Większość osób
czytających regularnie RM zapewne zauważyła, że nie mam skłonności
do promowania młodych artystów. Pomijając fakt, że rzadko mają coś ciekawego do
zaproponowania, wychodzę z założenia, że od takich działań są inni
blogerzy. Jednak ostatnio naszło mnie na zrecenzowanie czegoś made in Poland, jako że w tym roku nie miałem okazji rozebrać na czynniki pierwsze żadnego polskiego wydawnictwa. W
tym samym czasie napatoczyli się panowie z opolskiej formacji Echoes of Yul,
informując o swoim najnowszym dziele. Rzuciłem na nie uchem, zaintrygowało
mnie, postanowiłem je opisać. Oto moje spostrzeżenia.
Drugi album Michała i Mateusza, Cold Ground, składa się z 13 kompozycji prezentujących dosyć
specyficzny rodzaj muzyki. Mamy do czynienia z mieszanką industrialu, ambientu
i krautrocka, czyli, krócej mówiąc, alternatywnej elektroniki i
post-metalu. Nie każdemu spodobają się takie brzmienia – a już na pewno nie
radiowemu targetowi. Dlaczego?
Z tego powodu, że nie jest to muzyka mająca na celu wpadanie
w ucho. Tutaj liczy się głównie klimat, który poprzez mroczny i po
części tajemniczy charakter, wprowadza słuchacza w poważny nastrój, często ocierający
się o nostalgię. Osiągnięto to dzięki powolnym melodiom, składającym się z
niskiego brzmienia gitary basowej, perkusji i syntezatorów. Ponadto, stosunkowo
niewielka ilość instrumentów oraz kompletny brak wokalu świadczą o minimalizmie
i subtelnej konwencji podkładu, co również ma wpływ na wspomniany klimat. Mimo
wszystko, obeszło się bez nudy i flegmatycznych motywów, bo chociaż materiał
jest bardzo spójny i harmonijny, to od czasu do czasu trafia się na mocniejsze,
lecz nieagresywne, rockowe brzmienia (Libra,
Last), które nie pozwalają słuchaczowi zasnąć i stracić wątku. Ze wszystkich tych elementów nasuwa się wniosek, że Cold Ground ma wiele wspólnego z muzyką
filmową, między innymi dlatego tak intensywnie oddziałuje na odbiorcę. Z
drugiej strony, nagrania są trudne w odbiorze, w związku z czym nie każdy będzie
w stanie dostrzec ich piękno - do tego
niezbędny jest odpowiedni nastrój i szerokie poczucie muzycznej estetyki. Tak
więc osoby, które nie są przyzwyczajone do dźwięków nie wpadających w ucho, mogą
się tutaj pogubić. Nic dziwnego, przecież to alternatywa, czyli wyższa
szkoła jazdy.
Wszystkie utwory stoją na wyrównanym poziomie, wobec czego
nie bawię się w wybór najlepszej i najgorszej pozycji - jeżeli interesuje cię jeden track, dobrym pomysłem będzie zainwestowanie w całe
wydawnictwo. W końcu zostało ono dokładnie przemyślane i ciekawie zrealizowane,
przez co mimo że nie wywołuje opadu szczęki, to bez wątpienia zasługuje na
stałe miejsce w odtwarzaczu. I właśnie dlatego leci za nie piąteczka.
Zgadzasz się? Podaj dalej:
1 komentarze:
"Pomijając fakt, że rzadko mają coś ciekawego do zaproponowania" - polemizowałbym, zwłaszcza jeśli chodzi o prężnie rozwijającą się w Polsce scenę postmetalową, do której Echoes Of Yul zdecydowanie należy. Polecam tu Obscure Sphinxa, Butterfly Trajectory oraz Entropię.
Prześlij komentarz