14 lutego 2011

Recenzja: Keri Hilson - No Boys Allowed

W 2009 roku z ogromną niecierpliwością czekałem na jej debiutancki album, który okazał się bardzo przeciętny, wręcz poniżej moich oczekiwań. Ok, było parę na prawdę dobrych kawałków, do których warto powrócić, ale to nie zmienia faktu, że ogół płyty wyszedł średnio. W przypadku sequela jest tak samo. Albo nawet gorzej. Przyjrzyjmy się co za to odpowiada...



Na album składa się 15 żywych, luźnych brzmień napisanych przede wszystkim przez wokalistkę i jej przyjaciela – producenta i rapera Timbalanda. Utwory to w większości nieskomplikowane r&b z domieszką popu, co sprawia, że prawie wszystkie kawałki to mało ambitne hity radiowe. Ale za to strasznie sympatyczne.

Na krążku możemy usłyszeć m.in. Timbalanda, J.Cole’a, Nelly’ego i Chrisa Browna. Większość gości spisała się naprawdę nieźle, prowadząc do powstania udanych featuringów. Tego samego nie da się jednak powiedzieć o producentach (m.in. Stargate, Danja, Polow da Don), którym wyraźnie nie chciało się pomyśleć nad czymś nowym, stosując znane sample, które już nudzą. Po części, to przez nich płyta stała się niczym innym jak przeciętnym r&b, które zagości w radio nie dłużej niż miesiąc. Keri, jak na autorkę tekstów przystało, sprawiła, że jej album wyróżnia się wyjątkowo dobrą (jak na tego typu produkcje) warstwą tekstową, co również jest zasługą takich osobistości jak John Legend czy Ne-Yo, którzy dzielnie ją wspierali. Można nawet powiedzieć, że tekst najmocniejsza strona longplaya.

Pierwszym singlem z płyty No Boys Allowed został utwór Breaking Point, który przeszedł bez echa. Następną próbą zawojowania stacji radiowych wybrano przesympatyczne Pretty Girl Rock – utwór o niebo lepszy od poprzednika, ale mimo to spotkał go taki sam los – zapomnienie. Keri ma wszystko co, co każda inna wokalistka, która osiągnęła sukces – niezły głos, znajomości, charyzmę i zna prawa, którymi rządzi się rynek muzyczny. Mimo to nie osiąga sukcesów.To się nazywa pech…

Podsumowując, nowy longplay Keri Hilson jest to dobrze znana mieszanina popu i r&b, która przez producentów dodatkowo traci na świeżości. Nie usłyszymy na niej więc niczego, czego nie znalibyśmy już z radia. Mimo to świetnie się nadaje na wieczorny spacer po parku dla mniej wybrednych słuchaczy. Resztę zacznie nudzić po pierwszym odsłuchaniu. Niestety, taki już urok tej płyty. Ode mnie szkolna trójka.


Zgadzasz się? Podaj dalej:

0 komentarze:

Prześlij komentarz