Krążek, o którym dzisiaj mowa należy do ikony polskiej muzyki rozrywkowej - Edyty Górniak. Artystka ma już prawie 40 lat i w sumie 5 długogrających wydawnictw na koncie. Jej ogromny sukces i (co za tym idzie) popularność, można przypisać przede wszystkim genialnemu wokalowi, który czaruje każdą napotkaną osobę - w tym również i mnie. Cztery lata po wypuszczeniu ostatniej płyty, Edzia postanawia o sobie przypomnieć i przedstawia nam swoje najnowsze kompozycje. Przekonajmy się, czy są one warte tak długiego oczekiwania.
Album wydany przez Anaconda Productions zwie się My i w opcji dostępnej w sklepach zawiera 11 (wersja cyfrowa poszerzona jest o 1 bonus track) świeżych, zwykle popowych numerów, od których niekiedy zalatuje klimatami rnb. W sumie oferują one ok. 50 minut rozrywki. Ale czy na wysokim poziomie? Według mnie nie za bardzo...
Wyprodukowanie powstałych melodii jest zasługą głównie Bogdana Kondrackiego, który współpracuje z największymi polskimi gwiazdami muzyki pop, m.in. z Moniką Brodką, Marylą Rodowicz, Justyną Steczkowską oraz Krzysztofem Krawczykiem. To właśnie on odpowiada za ich muzyczny sukces. Wydawałoby się, że i tym razem otrzymamy coś godnego tak wielkiej wokalistki. Nic bardziej mylnego. Większość numerów zawartych na 'My' to przeciętniaki z niższej półki- dźwięki są nadzwyczaj proste, wręcz płaskie. Nie powiem, nie zanudziłem się na śmierć, ale jedynie parę kawałków wywołało we mnie jakiekolwiek emocje. Jest tu zdecydowanie zbyt matowo, tak właściwie nie dostajemy żadnej godnej uwagi nowości – mamy do czynienia ze sprawdzonymi patentami, które tylko sporadycznie wypadają interesująco. Co jakiś czas pojawiają się dynamiczne, electropopowe/dance’owe (!) utwory, które w znacznym stopniu rozgrzewają atmosferę, gdy to główka zaczyna powoli opadać. Niestety stoją one na tym samym poziomie co reszta, czyli są na ogół niezbyt ambitne i w radio ich kariera pewnie nie będzie zanadto długa. Jednak jako element urozmaicający prezentują się całkiem przyjemnie, bo natężenie brzmień nie jest wcale męczące. Ale to i tak za mało, by stać się hitem. Reasumując, podkład jest do bólu średni, w porywach coś wpadnie w ucho.
Jak wspomniałem na początku, największym atutem Edyty jest jej boski głos. Jednak żeby mógł on hipnotyzować, warto byłoby wpierw go zaprezentować. Tymczasem utwory z 'My' może zaśpiewać pierwszy lepszy piosenkarz - wokal jest nadmiernie subtelny, taki...zwykły (są ze dwa wyjątki, nie więcej). Podobnie zresztą jak i sama liryka, która traktuje głównie o tematach miłościopochodnych. I to w dosyć banalnej odsłonie - skoncentrowałem się, przesłuchałem i nic z niej nie wyniosłem. Zero ciekawych sentencji, zero czegokolwiek, co może zainteresować. Aczkolwiek, z drugiej strony niczym specjalnie nie razi i to jest jej największą zaletą. Kolejny element płyty okazał się trywialny, fajnie.
Obecnie, z płyty zostały wydane 4 kawałki. Pierwszy z nich to Teraz - Tu, który pewnym czasem był intensywnie promowany przez RMF MAXXXa i Eskę. Wtedy zdawał mi się kiepski - a teraz okazuje się, że to jedna z lepszych propozycji. Dużo lepiej wypada drugi singiel On The Run, który wpadł mi w ucho już po czwartym odsłuchu. Z kolei trzeci to Oj...Kotku będący bonus trackiem na cyfrowej wersji albumu. A ostatnim singlem jest świeżutkie Nie zapomnij, czyli coś, co tak właściwie nie powinno powstać. Posłuchajcie sami...
Jakość pozostałych produkcji oscyluje pomiędzy słabizną, przeciętniakami i czymś w miarę ciekawym. Tej drugiej grupy jest niestety najwięcej. Numerów, które wzbudziły moje zainteresowanie jest raptem trzy: singlowy On The Run, (Let's) Save The World i Obudźcie Mnie. One również pozostawiają wiele do życzenia, ale przynajmniej wydają się być w miarę atrakcyjne. Reszta podejdzie pewnie tylko fanom artystki...
Słuchając My, można odnieść wrażenie, że Edycie tworzenie muzyki sprawia ból - wydając album z takim czymś wokalistka zniżyła się do bardzo niskiego poziomu i szczerze mówiąc sam nie wiem, co mam o tym sądzić: ni to radiowe ni jakoś specjalnie ambitne. Walić to, że nie chce się jej używać głosu. Ale takie olewanie podkładu oraz warstwy tekstowej to już lekka kpina. Za ‘wielki’ powrót naciągana trója – wszystko tu jest przeciętne. Chociaż nie, okładka jest całkiem ładna.
Słuchając My, można odnieść wrażenie, że Edycie tworzenie muzyki sprawia ból - wydając album z takim czymś wokalistka zniżyła się do bardzo niskiego poziomu i szczerze mówiąc sam nie wiem, co mam o tym sądzić: ni to radiowe ni jakoś specjalnie ambitne. Walić to, że nie chce się jej używać głosu. Ale takie olewanie podkładu oraz warstwy tekstowej to już lekka kpina. Za ‘wielki’ powrót naciągana trója – wszystko tu jest przeciętne. Chociaż nie, okładka jest całkiem ładna.
Zgadzasz się? Podaj dalej:
5 komentarze:
Faktycznie nie powala. Wręcz odnoszę wrażenie, że Górniak wizerunkiem stara się upodobnić do młodszych gwiazdek, które odnoszą sukces tj. Mariny Łuczenko i Rihanny. ;)
Pozdrawiam :)
Album "My" nie zapisze się na dłużej w świadomości słuchacza, który nie jest ślepo wpatrzony w Edytę. Niemniej słucha się go całkiem znośnie. Słuchałem go już kilka razy i do niektórych kawałków przez jakiś czas pewnie będę wracał. Z tanecznych numerów mnie najbardziej zainteresowało otwierające płytę "Find me". Wiadomo, że utwór jest mocno sztampowy w swej estetyce (chociaż w wykonaniu dojrzałej kobiety już taki typowy się nie wydaje), ale ostatnio tyle strasznych piosenek tanecznych słyszałem ("The time (dirty bit)" i "Party rock anthem" chociażby), że już odechciewa mi się tego czepiania się o wszystko... Edyta jest w trudnym położeniu. Nagrywając patetyczne pieśni, w których wielu by ją widziało, nie ma co liczyć na miłość setek tysięcy młodych, a widać, że na takim audytorium wyjątkowo jej zależy. Co więcej, radio takiej muzyki promować nie będzie (takie są realia; stawiająca na głos i szczerość przekazu Adele to jak na razie jedynie wyjątek od reguły). Z kolei współczesne trendy nijak się mają do wokalnych możliwości Edyty. Ale czy aby na pewno chcemy, żeby w wieku 39 lat Górniak była już niczym Irena Santor? Chyba należy poszukać złotego środka...
A gwoli ścisłości - Edyta ma 39 lat. I jeszcze przez wiele miesięcy będzie tyle miała, bo urodziła się w listopadzie 1972 r.
a ja nie byłem nigdy fanem EG i ta płayta włąsnie mnie do niej przekonała. i wiem, ze to nie jest tylko moje zdanie. uważam, że płyta włąsnie spowodowała, że EG zdobyła nowych fanów. Brawo za płytę MY, ponieważ słucham jej już 10 dzień i nadal mi się nie znudziła.
bardzo dobra recenzja :) zgadzam się ze wszystkim, oprócz tego , że ja jednak wystawiłbym 2 gwiazdki , heh ... choć też szanuję ją jako wokalistkę, ale w ogóle nie mogę zrozumieć jej nowego repertuaru ...szkoda, bo jest wielką wokalistką ...chyba wpadła w złe ręce po prostu , a szkoda :( m.
Edyta BYŁA wielką wokalistką. Dziś została po niej tylko uroda, a i ona doczekała się lekkiej profanacji skalpelem. Edyta śpiewa dziś siłowo i z brzydką barwą. Jej legenda z lat 90-tych jest jednak na tyle silna, że do dziś na niej jedzie.
Prześlij komentarz