15 października 2011

Recenzja: Evanescence - Evanescence

Charakterystyczny, kobiecy wokal rozbrzmiewający pośród mocnych gitarowych brzmień sprawił, że Evanescence znalazł uznanie wśród nawet bardzo wybrednych słuchaczy. W połowie 2009 roku rozpoczęły się prace nad kolejnym albumem, na który przyszło nam czekać dwa kolejne lata - trwały one tak długo, ponieważ Lee nie była do końca zdecydowana ani na producenta, ani na materiał, który chciała pokazać światu. Mimo burzliwych zmian w składzie, dominująca Amy Lee postanowiła zostać w bezpiecznej skorupie starego stylu. No i jak?


Jakże oryginalnie nazwano trzecie wydawnictwo amerykańskiego zespołu Evanescence - Evanescence.  Miało ono swoją premierę 11 października i zostało wydane przez wytwórnię Wind-up Records. Znajdziemy na nim 12 (+ 4 bonusy) piosenek, które niewiele różnią się od siebie. Pewnie z tego względu, że robione są według jednego schematu. Nie zachwycają niczym szczególnym, niczym też nie drażnią. Po prostu są.

Samemu brzmieniu nie można niczego zarzucić - dobitne i mocne. Muzykom nie brakuje energii, często potrafią pokazać na co ich stać. Czyli zasadniczo wszystko zrobione tak, że naprawdę może się podobać. Słuchając kawałków pojedynczo i kilkakrotnie, dochodzę do wniosku, że są ok. Ale słuchając ich hurtowo dopiero widać, jak niewiele trudu włożono w ich zróżnicowanie. Dopełnieniem powinien być (bez wątpienia piękny i „zadziorny”) głos Amy Lee. Wokalistka jednak bardzo lubi dodawać smętne momenty, albo w towarzystwie wysokich dźwięków pianina, albo basowych tonów gitary. Czyli szału nie ma...

Tekst również pozostawia naprawdę wiele do życzenia. Okazuje się, że tematem przewodnim jest wolność i miłość. Trzeba dodać: nieszczęśliwa miłość. Zasadniczo na płycie nie ma piosenki, która nie miałaby w sobie motywu pożegnań, miłosnych rozstań. Wokalistka krzyczy o złamanym sercu, o ponownym spotkaniu po drugiej stronie oraz próbuje odpychać ból. Wychodzi na to, że piosenki skierowane są albo do osób, które nie skupiają się na tekście, albo do zdesperowanych, nieszczęśliwie zakochanych nastolatek, które wspomnienie wolności ma podnieść na duchu. Można wręcz powiedzieć, że to takie pieprzenie o niczym. I dodatkowo irytująca jest też próba zrobienia z tekstów dzieł wypełnionych aforyzmami. Jedyne dobre słowa jakie mogę skierować pod adresem liryki to to, że zawsze mogło być gorzej... 

Za to trzeba przyznać, że single wybrane zostały wyjątkowo trafnie. Pierwszy z nich, What You Want, ukazał się 9 sierpnia tego roku i został bardzo dobrze przyjęty przez środowisko - jest dość energiczny, bardzo dobrze obnaża możliwości wokalne Lee. Dodatkowo ma bardzo wpadający w ucho refren. Drugim został, moim zdaniem najlepszy na płycie, kawałek My Heart Is Broken. Na teledysku bardzo ciekawie zostało ujęte to, jak w momentach, kiedy Amy wyciąga do góry w refrenach, przebiega dreszcz. Obydwie piosenki wyróżniają się jedynie tym, że mają lepszy refren i słuchane osobno, a nie w kontekście całej płyty, nie nudzą swoimi tekstami.

Na wyróżnienie zasługuje jeszcze może Made of Stone oraz ballada Lost In Paradise, bo one naprawdę mają potencjał - są swoimi przeciwieństwami, pierwsza z nich jest bardzo żywa, wypełniona szybkimi, ucinanymi dźwiękami, druga może i się ciągnie i jest dołująca, ale jest miłą dla ucha odmianą. I to tyle w tym temacie.

Jak na pięć lat oczekiwania na nową płytę, Evanescence naprawdę nie popisało się niczym nowym. Płytę mogę spokojnie polecić bardzo oddanym fanom zespołu, których zaspokaja słuchanie piosenek podobnych do siebie i których w znacznym stopniu pociąga głos Amy Lee. Ludzie, którzy szukają czegoś nowego mogą być dość mocno rozczarowani – dla nich zostają ewentualnie single, najlepsze kawałki na płycie.

W płycie nie można doszukać się drugiego Fallen, ale ostatecznie nie jest taka najgorsza. Poza tym nie ma się co oszukiwać, patrząc na inne komercyjne wydawnictwa tego typu można rzec, że to jedna z lepszych produkcji. Świadczy to oczywiście o trochę niskim poziomie 'radiowego' rocka, ale też o tym, że mimo wszystko Amy Lee zna się troszkę na rzeczy. Jak dla mnie baardzo mocne 3. Na 4 trochę za słabo.

                                                                                                      Wpis gościnny mojej koleżanki :)

Zgadzasz się? Podaj dalej:

11 komentarze:

Ech, a wiązałam z tą płytą takie nadzieje. Jeszcze nie przesłuchałam, ale widzę, że szału ni ma.. Ale i tak przesłucham, może jednak coś mi się spodoba :D

Nie do końca się zgadzam z tą recenzją. Bliżej płycie do Fallen, jest bardziej melodyjnie niż na "The Open Door" gdzie jednak brakowało dobrych melodii,a właśnie głównie przez melodyjność Evanescence zagościło w moim sercu w roku 2003. Do tekstów się nie wypowiem, bo raczej bardziej mnie interesuje sama muzyka, a ta wcale nie jest najgorsza. Owszem, płyta nie wnosi za dużo nowego, no ale w końcu szyld Evanescence do czegoś zobowiązuje, pewne rzeczy muszą być zachowane, nie chcieli byśmy żeby się skończyło tak jak z Linkin Park,czyli szukaniem czegoś oryginalnego na siłę. Wiadomo, czasy Fallen już chyba nie wrócą, ale ten album spokojnie może być godnym następcą Fallen.

Jestem fanką Evanescence. Zarówno pierwszych nagrań (sprzed Fallen, jak i nowej płyty, chociaż przyznaję, że jest trochę inna i niektórym może się nie podobać. Na tej płycie Amy z zespołem zdołali stworzyć coś nowego, czyli dodać piosenkom energii (What you want), a jednocześnie pozostać przy swoim stylu (Lost in paradise, I'm broken). Ludziom trudno dogodzić: jeśli zespół nagrywa coś innego, zastanawiają się co to ma być, a jeśli nagrywa coś podobnego do poprzednich płyt - mówią, że zespół się nie rozwija i gra na to samo kopyto. Podsumowując, płyta nie rzuciła mnie na kolana za pierwszym przesłuchaniem, ale z każdym kolejnym podoba mi się coraz bardziej. Ja się nie zawiodłam i cieszę się, że płyta trochę różni się od poprzednich nagrań Evanescence. A jeśli chodzi o teksty, to one właśnie też są charakterystyczne - to cała Amy i za to też kochają ją fani:D

Oj, nie zgodzę się. Płyta jest moim zdaniem lepsza niż "Fallen". Bardziej wyrazista. Evanescence trochę straciło na swej gotyckowości, ale i tak jest dobrze. What You Want jest super. Lost in Paradise i Made of Stone też świetne. No i grzechem byłoby nie wspomnieć o Never Go Back, Sick i Oceans - bardzo fajne, przebojowe piosenki. Amy jak zwykle daje czadu, muzyka też świetna. Oby tak dalej.

@Fizz - w życiu!!!! Jest dobrze na tej płycie, ale Fallen nic nie przebije

Evanescence zaczął się na Evanescence EP (1998r) i skończył na Origin (album demo z 2000r), reszta z Fallen włącznie, to za przeproszeniem komercyjna pop-papka dla pogubionych nastolatek... Eh, kolejny zespół który po wejściu do studia wielkiej wytwórni i poddaniu się komercjalizacji marketingowców stracił nagle cały swój talent ;(

Mnie się płyta bardzo podoba :) być moze jestem po prostu zagorząłą fanką Evanescence i cieszę sie każdego nowego wydania, niemniej każde wydawnictwo lubię na swój własny sposób :)

Płyta jest marniutka warsztatowo - nie ma na niej jednego oryginalnego riffu... Panowie akompaniujący Amy zawsze prezentowali poziom co najwyżej przeciętny, stąd nie ma tutaj właściwie żadnego aranżacyjnego pomysłu, który by zaskoczył. Jednocześnie mam wrażenie, że Lee tak starała się udowodnić że nie jest dyktatorką, że płyta się rozwodniła. Nie widzę w tym świeżości 'Fallen', widzę natomiast przyzwoite, ale wymęczone nagranie. Widzę też trochę pogubioną dziewczynę, która pisze piękne melodie i dobrze śpiewa, ale próby udowodnienia, że to zespół, a nie projekt jej samej spełzają na niczym - po prostu panowie nie mają nic ciekawego do zaprezentowania. Nie lubię odwołań do czasów współpracy z Benem Moody'm, ale faktem jest, że oboje osobno tworzą przeciętną muzykę. W duecie nie byli po prostu sumą talentów - tworzyli coś absolutnie wyjątkowego.

Płyta absolutnie do zapomnienia za rok czy dwa.

Nie mogę się zgodzić całkowicie. Ten piosenki to na pewno nie jest "pieprzenie o niczym". Wątpię, że autor recenzji przetłumaczył bądź zapoznał się z tłumaczeniami piosenek , bo widać, że nie nie jest zbytnio w nich obeznany . Ta płyta jest inna niż Fallen i TOD, ale nie gorsza. Evanescence przybrało teraz bardziej hard-rockowe brzmienie, a straciło gotycką otoczkę. Ale nie jest gorsze. Jest inne!

A ja zgadzam się w stu procentach.
I wolę pozostać w otoczce TOD i Fallen niż dać się "porwać" temu.
Żałuję, że lata oczekiwania nie zdały się na nic, bo choć Lost In Paradise, Made Of Stone czy Never Go Back do mnie przemawiają o tyle gdy zagłębiamy się w nie bardziej dostrzegamy, że ratuje je jedynie wybitny głos Amy. O reszcie piosenek nie wspomnę.
Mam jedynie nadzieję, że Evanescence zatrzymają się w porę i wrócą do epoki FALLEN albo chociaż TOD.
Pozdrawiam

Evanescence to mój ulubiony zespół. Uważam że płyta Evanescence jest fajna (bardzo mocne jednocześnie melodyjne brzmienie) ale ja jednak preferuję Fallen gdzie czuć wyrazistość gotyku.

pozdrawiam i zapraszam na mojego bloga muzycznego: www.muzolife.blogspot.com

Prześlij komentarz