25 grudnia 2011

Recenzja: The Black Keys - El Camino

The Black Keys - mówi nam to coś? Zapewne tylko garstce osób. Tych, którzy pierwszy raz mają styczność z tą nazwą czas oświecić, że to amerykański duet tworzący znakomitą rockową muzykę, którego ponad 10-letnia działalność zaowocowała 6 wyborowymi albumami. To właśnie dzięki nim stali się rozpoznawalni na całym świecie, co potwierdza nie tylko duża ilość fanów na facebooku, ale również liczba odtworzeń zanotowana na portalu last.fm. W ostatnich tygodniach ukazało się ich najnowsze dzieło. Podtrzyma ono dobrą passę zespołu? Check it out!

Krążek o znajomej dla miłośników motoryzacji nazwie El Camino to 11 pozytywnych tracków nagranych w klimatach nowoczesnego blues-rocka oferującego ok. 40 minut rozrywki stojącej na bardzo wysokim poziomie. Wszystko, jak zwykle, pod patronatem wytwórni Warner Bros. To tak w ramach wstępnego rozeznania, zaraz przyjrzymy się temu bliżej...

Muszę się przyznać, że dotychczas nie przepadałem za blues-rockiem - muzyka ta wydawała mi się dosyć nudna i matowa, przez co olewałem większość płyt z takiego gatunku. Za El Camino wziąłem się tylko dlatego, że nie miałem pod ręką niczego innego. W gruncie rzeczy nie żałuję - wbrew wszelkim moim obawom (które nie wiem skąd się w ogóle wzięły), melodie nie są monotonne, wręcz wpadają w ucho i potrafią sobą zainteresować na dłuższy czas. To prawdopodobnie dlatego, że w porównaniu do wcześniejszych dokonań mniej tu bluesa a więcej 'klasycznego' garage rocka, czyli brzmień bardziej szorstkich. Lubię to!

Tekst? Tematyka nie jest szczególnie głęboka, w końcu traktuje o miłości i ogólnie o życiu (z naciskiem na jego przemijanie) w dosyć luźnym wydaniu. Mimo wszystko całkiem nieźle komponuje się z dźwiękami, przez co kawałki wprowadzają słuchaczy w pozytywny, beztroski nastrój. I za to kolejny plus.

Na chwilę obecną dane nam jest usłyszeć tylko jeden singiel, Lonely Boy, który mimo że jest dość ambitny i po części przebojowy, nie odniósł wielkiego sukcesu. Może pozostałym utworom, które prezentują się podobnie (w końcu całość stoi na dokładnie tym samym poziomie) uda się pomścić swojego poprzednika. Bardzo trudno jest, o ile w ogóle się da, określić najlepszy i najgorszy numer. Jeżeli musiałbym wybrać coś na siłę, to do elity zaliczyłbym Dead and Gone, Gold on the Ceiling, Little Black Submarines, Sister i Mind Eraser - jednak nie do końca radzę się tym kierować, bo tym razem każdemu przypadnie do gustu coś całkowicie innego.

Dla kogo ten album? Z pewnością dla fanów Czarnych Kluczy, bo zademonstrowane klimaty zbytnio nie odbiegają od tych ze starszych wydawnictw i są równie solidne. Poza tym płytę polecam osobom, które nie ograniczają się do jednego gatunku muzyki i lubią poszerzać swoje horyzonty polując na godnych uwagi artystów - a to właśnie jedna z tych formacji, które trzeba znać. Natomiast radiowy target odpada, bo to dla niego raczej 'za ambitne'.

El Camino to kolejny znakomity krążek w dorobku The Black Keys, w końcu to kawał porządnej roboty: sumiennie wyprodukowany, przemyślany, intrygujący - czyli taki, jaki powinien być każdy album. Może nie jest mistrzostwem świata, ale na prawdę warto poświęcić mu te 40 minut, by po tym czasie przekonać się, że jednak zostanie z nami na dłużej. Produkcja bardzo dobra.


Zgadzasz się? Podaj dalej:

7 komentarze:

Czy kawałek "Lonely Boy" nie odniósł sukcesu będzie można powiedzieć na 100% gdzieś na początku lutego ;) Na razie jest w setce Billboardu i na pierwszym miejscu Billboard Rock Songs (chyba też Alternative Songs), a to duży sukces, chyba największy jaki osiągnęli w historię. W Wielkiej Brytanii piosenka debiutowała pod koniec setki, ale jak na zespół rockowy, do tego amerykański, to i tak sukces.

Ogólnie nie przepadam za amerykańską muzyką w jakiejkolwiek postaci, ale akurat takie klimaty (Bon Iver, The National, The Antlers) mogą być. Zachęciłeś mnie, żeby przesłuchać tę płytę w całości :)

http://blog-goes-pop.blogspot.com

Jak dla mnie 'Lonely Boy' zasługuje na znacznie większą uwagę :)

A ja z zespołem zetknąłem się za sprawą radia właśnie. Lonley Boy puszczany dość często w Trójce. Właśnie jestem po przesłuchaniu po raz pierwszy całości płyty. W recenzji przeczytałem "całość stoi na dokładnie tym samym poziomie" i dalej "trudno jest,(...), określić najlepszy i najgorszy numer". Ja bym powiedział, że po prostu jest trochę nudnawo. Raczej nic nie zaskoczyło mnie i nie zdumiało po drodze. I tak chyba grają Black Keys; słuchając wyrywkowo kawałków z różnych płyt mam podobne wrażenie - wszystko jest do siebie podobne. Nie mniej - słucha się przyjemnie, kto zakupi nie będzie żałował

Tak, "Lonely Boy" jest genialny, emanuje świetną energią. Choć chyba najbardziej interesujący, ze względu na trochę odmienną formę wydaje się być "Little Black Submarines". Ta rockowa końcówka miecie wszystko ;)
A całość - nic dodać, nic ująć. I ja należę do tych, którzy dopiero przy okazji tej płyty ich poznali. Ale już nadrabiam zaległości :)

The Black Keys mają dobrą passę. Doceniono ich na początku roku podczas rozdania Grammy, a nowo wydany album znalazł się już w kilku rocznych rankingach prestiżowych pism muzycznych. Słuchałem ostatnio "El Camino". Ja również nie gustuję w takiej estetyce, ale ta płyta brzmi na tyle interesująco, że niebawem z pewnością do niej wrócę. A singiel "Lonely boy", chociaż nie króluje na listach przebojów, przewija się przez nie tu i ówdzie, a do tego dużo się go w sieci chwali, przez co moim zdaniem jakiś sukces jednak odniósł:-)

Dobra muza, wychodząca z dokonań ZZ Top, Petera Framptona, Nirvany, Hendrixa i paru innych. A jednocześnie na tyle własna, że śmiało można tę kapelę zakwalifikować, jako twórczą, a nie odtwórczą.

The Black Keys znam już z dwa lata. Poznałem ich przy obcowaniu z Radio Moscow. Teraz to oni sa dla mnie najlepsi. "Brothers" kupiłem praktycznie od razu. Zakochałem się i tyle. Sporo musiałem czekać, ale było warto. Kocham, kocha, kocham. "Little Black Submarines miażdży jajca i wątrobą!

Prześlij komentarz