2 kwietnia 2011

Recenzja: Chris Brown - F.A.M.E.

Po tym jak w 2009 roku przywalił swojej ówczesnej dziewczynie Rihannie większość fanów odwróciło się od niego. Następnie kolejni odeszli od niego, gdy parę miesięcy po tym incydencie wydał bardzo słabą płytę Graffiti. Teraz Chris Brown powraca z nowym, lepszym materiałem, który ma mu pomóc w całości odbudować swój wizerunek. A czy mu sie to uda zależy tylko od promocji płyty :)



A owy materiał zwie się F.A.M.E. (Forgive All My Enemies) i zawiera 17 świeżych, dobrych propozycji. Jest to r&b należące do gatunku nie-za-ambitnego – czyli to, co robią wszyscy: bit, rap+wokal, czasami trafiające się dobre flow. Oczywiście nie zabrakło też klubowych numerów tj. Beautiful People (prod. by Benny Benassi) i Yeah x3, gdzie słychać inspirację Davidem Guettą.

Słuchając dorobku artystów przekroju Chrisa Browna (czyli m.in. Usher, Akon, etc) przeważnie mam ochotę je wyłączyć już po trzech numerach – są strasznie prostolinijne i czuć, że gwiazdy nie robią muzyki dla słuchacza, ale ewidentnie po to, by za wszelką cenę to sprzedać. Ale w gruncie rzeczy nie chce mi się ruszyć dupy i nie wyłączam przy okazji wkurzając się, jak można robić podobny syf. W przypadku Chrisa jest o dziwo inaczej: słuchałem, nie denerwowałem się, bo nie było za bardzo czym – ale z drugiej strony nie było się też czym ekscytować. Jedynie utwór Look At Me Now okazał się pozytywnym zaskoczeniem, o czym opowiem niżej. Skrajne emocje wywołał też duet z… Justinem Bieberem. Ale nie pozytywne; Next 2 You jest bardzo udawaną r&b-balladom, która sztucznie naciąga na wejście w stan melancholii, w dodatku soul (o ile ten wokal można tak nazwać…) w wykonaniu Browna jest taki… śmieszny. Natomiast co do reszty produkcji nic nie mam – są przeciętne.

Nad albumem pracowało wielu producentów, m.in. K-Mac, The Underdogs oraz Diplo i Afrojack, którzy wspólnie stworzyli Look At Me Now – rap z genialnym podkładem i niezłą obsadą. Poza tym słychać też wpływy Benny Benassiego (Beautiful People) i Timbalanda (Paper, Scissors, Rock). Trzeba przyznać, że ww. panowie dobrze się spisali – ich utworów słucha się z przyjemnością i co najważniejsze, czuć profesjonalną rękę. Natomiast Ci mniej znani producenci spalili swój udział, no i całość wyszła tak jak wyszła.

Co by nie było za nudno, album powstał w kolaboracji ze znanymi osobistościami tj. Wiz Khalifa (recenzja jego krążka już niedługo), The Game, Timbaland, Justin Bieber, Ludacris, Busta Rhymes czy Lil Wayne. Doskonale słychać, że raperzy są zgrani, widać, że Brown potrafi współpracować. Poza tym słucha się ich na tyle przyjemnie, że można powiedzieć, że to oni ściągają na dobrą drogę te najsłabsze kawałki.

Longplay promowany jest przez singiel Deuces (feat. Tyga & Kevin McCall), czyli połączenie klasycznego r&b z ulicznym rapem. Wyszło przyzwoicie, ale nie oszałamiająco. Zapewne do tego samego wniosku doszły stacje radiowe, stawiając go na środkowych pozycjach w notowaniach. Kolejnym singlem został Yeah x3, który mimo iż okazał się lepszy od poprzednika, też nie pokazał wysokiego poziomu. Wielu osobom (w tym mi) wydawało się, że to, co na albumie jest najlepsze, zostało już wydanie. Nic bardziej mylnego.

Muszę przyznać, że album pozytywnie mnie zaskoczył – liczyłem na wielką różową kupę w kształcie pokeballa, a otrzymałem przeciętną produkcje z paroma wybijającymi się kawałkami. Słychać tu praktycznie wszystko: który artysta jest dobry w featuringu, a który zły; który producent pracował, a który nie, co szwankuje a, co zostało dopracowane. Produkcja ewidentnie nie przeznaczona dla pokemonów, tylko dla słuchaczy radiowego r&b i dla niektórych fanów rapu. Bez rewelacji, ale zapowiadało się gorzej.


Zgadzasz się? Podaj dalej:

1 komentarze:

Czyli to płyta dla mnie. Jest świetna!I wcale nie uważam, że Graffiti była słaba... jedna z jego najlepszych. Kto pisze takie głupoty?! :D

Prześlij komentarz