21 listopada 2012

Recenzja: Rihanna - Unapologetic

Gdyby przyszło mi ułożyć ranking najbardziej niewyżytych wokalistek, Rihanna zajęłaby w nim jedną z najwyższych lokat. W końcu to właśnie ona wydaje co roku, począwszy od 2005 (z przerwą w 2008), same multiplatynowe krążki. Wpierw jako niewinna nastolatka, obecnie jako dojrzała, wyzywająca kobieta. Przy okazji premiery coraz to nowszego materiału, regularnym zmianom ulega nie tylko jej image – liczne transformacje przechodzi też muzyka, do której ciągle dorzuca modne, ale niekoniecznie trafne elementy. Chociaż łatwo przewidzieć gatunek, w którym Barbadoska będzie się obracać, to nigdy nie wiemy, w jaki sposób go przedstawi.

Poza klasycznymi popowymi motywami zabarwionymi pierwiastkami R&B, na 14-utworowym Unapologetic pokuszono się o kilka ukłonów w stronę areny elektroniczno-dancowo-dubstepowej. W związku z tym, oprócz tak oczywistych postaci jak No I.D., StarGate czy Benny Blanco, na liście producentów spotkamy Davida Guettę, Chase & Status i Nicky’a Romero, którzy na co dzień zajmują się muzyką zdecydowanie bardziej klubową. Jeżeli chodzi o same dźwięki, efekt końcowy wyszedł przystępnie, jednak to, co z nich poskładano już nie przypadło mi do gustu.

Przede wszystkim dlatego, że przez większość czasu wieje tu nudą. Nie mam na myśli tego, że jest przewidywanie, bo wcale tak nie jest i w przypadku Rihanny nigdy nie było. Płyta wręcz może się pochwalić sporą różnorodnością, zarówno poszczególnych tracków, jak i ogółu. Zawdzięcza to soczystym i przyjemnym brzmieniom oraz bogactwu dźwięków (pokazujących wysoką klasę producentów), których jeszcze nie oklepano na rynku muzycznym. Poza tym, przez cały okres jej trwania, mamy do czynienia z nagraniami o zróżnicowanym tempie (ballady, dance, produkcje hip-hopowe oraz popo-rnb - wszystko to w różnych kombinacjach), co też utrudnia popadnięcie w monotonię. Jest nudno, ponieważ mimo że melodie są bardziej ciepłe niż agresywne, a z technicznego punktu widzenia również prezentują się solidnie, to mało które wpadają w ucho i są na tyle zjawiskowe żeby wzbudzić zainteresowanie na dłużej niż jeden dzień. Zero emocji, za dużo dziwnych eksperymentów - to naprawdę nie jest przebojowe. Nie pomagają nawet zapożyczone sample...

Tekst, jak to tekst, nie stanowi czegoś wyjątkowo innowacyjnego. Standardowo mowa jest o związkach, miłości i tego typu banałach, przedstawionych w nieco przerysowany sposób. Rihanna potraktowała tematykę dwojako: w zależności od charakteru produkcji wspomina o oddaniu, nadziei i odbudowie straconego związku (ballady) albo przedstawia uczucia w znacznie luźniejszej formie, pozbawionej większej wartości merytorycznej (Right Now i te sprawy) – krótko mówiąc, pieprzenie o niczym. Liryka jest ostatnią rzeczą, na którą powinniśmy zwracać uwagę zabierając się za którekolwiek wydawnictwo Barbadoski.


Słuchając po raz pierwszy singla Diamonds, na blogu ReFresz o ile dobrze pamiętam, uznałem go za totalnie nietrafioną, bezpłciową propozycję. Jednak już po 3 odsłuchu zmieniłem do niego nastawienie i na krótki czas wpuściłem na swój odtwarzacz. Chociaż wciąż nie wydaje się czymś godnym dłuższej uwagi, to po zaliczeniu pozostałych 13 tracków muszę przyznać, że nie ma tu niczego lepszego. Poza nim, kompletnie nic mnie nie zainteresowało. Chyba że Numb, ale to tylko na chwilkę.

Cienko. Zwłaszcza jak na artystkę pokroju Rihanny. Jej dotychczasowe dokonania też nie były idealne, ale przynajmniej zawsze zawierały coś, co nigdy się nie znudzi i do czego warto regularnie powracać. Niestety, w tym przypadku zabrakło jakiejkolwiek perełki. Podkład taki se, zupełnie nie wykorzystano jego potencjału, tekst podobnie - ale u niego to już norma. Generalnie album polecam tylko wiernym fanom wokalistki, łowcy ambitnych, chwytliwych melodii mogą się zawieść, bo nie ma tutaj żadnej ciekawej kompozycji. Może za rok będzie lepiej. Trója z minusem.


Zgadzasz się? Podaj dalej:

11 komentarze:

Stada producentów pozbawiły Rihannę nieco własnego charakteru, ale pewnie pozwolą jej zwiększyć dominację na parkietach świata. Tego czego mi tu brakuje, to brzmień piosenek z poprzednich płyt. Nie zgadzam się z tobą, że tylko "Diamonds" jest numerem godnym uwagi. Równie dobrze wypada "Stay" i "What Now" z emocjonalnym refrenem, chociaż może ten drugi, to nie do końca. Album przesłuchałem trzy razy, niestety końcowy wynik jest taki sam jak za pierwszym razem. Płyta nudna. Jak na księżniczkę POPu to bardzo słabo.

Jedna z najgorszych płyt Rihanny. Jedynie Music of the Sun i A Girl Like Me są w tyle, chociaż przy tej drugiej jeszcze bym się zastanawiał... Żadnych przebojów tu nie widzę, a Diamonds po przesłuchaniu płyty dużo u mnie zyskało. W miarę ciekawe jest What Now no i może Half of Me oraz Jump. Right Now się trochę wkręca, ale wydaję mi się, że zrobiona jest na odwal.

Mało piosenek przykuło moją uwagę, a przesłuchałem płytę z 7 razy. Niby nie jest nudna, bo miliard gatunków, ale nie ma niczego czym można było się zachwycić czy wzruszyć(może Stay?). Rihanna chciała stworzyć album, który tylko ona może nagrać, ale tutaj tylko w kwestii niespójności. Większość część piosenek mogłyby nagrać inne wokalistki, a po obróbkach jakie użyto byłby ten sam skutek. Ocena jak najbardziej uzasadniona.

U mnie wystepuje juz tekie delikatne zmeczenie materialu Rihanna. Mysle ze gdyby zrobila sobie na chwile przerwe od ciaglego nagrywania plyt, to pozniej moze wyszlo by jej cos naprawde ciekawszego, bo puki co to jej muzyka strasznie mnie juz nudzi...

Płyta jak dla mnie bardzo słaba. Lubię "Diamonds" i "Love Without Tragedy...". Reszta to masakra.
Będziesz recenzował "Girl on Fire" Alicii Keys?

Ten album Rihanny rzeczywiście nie jest najlepszy, ale jak każdy, ma coś w sobie. Na mój odtwarzacz poszło dość sporo kompozycji z anapolodżetika: "Power it up", "Love Song" (ft. Future), "Jump", "Stay" (ft. Mikky Ekko), "Love Without Tragedy..." oraz bonus "Half Of Me". Dziwię się, że o nim nie wspomniałeś, ale śmiem twierdzić, że do niego nie dotarłeś ;P
Mimo wszystko mam wrażenie, że muzyka tu przedstawiona troszeczkę odeszła od typowej komercji zawartej na Loud i Talk That Talk i myślę, że dlatego ludziom nie spodobało się to wydanie i uznali je za niewypał. Ja osobiście na taki krążek czekałem. Dla mnie nie wieje tu nudą, jak napisałeś. Wręcz przeciwnie, według mnie jest różnorodnie. Oczywiście są tu słabe produkcje jak "Lost in Paradise", gdzie drażni mnie nadmiar elektroniki, która zagłusza wokalistkę, oraz "Get It Over with", którego kompletnie nie kapuję. Szanuję twoje zdanie i mam prawo się z nim nie zgadzać, to nie twoje klimaty ;)

wykłucajcie się teraz czy jest dobry czy nie, włożyła w niego na pewno dużo pracy i siebie i na pewno do co niektórych trafi :)

@ Energy Mix vol 39:
Chyba stada producentów włożyło w niego dużo pracy. Rihanna to gotowy produkt, machina do zarabiania pieniędzy.

Zdecydowanie podoba mi się ;)

Mnie się dość podoba ten album, jest spójniejszy niż TTT. Ale Rihanna nie jest wokalistką, której mogę słuchać cały dzień. Raczej wyrywkowo, gdy przyjdzie mi na to ochota. Dziwią mnie piosenki wybrane na single tj. Diamonds i Stay. Plus nie mogę znieść widoku egzaltowanej Rihanny w klipach... A przynajmniej tak ją odbieram, wolę jej tylko słuchać, a nie oglądać.
Co do moich faworytów to lubię... Nobodys Business. :) Jest coś szczerego i ujmującego w tej piosence. W końcu śpiewa z Chrisem, więc chyba odpowiednie wrażenie. Fresh Off The Runway, Numb, Loveeeee song też zaliczam do ulubionych. Pod koniec zaczyna wiać nudą... Ale myślę, że jeszcze parę razy najdzie mnie na Unapolegtic i te pozostałe utwory też zyskają.

Jak dla mnie Unapologetic to świetny album i podobają mi się prawie wszystkie zawarte w nim piosenki, być może dlatego, że Rihanna ma bardzo charakterystyczny głos i podobają mi się kombinacje pop-u i dance-u. Uważam, że w jej piosenkach są emocje np. Stay i Mother Mary. Mother Mary jest wzruszającą piosenką, jednak najpierw należy zrozumieć sens tekstu, i wziąć pod uwagę że Rihanna układa zdania slangowe. Jednak szanuje twoją opinię.

Prześlij komentarz