Z Frencha Montany żaden świeżak. Chociaż dzisiaj opiszę jego debiutancki album, warto pamiętać, że gość ma na koncie ponad dwadzieścia mixtejpów, które wydał w ciągu ostatnich sześciu lat. Co więcej, już od dawna można go usłyszeć w featuringach u boku wielu słynnych postaci, m.in. Ricka Rossa, Akona, Birdmana i Big Seana. W związku z tym, nasz debiutant nie tylko posiada spore doświadczenie, ale również masę wysoko postawionych znajomych. A teraz, czując się w pełni przygotowanym, postanowił zaprezentować nam coś długogrającego. Sprawdźmy, czy jest się czym podniecać.
W ramach wprowadzenia – na Excuse My French składa się 17 nagrań (deluxe) utrzymanych w
klimacie eastcoastowego rapu. Jak nietrudno się domyślić, do wyprodukowania pokładu
French najął zaprzyjaźnionych raperów/producentów, czyli Diddiego, Ricka
Rossa, Lexa Lugera, Reefa etc. Lista osób majstrujących przy dźwiękach jest
bardzo długa. A czy przełożyła się na jakość?
Częściowo, bo chociaż oprawa muzyczna stoi na dosyć przyzwoitym
poziomie, można jej dużo zarzucić. Po pierwsze to, że jest skrajnie
mainstreamowa. Wiele elementów użytych w bitach znanych jest z produkcji innych pokrewnych raperów tj. Lil Wayne i Rick Ross, co w żaden sposób nie sprzyja utrzymaniu uwagi słuchacza. Niby nie jest to oklepane, przez co nie usypia ani też
specjalnie nie razi, ale i tak większość tracków aż prosi się o skipowanie już po
minucie odsłuchu - w końcu to wielka mieszanka wszystkiego, co w komercyjnym
hip hopie modne. Ponadto nie da się ukryć, że French nie jest szczególnie wielkim
raperem – jego flow wypada tak sobie, bez emocji ani jakiejkolwiek charyzmy. Jakby zdając sobie z tego sprawę, gospodarz oddał większą część albumu
zaproszonym gościom. Na tym polu również raz bywa lepiej, raz gorzej, ale na
plus bez wątpienia zasługują The Weeknd, Snoop Dogg i Raekwon, bez których to wydawnictwo straciłoby najwięcej.
Z kolei co do konkretnych utworów, do czołówki
zaliczam właśnie te, w których występują powyżsi panowie, czyli Gifted (klimat + wokal) oraz Fuck What Happens Tonight i We Go Where Ever We Want (wkręcające
bity). Dosyć nieźle prezentuje się też Freaks
i solowe I Told Em. I to tyle jeżeli
chodzi o uniesienia, bo reszta jest do bólu zwyczajna. Na jeden odsłuch jak
najbardziej, lecz na dłuższą metę zbyt tu monotonnie.
Od strony lirycznej wcale nie jest lepiej, ponieważ tematyka do wyrafinowanej nie należy. Jest tu mowa przede wszystkim o życiu na ulicy, a w szczególności o niebezpieczeństwach, które się z tym wiążą – narkotykach, konfrontacji z hejterami itd. Poza tym, raper wspomina o swoim ogromnym bogactwie oraz w buńczuczny sposób przyrównuje się do osób pokroju Whitney Houston, Tigera Woodsa, Jimiego Hendrixa i Hugh Hefnera. Nie ma tu niczego, co mogłoby zafascynować, zainspirować lub choćby podtrzymać uwagę. Standardowa nawijka.
Excuse My French nie
zostanie płytą dekady. Roku, kwartału czy tam nawet miesiąca raczej też nie.
Powód jest prosty – nie oferuje niczego ciekawego. Poza kilkoma charakterystycznymi
motywami, nie wie, co to świeżość i kreatywność, przez co nie wzbudza większego zainteresowania. Innymi słowy, jest to dzieło przeciętne.
Zgadzasz się? Podaj dalej:
0 komentarze:
Prześlij komentarz