16 września 2012

Recenzja: Pet Shop Boys - Elysium

Formację Pet Shop Boys tworzy dwójka (prawie) emerytów, którzy zamiast ubolewać nad impotencją oraz szczegółowo planować atrakcje na swój przyszły pogrzeb,  wciąż trzymają się nieźle, nieustannie, od ponad 30 lat, zajmując się działalnością estradową. Ich dotychczasowy dorobek liczy 10 longplayów, 8 kompilacji, 4 zbiory nagrań z remixami, 2 live albumy, 3 soundtracki oraz jedną EP’kę, z czego wypuścili w sumie 53 single. Jak widać, ‘za młodu’ dopisywała im płodność twórcza. Wiadomo, czasami bywało gorzej, czasami lepiej, ale jako że większość z nas słyszała o zespole już wcześniej, nie da się ukryć, że tych drugich momentów było znacznie więcej. Dzisiaj przekonamy się, do której grupy zaliczymy ich najnowsze dziecko.

Nosi ono nazwę Elysium i podobnie jak jego rodzeństwo, jest utrzymane w konwencji typowo synth-popowej, która, pomimo dużej presji ze strony obecnych trendów, nie uległa drastycznym zmianom na przełomie ostatnich trzech dekad. Oczywiście ich styl musiał zostać lekko zmodyfikowany, jednak w tak kosmetyczny sposób, żeby miłośnicy pierwszych krążków nie czuli się zbytnio zagubieni. Po kilku dniach analizy 12 tracków, trwających w sumie ok. 50 minut, trzeba przyznać, że starsi panowie wciąż są w formie.

Przełom lat 80/90 to okres, w którym Pet Shop Boys narobili wokół siebie największego szumu. Był on spowodowany głównie nowatorskim charakterem ich nagrań, które w tamtych czasach obfitowały w wiele świeżych patentów. Z kolejnymi płytami, bywało ich coraz mniej, ale dzięki kreatywnej produkcji, wciąż wywoływały niemałe emocje. Powiedzmy, że tym razem jest analogicznie. Znajdziemy tu m.in. dynamiczne kawałki w stylu dance, pełne wyważonych syntezatorów oraz oldschoolowych melodii, nawiązujących do elektronicznego disco lat 90. Są one chwytliwe i, jak na tego typu muzykę, stosunkowo lekkostrawne. Nie spotkamy tu nawet cienia muzycznego plastiku, czyli elementów, które przy regularnym odsłuchu mogłyby zacząć męczyć. Zamiast tego, efektem ubocznym wynikającym z dużej liczby odtworzeń, jest po prostu nuda. Z jednej strony to przecież logiczne – im częściej się czegoś słucha, tym szybciej można się przyzwyczaić. Jednak w tym przypadku (podobnie jak u Agnes), mała ilość nowych motywów dodatkowo sprzyja temu zjawisku. Produkcjami, w których najłatwiej to zaobserwować, są ballady. To właśnie one, pomimo wprowadzania w lekką (dosłownie lekką) nostalgię, są najmniej świeże. W każdym razie, jak na dzisiejsze standardy, podkład prezentuje przyzwoity poziom.

Warstwa tekstowa również. Co prawda, sama w sobie nie należy do wyjątkowo wyrafinowanych, ale w połączeniu z klimatami disco-dance, trzyma się całkiem nieźle. Poruszane są różne tematy z gatunku ‘o wszystkim i o niczym’, czyli jest troszkę o związkach (tęsknota, porzucenie, gdybanie), życiowych sukcesach, zmieniającym się świecie i tak dalej. Nie ma czego interpretować, wszystko zostało przedstawione w sposób bezpośredni, bez użycia skomplikowanych metafor, symboliki ani innych tego rodzaju bajerów. 


W wakacje ukazał się pierwszy singiel promujący owe wydawnictwo – Winner. Chociaż nie jest to mistrzostwo świata, to muszę przyznać, że utwór i tak został niedoceniony przez publikę, nie osiągając kompletnie żadnego sukcesu. A szkoda, bo miał jakiśtam potencjał. Mam nadzieję, że jego losu nie podzieli druga, lepsza propozycja – Leaving, która dopiero debiutuje na listach przebojów. W międzyczasie ukazał się także klip do nostalgicznego Invisible, który nie jest lansowany jako ‘zwykły’ singiel. Prawdopodobnie jest to promo.

Poza ostatnią dwójką, warto również rzucić uchem na Ego Music, Hold On oraz Everything Means Something, które wydają się być najbardziej wyrazistymi przedstawicielami tej płyty. Reszta, chociaż nie odstaje o nich w dużym stopniu, to wywołuje znacznie mniejsze emocje, mniej melodii zapada w pamięć. Mimo to można powiedzieć, że obeszło się bez widocznych/słyszalnych przepaści jakościowych.

Na tle wcześniejszych dokonań zespołu, Elysium wypada optymalnie – nie doprowadza do eargasmu ani, tym bardziej, nie razi. Gdyby dodano mu więcej innowacji, czegoś, co wybijałoby się ponad resztę wydawnictw, zapewne zainteresowanie mediów komercyjnych byłoby większe. Tymczasem wszystko wskazuje na to, że popyt na niego będzie niewielki i znajdzie nabywców tylko w osobach aktualnych fanów oraz garstce zbłąkanych duszyczek, które przypadkowo na niego natrafią. Czyli powtórzy się sytuacja z 2009 roku. Szkoda, bo pozycja jest warta odsłuchu.


Zgadzasz się? Podaj dalej:

3 komentarze:

Kilka uwag:

Przede wszystkim warstwa tekstowa to najlepsze ''5 minut'' Neila Tennanta od czasu albumu ''Fundamental'' i całej jego ''b-sidowej'' prozy, którą serwuje nam od niemal 30 lat. Czy według Ciebie nagrania pokroju ''Ego Music'', ''Your Early Stuff', ''Everything Means Something'' i przede wszystkim ''Requiem'' nie należą do wyrafinowanych? Polecam przyjrzeć się im dokładnie z ''papieru''.
Ja absolutnie nie mogę się zgodzić, że płyta jest pozbawiona drugiego dna i ''nie ma tu już nic do interpretowania''.

Nietrafny jest rónież pogląd, że dodanie innowacji wzbudziłoby zainteresowanie mediów komercyjnych. Brzmi to tak, jakbyś uważał, że brak komercyjnego sukcesu albumu jest czymś, co w konsekwencji powoduje spadek jego jakości ;) Płyta jest absolutnie dla fanów - zgadzam się z tym. Dodam jednak, że w 2009 roku album ''Yes'' poprzez swój taneczny charakter odniósł spory sukces o czym świadczy chociażby 30,000 sztuk sprzedanych w pierwszym tygodniu w UK. Jestem też ciekawy co rozumiesz przez brak innowacji i jak je definiujesz. Zespół ma swój charakterystyczny styl, który jest wystarczająco wielowymiarowy, aby przyciągnąć słuchaczy (tych bardziej zainteresowanych). Jest dosyć unikalnym zjawiskiem na rynku pop/dance i obawiam się, że ''wszelkie innowacje'' mogłyby go zniszczyć. Aha - i nie oszukujmy się. Rynek muzyczny, rynek komercyjny oraz listy przebojów to ostatnie miejsca, gdzie słuchacze i dyrektorzy radiostacji, wytwórni szukają w muzyce innowacji ;)

Ogólnie sympatyczna recenzja. Miło, że ktoś pamięta o Pet Shop Boys w Polsce.

Co do tekstu, swojego zdania nie zmienię - jest (dla mnie) całkowicie zwyczajny, jakkolwiek by się za niego nie zabrać.
Z kolei jeżeli chodzi o zarzut braku innowacji, to mam na myśli to, że album jest bardzo podobny do swoich poprzedników, czego oczywiście nie potraktowałem jako wielkiej wady, tylko zaznaczyłem, że gdyby go lekko urozmaicono (co, jak zauważyłeś, jest trudne do osiągnięcia, szczególnie chcąc zachować ten niepowtarzalny klimat), byłoby o wiele lepiej :)

Naprawdę uważasz, że ''Elysium'' jest podobne do ''Yes'', ''Fundamental'' itd...? Jak dla mnie każda płyta Pet Shop Boys, począwszy od 1990 roku to zupełnie inna bajka - klimatyczny, jesienny ''Behaviour'', disco-kalejdoskopowe ''Very'', zahaczający o latino-pop ''Bilingual'', mroczne, house-taneczne ''Nightlife'', soft-pop/rockowy ''Release'', markotny i utrzymany w zimnych latach 80. ''Fundamental'', potem kwazi-nowoczesne ''Yes'' i teraz ''Elysium''. Cała paleta możliwości PSB :)

Prześlij komentarz