4 października 2013

Recenzja: Drake - Nothing Was the Same

Something Else, Yeezus, Indicud, MCHG, Born Sinner i Nothing Was The Same były jednymi z najgłośniejszych hip hopowych pozycji tego roku. Pierwszą piątkę już omówiłem; według mnie najlepiej spisał się Kanye, który standardowo podszedł do tematu niezwykle kreatywnie, podobnie jak Tech N9ne. Cudi też wypadł całkiem nieźle, chociaż poniżej oczekiwań. Jay Z? Optymalnie, bez większych uniesień. O płycie J. Cole’a szkoda mówić, gość się nie popisał. Do niedawna wiele osób zastanawiało się, jak na tle tej piątki wypadnie trzeci LP Drake’a. Album już w sklepach, tak więc czas rozwiać wątpliwości.


Przeglądając listę producentów, już przed odsłuchem można było stwierdzić, że Nothing Was the Same będzie prezentować co najmniej dobry poziom. W końcu, poza gospodarzem, za sterami stanęły między innymi takie osobistości jak Noah "40" Shebib (to akurat żadna nowość), Birdman i Ronald Williams. W rezultacie otrzymaliśmy 15 (deluxe) solidnych kompozycji, od których ciężko się oderwać. A oto dlaczego.

Przez cały czas mamy do czynienia z przedstawicielami mainstreamowego hip hopu, pozbawionego tanich popowych zabarwień i tysiąca gwiazdek w featuringu. Materiał stał się przez to surowy i nieco mniej przebojowy niż TC. Jest za to w większym stopniu osobisty, wobec czego jeszcze bardziej hipnotyzuje nostalgicznym charakterem. Dlatego idealnie nadaje się na nocne rozmyślania, można się przy nim odprężyć, totalnie odpłynąć. Żeby nie popaść w monotonię, utwory zróżnicowano m.in. pod kątem tempa. Posłuchamy sobie zarówno wolnych pozycji, cechujących się stosunkowym minimalizmem (Own It, From Time, Connect etc), jak i względnie szybszych typu Tuscan Leather Started Fromthe Bottom, a nawet super nośnego motywu r&b Hold On,We're Going Home. We wszystkich przypadkach zaserwowano nam soczyste, ale pozbawione agresji bity, które w połączeniu z idealnie dobranymi samplami i klimatycznymi przyśpiewkami sprawiają, że nagrania wpadają w ucho. Łatwo dostrzec, że wspomniane kwestie śpiewane brzmią o wiele lepiej niż poprzednio: sprzyjają budowaniu nastrojowości, lepiej komponują się z rapem i nie wydają się nachalne. Reasumując, wciąż jest emotywnie, dosyć chwytliwie i na wysokim poziomie.

Przez większość czas Drake opowiada o swoim życiu: ciężkiej drodze do sukcesu (‘od zera do bohatera’), byciu niedocenianym i życiowej niepewności. Poza tym, posłuchamy o relacjach z kobietami, czyli pragnieniu miłości, wspomnieniu byłych partnerek i toksycznych związkach. W kilku pozycjach Drake ukazał swoje buńczuczne oblicze, mówiąc o sobie jako elicie hip hopu. Jest o wiele ciekawiej niż na TC: ograniczono ilość banałów, postawiono na konkrety - często osobiste. Liryka trzyma poziom, zwłaszcza jak na Aubreya, który nigdy nie należał do wybitnych tekściarzy.

Nothing Was The Same zapełniono porządnymi kompozycjami, które miłośnikom wcześniejszych wydawnictw Drake’a z pewnością przypadną do gustu. W końcu wciąż jest klimatycznie i pomysłowo, w dodatku subtelniej i dojrzalej niż ostatnio. Co więcej, gospodarz postarał się uniknąć błędów popełnionych na poprzednim materiale, czyli przede wszystkim odpowiednio dobrał gości do featuringu oraz dopracował przyśpiewki. Gdybym musiał zestawić ten krążek ze wspomnianą wcześniej piątką, wyglądałoby to mniej więcej tak: Yeezus>Something Else>Nothing Was The Same>Indicud>MCHG >Born Sinner. Album niezaprzeczalnie bardzo dobry.


Zgadzasz się? Podaj dalej:

7 komentarze:

Moim zdaniem płyta świetna, uwielbiam Drake'a, bardzo łatwo zatracić się w jego muzyce.

PS. Zamierzasz zrecenzować nowy krążek Birdy?

No już myślałem, że się nie doczekam tej recenzji. Tak wogóle to jak dla mnie ten krążek jest w top3 roku. Niewykle klimatyczny, świetne flow, goście dobrani idealnie (no może poza detail). Płyta wkreca się z każdym odsłuchem coraz bardziej. Krótko mówiąc jest świetnie, ale wierzę że Drake najlepsze jeszcze ma przed sobą.

PS. Czy masz w planach recenzje My Name Is My Name, Pusha T?

Raczej nie - za dużo płyt, za mało czasu.

Świetna płyta, chyba jedna z lepszych w jego karierze

Uwielbiam tą płytę!
Jako, że "Thank me later" należy do moich ulubionych płyt ever, dość zawiodłem się na "Take Care". Bałem się, że "Nothing Was The same" będzie zbliżone do "TC", ale jednak jest znacznie lepsze :D Najlepsza płyta Drake'a!

"O płycie J. Cole’a szkoda mówić, gość się nie popisał." Poważnie? :O Nowego Cole'a odbieram jako jedną z najlepszych rapowych płyt tego roku. Jeśli chodzi o Drake'a to kompletnie nie rozumiem wszędobylskiego zachwytu, przesłuchałam parę razy, ale kompletnie bez emocji, jakaś dziwna jestem :/

Prześlij komentarz