Dostając w ten krążek miałem co do niego duże wątpliwości – nigdy nie przepadałem za gwiazdkami, które zdobywały popularność wygrywając idolopodobne programy. Albumu Leny początkowo w ogóle nie miałem słuchać, ale po pewnym czasie nie wytrzymałem. Wkładając krążek do odtwarzacza obawiałem się, że trafi mi się kolejna dawka gównianego electropopu - jednak zamiast tego, napotkałem gitarkę, lajtowy bicik, milutki głosik - lekki, przyjemny dla ucha pop. NORMALNY pop. W końcu…
Drugi album 19-letniej Niemki Leny Meyer-Landrut zatytułowany Good News trafił na sklepowe półki 8 lutego. Znajdziemy na nim 12 świeżych popowych utworów wyprodukowanych przez Stefana Raaba, które w większości są balladami i RMFowymi hitami stojącymi na przyzwoitym poziomie. Płyta zaskakuje przede wszystkim brakiem klubowych przebojów – a to bardzo dobrze, bo w dzisiejszych czasach muzyka klubowa jest na wszystkim – od rocka, rapu aż po reggae i właśnie pop. Nie ma tam również żadnych syntezatorów ani nic z przekroju Kesho-Gago-Britneyowego, obecność komputera ograniczono do minimum.
Chyba nigdy nie zrozumiem dlaczego Lena nie zaprosiła do współpracy żadnego artysty – wszystkie utwory wykonuje sama. Jest to dość odważne posunięcie – albumy takie jak ten (tzn. mające wielkie zadatki na platynę) potrzebują komercyjnej promocji tj. single promocyjne, reklamy w radio i TV, no i właśnie featuringi. Nie wiem jak się ma sprawa z reklamą, ale reszta promocji całkowicie leży. I kwiczy.
Piosenki są ogólnie o wszystkim i o niczym, nie ma w nich głębszych treści, morałów, nie zmusza do refleksji – tekst jest dostosowany do rodzaju muzyki: wyłączenie myślenia, relaksacja, rozrywka. Jedynie co może irytować, to niemiecki akcent, którego nie udało się zatuszować. Nie jest to jakaś wielka wada, ale niektóre słowa wydają się być za bardzo sztywne, momentami nawet śmieszne. Niech będzie, że się czepiam, ale mnie to czasami drażni. Poza tym nie mam się do czego dobrać…
Good News jest popowym klasykiem przeczącym obecnym trendom na dancowe rapopolo, które lasuje mózg sweet sixteen’kom. Album nie jest może rewolucją, ale mimo to spokojnie może zastąpić całą playliste w eremefo-zetowo-eskowych rozgłośniach radiowych. Gdyby nie zaniedbanie promocji, o krążku zrobiłoby się głośno nie tylko w Niemczech, ale również w całej Europie. Jak na razie jest kolejnym przykładem dobrze znanego schematu: dobra produkcja + słaba promocja= album widmo.
Zgadzasz się? Podaj dalej:
1 komentarze:
Nie lubię tej artystki :).
Zapraszam do mnie + obserwuję ;).
Prześlij komentarz