20 października 2013

Recenzja: Sleigh Bells - Bitter Rivals

1. Bitter Rivals
2. Sugarcane
3. Minnie
4. Sing Like a Wire
5. Young Legends
6. Tiger Kit
7. You Don't Get Me Twice
8. To Hell with You
9. 24
10. Love Sick


Sleigh Bells poznałem dzięki Tomkowi z (mikro)bloga Nowe Piosenki ReFresz, który to na początku zeszłego roku zaprezentował singiel Comeback Kid, zwiastujący krążek Reign of Terror. Początkowo płyta wydała mi się przekombinowana, pełna zbędnych elementów. Totalnie oczarowała mnie dopiero, gdy powróciłem do niej po ponad trzech miesiącach. Nic w tym dziwnego - muzyka tworzona przez amerykański duet jest trudna w odbiorze; nie wszyscy polubią sposób, w jaki Alexis i Derek eksperymentują z dźwiękami, łącząc pozornie niepasujące do siebie motywy. Mimo to warto zapoznać się z ich świeżym materiałem - może akurat zdobędzie twoje serce. Nawet jeśli miałoby to nastąpić po pewnym czasie.

Bitter Rivals jest trzecim studyjnym krążkiem Sleigh Bells i podobnie jak dwa wcześniejsze został wydany nakładem Mom + Pop Music. Za sterami standardowo stanął Derek Miller (czyli połowa SB) wspierany przez Andrew Dawsona. Podstawowo mamy do dyspozycji 10 utworów utrzymanych w nurcie ładnie nazwanym noise popem. A co to niby jest? Wyjaśnię to na przykładzie tutejszej dziesiątki.

Noise pop to przede wszystkim spokojna elektronika połączona z mocno brzmiącą gitarą, perkusją oraz stonowanym wokalem. Efekt? Całość stylizowana jest na eklektyczną, troszkę zniekształconą i pełną niskiej jakości dźwięków (lo-fi). Oczywiście to celowy zabieg. Materiał wpada w ucho, jest to jednak specyficzny rodzaj chwytliwości. W końcu nie do każdego przemówią poszarpane (ale nie drażniące ucha), nieco trzeszczące i (pozornie) chaotyczne melodie brzmiące niczym wersja demo nagrana w domowym zaciszu przez 15-letniego amatora. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Z mainstreamowymi elementami, do których jesteśmy przyzwyczajeni ma to niewiele wspólnego. Mimo wszystko numery zostały w pełni przemyślane i żaden motyw nie wydaje się zbędny. Warto też pochwalić tutejsze zróżnicowanie, które sprawia, że nagrania wkręcają od początku do końca. Nic dziwnego, przecież nieustanie jesteśmy zaskakiwani nowymi dźwiękami. Niemniej ciężko uznać je za zjawiskowe, bo podobne rozwiązania znalazły się już na wcześniejszym wydawnictwie. Co do klimatu, pod tym względem materiał wypadł nieco gorzej niż poprzednik. Nie ma tu pozycji oddziałujących z siłą Born To Lose czy D.O.A. Jest za to bardziej beztrosko i melodyjnie. Podkład wciąż trzyma poziom, nie robi jednak tak potężnego wrażenia jak ostatnio. 


Jako że mamy do czynienia z muzyką eksperymentalną, tekst nie należy do wyjątkowo rozbudowanych. Tematykę utrzymano w stosunkowo luźnej konwencji. Usłyszymy tu kwestie o życiowej odwadze, zawziętości, seksie, śmierci itd. – czyli zagadnieniach, które nie są ze sobą bezpośrednio powiązane. Mało angażujące, ale wpada w ucho i nie ogłupia. Źle nie jest, szczególnie że służy wyłącznie jako dodatek do osobliwych melodii.

Jeżeli lubisz muzykę specyficzną i niekonwencjonalną, koniecznie przesłuchaj Bitter Rivals. Jest to pozycja nieco mniej skomplikowana niż poprzedniczka, przez co znacznie łatwiej ją ogarnąć. Rozpoczynając przygodę z tą formacją, dobrze będzie wpierw zapoznać się właśnie z tym wydawnictwem. Spodoba się, można się zabrać za niewiele trudniejsze Reign of Terror. Płyta jest dobra – gdyby jednak zastosowano w niej więcej kreatywnych elementów, ograniczając tym samym motywy ze wcześniejszych albumów, byłaby wręcz rewelacyjna. 


Zgadzasz się? Podaj dalej:

5 komentarze:

Zdecydowanie nie moje klimaty.

Psst! Nowa Katy Perry jest niezła. także gdybyś znalazł czas... :)

Właśnie słucham i robię notatki :)

czy masz ochotę i samozaparcie na napisanie recenzji o "Bangerz" panny Miley Cyrus ? jestem bardzo ciekawa, czy ją nieźle zjedziesz czy wręcz przeciwnie - pochwalisz za wykonaną robotę ; ))

Będzie w październikowym PPP.

Może są w jakiś sposób dobrzy w swoim rodzaju, ale to nie moja bajka. Za wielki hałas, by cieszyć się połączeniami brzmień

Prześlij komentarz