14 października 2011

Recenzja: Joe Jonas - Fastlife

Joe Jonas to, podobnie jak Demi Lovato, jedna z głównych gwiazdek disneyowego Camp Rocka, gdzie udziela się głównie ze swoimi dwoma braćmi tworząc grupę Jonas Brothers. Grają oni głównie brzmienia łączące ze sobą elementy rocka oraz popu, podbijając tym samym serca miliona nastolatek, którym taka muzyka wpadła w ucho. Teraz Joe próbuje swoich sił w klimatach typowo popowych - bez rocka oraz swoich braci. Radzi sobie jakoś? Jakoś...



O czym mowa? Oczywiście o Fastlife, czyli debiutanckiej płycie 22-letniego Amerykanina Joe Jonas'a będącego jednym z podopiecznych wydawnictwa Hollywood Records. Omawiany materiał składa się z 11 (electro)popowych tracków wzbogacanych niewielkimi elementami muzyki rnb. Jest przyjemnie i nowocześnie, lecz niestety bez rewelacji – ot, takie przyzwoite średniaki.

Słuchając tego albumu któryś już raz, zrobiło mi się żal gościa - dźwięki są na prawdę dobre, bo (teoretycznie) chwytliwe, 'trendi' oraz jeszcze nie oklepane - jednak jest mały szkopuł: o ile pojedyncze tony są dosyć ciekawe o tyle ich układ (czyli powstała melodia) niezbyt porywa. Do tragedii daleko, ale utwory proszą się o jakieś porządne radiowe remixy. Szczególnie, że za produkcje odpowiadają m.in. Danja, Rob Knox oraz Brian Kennedy - wszyscy mają tak bogaty dorobek, że Fastlife powinno być perfekcyjnie wykonane do tego stopnia, by słuchacz uzależnił się od niego. Tracki potencjał mają, ale niestety zmarnowany...

A tekst? Równie zwyczajny, jednak z taką różnicą, że brak mu jakiegokolwiek potencjału: jak zawsze główną tematyką jest miłość i to w dosyć znanym wydaniu. Mam na myśli tanie teksty typu 'aj low ju, bejbe' - nie jest to dokładny cytat z jakiejkolwiek piosenki, tylko jakościowy przykład tego co możemy tu spotkać, bo ambitnej liryki próżno szukać. Dobre co najwyżej do radia dla nastolatek.

Początkowo krążek promowany był numerem See No More, który, nie oszukujmy się, jest po prostu nudny, bo ni to wpada w ucho, ni jest jakieś wybitne. Na szczęście zaraz po nim wydano drugi singiel Just In Love, który prezentuje się o wiele lepiej zarówno od swojego poprzednika jak i pozostałych tracków z krążka. Wręcz tylko on jakoś kręci.

Z utworami pozasinglowymi nie jest aż tak źle, po prostu są takie... jednorazowe: nie przeszkadzają i są wręcz przyjemne, lecz niczym nie porywają - do biernego słuchania (np. w samochodzie) są w sam raz, ale do delektowania się raczej nie...

...bo trzeba na prawdę ubóstwiać Joe Jonasa by móc cieszyć się jego najnowszą muzyką. Więc komu by to polecić? Co najwyżej największym fanom radiowego popu, bo na rynku muzycznym jest wiele lepszych wydawnictw tego rodzaju i nie warto sobie zaprzątać głowy czymś takim, chyba, że z ciekawości.

Fastlife nie powala - nie jest to plastik ani żadne tanie badziewie, po prostu mało kreatywny przeciętniak. Na jeden, góra dwa odsłuchy może być, ale nie chciałbym tego mieć na swoim odtwarzaczu, bo kawałki są trochę za bardzo 'suche', takie bez wyrazu. Reasumując, gdyby producenci się choć trochę wysilili, mogłoby być ciekawie. No ale jest tylko dostatecznie.


Zgadzasz się? Podaj dalej:

2 komentarze:

Żal się przyznać, ale w moim życiu był etap kiedy przesłuchałam wszystkie płyty Jonas Brothers.. Do tej pory na mojej playliście znajdują się dwa utwory, które lubię xD przesłuchałam See No More i zdecydowałam, że przesłuchanie reszty albumu byłoby dla mnie zabójstwem xD

Nie jest źle, jak na debiut dobry, widać tu dużą inspiracje Justinem Timberlakiem :)

Prześlij komentarz