15 grudnia 2012

Recenzja: Bruno Mars - Unorthodox Jukebox

The Smeezingtons -> Nothin’ on You -> Billionaire -> Just The Way You Are -> Doo-Wops & Hooligans. Tak bardzo ogólnie można streścić przebieg kariery Bruno Marsa. Chociaż tworzy on muzykę wpadającą w ucho, to pamiętam okres kiedy jego głos przyprawiał mnie o mdłości – ponadto single sygnowane nazwiskiem 27-latka były ogrywane przez wszystkie mainstreamowe stacje radiowe i kanały muzyczne, co wywołało u mnie dodatkowe zatrucie. Znacznie większe niż te, które obecnie przechodzę z Adele. Z jego najnowszym wydawnictwem nie wiązałem kompletnie żadnych nadziei, ale mimo to byłem ciekawy, co ma do zaoferowania. Okazało się, że niewiele.

Na wydanym przez Atlantic Records Unorthodox Jukebox dostajemy 10 nagrań będących połączeniem popu ze śladowymi ilościami R&B, soulu i reggae. Znając klimaty, w których obraca(ł) się Bruno, łatwo zauważyć, że nigdy nie tworzył wyjątkowo irytujących ani ekscytujących kompozycji. Bywało fajne, lecz bez większych szaleństw (bo niby co jest ciekawego w choćby nawet Grenade?). Podobnie jest i w tym przypadku.

Za techniczne wykonanie krążka odpowiada w większości The Smeezingtons, czyli formacja producentów, w skład której wchodzi również sam wokalista. Poza nią, odczuwalne są tu wpływy m.in. Dipla, Jeffa Bhaskera, Emelie Haynie i Marka Ronsona, którzy w zależności od artysty pracują z różnymi gatunkami muzycznymi. Owoc ich współpracy wyszedł przyzwoicie, ponieważ nie przejawia tendencji do wkurzania nadmiarem jakiegokolwiek motywu, świadczącego o lenistwie ekipy producenckiej. Każdy element podkładu został dokładnie przemyślany, przez co nie mamy prawa zarzucać płycie tandety ani, tym bardziej, perfidnego zrzynania z gotowych schematów. Owszem, dzieło opiera się głównie na modnych, często znanych patentach, jednak są one na tyle nieograne, że wplecione w subtelny sposób nie rzucają się w uszy. Natomiast co do zróżnicowania poszczególnych numerów, to znajdziemy tu ballady o nieco soulowym zabarwieniu, w których prym wiedzie fortepian (When I Was Your Men), leniwy, reggae-popowy eksperyment (Show Me), lekkostrawne Locked Out of Heaven i wiele innych klimatów ukazujących różnorodną naturę materiału. Brzmi nieźle. Niestety w praktyce nie jest tak różowo - mało która pozycja wydaje się na tyle emotywna żeby zainteresować sobą na dłuższy czas. Większość z nich przyjęło ogromnie matowy charakter i pomimo sporego potencjału są po prostu bez wyrazu. A to akurat stanowi kardynalną wadę. Reasumując: przyjemnie, ale dupy nie urywa.

Pierwszą rzeczą, o której wypadałoby wspomnieć przy kwestii wokalno-lirycznej jest fakt, że Bruno nareszcie przestał wyć, a zaczął śpiewać. Moje uszy są mu za to ogromnie wdzięczne, szczególnie że dopiero co zatamowałem krwotok wywołany Warriorem. Z kolei tekst nie jest czymś, na czym warto się skupiać. Motywem przewodnim są kobiety - żadna nowość. Wokalista wspomina o ich zachłannej naturze oraz wpływie na jego życie; poza tym posłuchamy sobie o oddaniu i namiętności, co zostało zaprezentowane w formie apostrofy skierowanej do wybranki. Jak widać, poruszane zagadnienia nie należą do wyrafinowanych i można je spotkać na wielu płytach tego typu. Klasyczne popowe zapychacze.


Na dzień dzisiejszy, w rozgłośniach radiowych szaleje Locked Out of Heaven, który jako jedyny doczekał się statusu oficjalnego singla. Stosunkowo dynamiczny i wpadający w ucho. Dobry wybór. W podobnym tempie utrzymano cechujące się symbolicznymi elementami funku Treasure. Poza tym, godnym uwagi jest też Moonshine - jeden z trzech promo singli, który za sprawą chwytliwej melodii stał się moim faworytem. To tyle jeżeli chodzi o dobre momenty. Z kolei za najsłabszy uważam Young Girls, czyli utwór przewidziany na drugi singiel. Nic ciekawego, w dodatku zajeżdża Granatem.

Unorthodox Jukebox to przyjemny album, którego mimo wszystko nie chciałbym mieć w swojej kolekcji. Chociaż jego odsłuch jest w miarę bezbolesny, to nie zawiera żadnych znaczących nowości ani wystarczająco wyrazistych motywów (z wyjątkami), będących w stanie przykuć moją uwagę. Do radyjka jak najbardziej, ale na własny użytek okazuje się zbyt matowy, przez co obcowanie z nim jest zwyczajnie nudne. Tyle w temacie. Trzy plus.


Zgadzasz się? Podaj dalej:

4 komentarze:

Ja też byłem kolesiem poirytowany, dlatego nie spodziewałem się cudów po jego nowej płycie. Tymczasem okazało się, że kilka kawałków odebrałem bardzo pozytywnie - np. "Treasure". Ale nadal daleko mu do grona moich ulubieńców.

Locked Out of Heaven jest bardzo fajne,nie lubiłam kiedyś zbytnio Bruno Marsa lecz teraz mogę powiedziec ,że nie które z jego piosenek są świetne i tyle,ale on nie spiewa R&B ,on śpiewa pop nie oszukujmy się.Ja wolę klasycznego rocka :)
zapraszam do mnie ,obserwuję :)a co do Ke$hy i jej najnowszej płyty,to miałam podobnie,prędko wyłączam radio gdy słyszę jej Die Young czy jakąkolwiek inną piosenkę.

Dla mnie koleś jest całkowicie obojętny. Wpierw strasznie nie mogłem znieść "Locked Out of Heaven", ale po kilkakrotnym przesłuchaniu, utwór i mi wpadł w ucho.
"Moje uszy są mu za to ogromnie wdzięczne, szczególnie że dopiero co zatamowałem krwotok wywołany Warriorem" dobre :D

Ja jestem wlasnie na etapie sluchania albumu, i po pierwszym razie tak srednio. Ale sluchamy dalej...

Prześlij komentarz