30 marca 2011

Recenzja: Nicole Scherzinger - Killer Love

Wyobraź sobie zdolnego artystę, który wynalazł maszynkę do robienia pieniędzy: do specjalnego otworu wsadza piosenki będące tak ogromnym syfem, że normalnemu wykonawcy wstyd by było pokazać coś takiego. Następnie kręci korbką charyzmy i popularności, jednocześnie co pewien czas dosypując szczyptę promocji. Widzisz to? Mniej więcej na takiej zasadzie powstał album Killer Love.



The Pussycat Dolls w swojej sześcioletniej karierze tworzyły w miarę przyzwoitą muzykę. Jednak ich ostatnia płyta Doll Domination (z 2009 roku) okazała się dość słaba– każdy kolejny singiel był coraz większą porażką. Czyżby dziewczyny się wypaliły? Pewnie tak pomyślała Nicole Scherzinger, która postanowiła olać swoje koleżanki z zespołu i postawić na solową karierę. Zaczęło się w 2007 roku od paru przeciętnych singli, które, swoją drogą, odeszły już w zapomnienie (może tylko o Baby Love ktoś jeszcze pamięta). Potem ponowna kariera w Pussycat Dolls. I od paru miesięcy znowu sama; jakiś czas temu świat ujrzał kolejny singiel - Poison. Wcale mnie nie dziwiło, że śmierdzi plastikiem. Nie miałem złudzeń, że album który promuje będzie inny – i miałem racje: cały album jest plastikowy.

Killer Love jest jej pierwszym solowym krążkiem. Znajduje się na nim 14 produkcji, które są, delikatnie mówiąc, do dupy. Jest to tani pop trafiający wyłącznie w pokemony i dziewczyny >15, który obowiązkowo ma lecieć w radio i wkurzać słuchaczy innego targetu. Poza tym musi zdominować wszystkie listy przebojów – bo w końcu to Nicole Scherzinger! Ciekawe czy jej się uda… Mam nadzieję, że nie.

 Kto odpowiada za tą masarkę? Sama śmietanka: RedOne (m.in. Poison, Desperate, Killer Love, Say Yes, itd.), Stargate (Wet), Rami Yacoub (Don't Hold Your Breath) i paru mniej znanych producentów. Taka ekipa a zrobili taki syf, co za siara … Gdyby nie trzy kawałki, które prezentują niezły poziom (wręcz odstają nim od płyty): Don't Hold Your Breath, Wet i Right There, to album byłby jednym z najgorszych roku. Nie, nie przesadzam – po prostu dawno mnie tak nie wkurzyła żadna produkcja.

Tekst też nie jest jakiś wybitny – Nicole śpiewa przede wszystkim o miłości. Albumy poświecone temu tematowi były fajne dekadę temu – teraz mało jaki singiel o miłości jest ciekawy. A co dopiero płyta. Nie jest tragicznie, ale dobrze też nie. W każdym razie mogło być dużo lepiej. Poza tym trudno powiedzie o tekście coś więcej. Singlem promującym album jest Poison - utwór niby przebojowy, ale za to strasznie śmieszny i różowy, chociaż klip jest niczego sobie. W dodatku obowiązkowo musi być zalinkowany na facebookowej tablicy każdego pokemona. I przede wszystkim tym mi podpadł.

Nie lubię jak robi się z ludzi idiotów – tak utalentowana, wypromowana i piękna gwiazda, sprzedając fanom takie gówno kpi sobie ze słuchacza. A najlepsze jest to, że dzięki sławnemu nazwisku i renomie album i tak się dobrze sprzeda. Nicole potrafi robić dobrą muzykę – szkoda, że słychać to jedynie w trzech utworach. Do reszty się już nie przyłożyła. Oj, nie ładnie. Za 3 dobre numery album dostaje naciąganą trójkę.

Zgadzasz się? Podaj dalej:

11 komentarze:

Utalentowana to ona na pewno nie jest:P

Album jest na prawdę bardzoooo słaby

mi sie tylko 2 kawalki podobaja z tej plyty :(

To widocznie jesteś ogromnym fanem :)

Ano :) I uważam, że Killer love to dobra (bardzo dobra? ) płyta w porównaniu do nowych wypocin Lady Gagi albo Britney.

Dla mnie to wielka herezja, ale skoro Ci się podoba... To Twoje zdanie.

Jak dla mnie to najgorsza płyta roku.

Oj tam oj tam, znajdą się gorsze. Chyba.

zgadzam się z tą recenzją. right there, wet i don't hold your breath...
bardzo szkoda, bo debiutancka płyta pcd była świetna

Prześlij komentarz