15 stycznia 2012

Recenzja: SafetySuit - These Times

SafetySuit to amerykański band, który stosunkowo szybko pnie się ku górze - najpierw była to lokalna grupa, jednak z biegiem czasu stawała się coraz bardziej popularna i zauważona przez osoby z branży muzycznej zaczęła z ich pomocą nagrywać studyjne EP'ki. Następnie, po podpisaniu kontraktu z Universal Music, wydała pierwszy długogrający materiał, który mimo iż był ponadprzeciętny, nie został doceniony przez radiową publikę. Teraz, po 4 latach produkcyjnej posuchy, zespół powraca z nową płytą. I dzisiaj się o niej rozpiszę.


Najnowsze dzieło SafetySuit zwie się These Times i podobnie jak debiutancki Life Left to Go zawiera 12 różno-rockowych tracków z niewielką szczyptą popu, inspirowanych, jak przyznaje sam zespół, twórczością U2. Jednak nie jest to zrzynanie ze sprawdzonego patentu, bo podobieństw jest stosunkowo niewiele i większość z nich przejawia się prędzej w klimacie aniżeli samych dźwiękach. Całokształt prezentuje się więc w miarę ciekawie, solidnie oraz wciągająco. Czyli tak jak zapowiadano.

Patrząc na krążek pod kątem technicznym, wypada on całkiem porządnie, co może być zasługą Howarda Bensona, Ryan’a Teddera, oraz team’u Espionage, czyli jego głównych producentów. To właśnie dzięki nim słyszymy typowo rockowe brzmienia czasami wzbogacane elementami z podgatunku indie, co urozmaica całość pod kątem tempa - spotkamy tu zarówno wolniejsze, subtelniejsze utwory, które wprowadzają nas w odpowiednio rozluźniający nastrój jak i szybkie, bardziej dynamiczne, które nie pozwolą nam przysnąć. Komplet ułożony tak, żeby słuchacz nie był w stanie się zanudzić. A wady? Trudno mi tu cokolwiek wyłapać, ale w ramach swojego wrodzonego czepialstwa przyznam, że troszkę drażni mnie zbyt wielka 'klasyczność' całości - zapewne tylko parę osób zwróciło uwagę na to, że wiele motywów, melodii oraz ich układy są dobrze znane z innych rockowych produkcji i może straszne to nie jest, lecz nie ukrywam, że przydałby się jakiś niewielki, ale słyszalny powiew świeżości, czegoś czego jeszcze nie było. Mimo wszystko jest nieźle - wciąga.

Liryka również, ponieważ tematyka jaką jest nie tylko miłość, lecz też toposy związane z wolnością oraz cierpieniem, została doskonale dopasowana do klimatu stworzonego przez podkład. Ponadto, nie występują tu żadne tanie pseudosentencje, którymi aktywne dzieciaczki mogłyby spamować Facebooka - czuć, że tekst nie był pisany na siłę i obcowanie z nim jest niezwykle przyjemne. Mnie się podoba, chociaż, podobnie jak dźwięki, tematyka mogłaby być w większym stopniu zjawiskowa.

Na dzień dzisiejszy, wydawnictwo promowane jest trzema singlami, do których nakręcono całkiem fajne klipy. Mowa o Get Around This, Let Go oraz tytułowym These Times, które należy przesłuchać obowiązkowo chcąc przekonać się o możliwościach płyty...

...bo reszta wypada bliźniaczo podobnie - zarówno pod względem jakości jak i atmosfery, więc trudno wskazać najlepszy bądź też najgorszy numer. W każdym razie na mój odtwarzacz lecą m.in. single, Believe, Never Stop oraz One Time. Do pozostałych pewnie też za jakiś czas powrócę.

These Times to pozycja obowiązkowa dla słuchaczy rocka alternatywnego, czyli zespołów przekroju The Black Keys, Coldplay czy U2, w końcu wpada w ucho, posiada niegłupi tekst oraz charyzmatycznego wokalistę z głosem stworzonym do tego rodzaju muzyki. Jednak osoby szukające nowych brzmień, czegoś niewyobrażalnie kreatywnego, mogą się lekko zawieść, bo nie ma tu zbyt wielu nowości, panowie postawili bardziej na kultywowanie tradycyjnych dźwięków - i o dziwo wyszło ciekawie. Dlatego naprawdę warto rzucić na to uchem i przekonać się, że brak innowacji nie zawsze przeszkadza.


Zgadzasz się? Podaj dalej:

0 komentarze:

Prześlij komentarz