Kelly to jedno z najbardziej wyrazistych dzieci American Idol - wygrana w pierwszej edycji tego programu otworzyła jej bramę do kariery, w efekcie czego, mimo iż ma dopiero 29 lat, na jej koncie znajdują się 4 lepsze i gorsze płyty oraz paręnaście filmów. Szczerze, marna z niej aktorka. Natomiast dużo lepiej wypada śpiewając - jednak z biegiem czasu wiele osób o tym zapomniało, dlatego w pełni zmotywowana do pracy wokalistka postanowiła o sobie przypomnieć.
Najnowszy, piąty album studyjny amerykańskiej piosenkarki Kelly Clarkson nosi nazwę Stronger i został wydany przez wytwórnię RCA Records (grupa SONY). W wersji deluxe można usłyszeć 17 całkiem niezłych tracków z gatunku radiowego poprocka (chociaż bardziej rockpopu), czyli zarówno szybszych, ostrzejszych brzmień, jak i delikatniejszych ballad, które razem tworzą bardzo bogatą mieszankę hitów zapewniających ponad godzinę rozrywki. Może nie wyjątkowo wyrafinowanej, ale z pewnością przyjemnej.
Ilość numerów była dla mnie pozytywnym zaskoczeniem, byłem więc ciekaw jak ma się ich jakość. Najpierw (czyli przed odsłuchem) rzuciłem okiem na osoby odpowiedzialne za produkcję i widząc takie nazwiska jak m.in. Brian Kennedy, Greg Kurstin oraz Toby Gad byłem już pewien, że będzie 'radiowo' oraz po części przebojowo. Nie wiedziałem tylko, czy to dobrze czy źle oraz w jakim stopniu, dlatego nie pozostało mi nic innego jak tylko uruchomienie kompaktu i przesłuchanie całości. I jak? Piosenki to głównie mieszanka typowo rockowych instrumentów połączonych z niemałą ilością komputerowych syntezatorów, czyli to samo co ostatnim razem, tylko w odświeżonej wersji. Do radia i dla fanów Kelly idealne, bo przebojowość to ich główna cecha. I to chyba tyle...
A co z liryką? Nawet przyzwoita. Tematyka opiera się nie tylko na miłości, lecz również na walce z przeciwnościami losu, sile, zawziętości i podobnych cechach. Całość niby bez większego przesłania, ale jest a miarę prosta do zapamiętania, a poza tym szybko wpada w ucho. Bez szału, ale ujdzie, w końcu to nie jest jakieś nieziemskie arcydzieło.
Singlem promującym wydawnictwo wybrano Mr. Know It All, czy jeden z najbardziej bezpłciowych kawałków jakie można tu spotkać. Jednak, o dziwo, stacje radiowe przyjęły go wyjątkowo ciepło doprowadzając go nawet do rangi powerplay'a. Jak dla mnie, nie ma w nim kompletnie nic ciekawego, jest nieźle przereklamowany…
Ale pozostałe numery to całkowicie inna bajka: na odtwarzacz zasysam ich dosyć dużo, m.in. Einstein, I Forgive You, Hello oraz Alone. Są to w większości bardzo chwytliwe oraz przyjemne w odsłuchu potencjalne radiowe hiciorki, którymi na prawdę warto się zainteresować. Jeżeli tylko lubi się takie klimaty.
W skrócie, Stronger to bardzo przebojowy krążek, który prawie całkowicie pokrywa się z kryteriami, jakie powinna spełniać każda komercyjna produkcja chcąc odnieść sukces. Jednak pomimo wielu zalet należy pamiętać, że płyta nie jest jakoś bardzo zjawiskowa: to po prostu stare dobre patenty po lekkim tuningu - niektórym będzie to bardziej przeszkadzało, niektórym mniej. Ale właśnie dlatego piątki dzisiaj nie będzie. Mocne 4 już tak.
Zgadzasz się? Podaj dalej:
2 komentarze:
Czekam na recenzje Blink 182 po reaktywacji :). Pozdrawiam!
Jak puściłem sobie ten album, okazało się, że z początku jest naprawdę przebojowy;-) Później już zaczynał się robić trochę męczący, ale na razie w całości słuchałem go tylko raz. Może za drugim razem przyjmę go nieco cieplej.
Prześlij komentarz