ze sprzedażą Lotus polega jednak na promocji. Promocji samego wydawnictwa jak i Christiny, którą Amerykanie czyli najważniejszy rynek muzyczny - uważają za Bitch (zostawiła męża, pokazuje że lubi seks, ma młodszego faceta, pije = zła i zimna suka). Chcąc czy nie chcąc X nie jest już najmłodsza ani najładniejsza więc właśnie teraz jest ostatni dzwonek aby zainwestować w Personal PR. Swoją drogą jak można sprzedawać płytę na poziomie kilkuset tysięcy w pierwszym tygodniu, jeśli przed premierą nie wystąpi się chociaż raz w jakimś programie rozrywkowym i nie zaśpiewa singla promocyjnego ? Sądzę, że umowa z NBC i występy z piosenkami z płyty niemal tydzień po premierze utopią sprzedaż. Christina wytargowała kontrakt za krzesełko w The Voice i wyłączność dla NBC ale utopiła sprzedaż Lotusa, który do cholery jak na płytę czysto POPOWĄ jest bardzo dobry.

Nieprawda, ta płyta jest zajebista, tylko trzeba się parę razy przysłuchać :)

Osobiście BARDZO, BARDZO POLECAM!

Prześlij komentarz