1. All I Want 11. John Doe
2. One Day 12. Cranberry Moonwalk
3. Paper Route 13. Nobody Told Me
4. Ready 14. Forever
5. Throwback 15. We Still in This Bitch
6. Back Me Up
7. Coastline
8. Wide Open
9. FlyMuthaFucka
10. HeadBand
B.o.B to bardzo
sympatyczny gość. Nawet jeśli daleko mu do ikony hip hopu, to jego charyzma i
flow są warte uwagi. A repertuar? Z tym bywa różnie – Bobby ma tendencję do
obracania się w klimatach zbyt różowych jak na rap, często wręcz typowo
radiowych. Dobrze widać to na przykładzie debiutanckiego krążka, który
większe uznanie zdobył u Eskowiczów niż miłośników czarnych brzmień. Strange Clouds było pod tym względem zdecydowanie lepsze: wciąż pełne popowej słodyczy, ale nie aż tak dobitnej jak
na debiucie. Dzisiaj przekonamy się, czym tak właściwie jest najnowsza
pozycja amerykańskiego rapera – beztroską radióweczką, kolorowym
rapopolo, a może poważną, hip hopową produkcją?
Underground Luxury to
15 nagrań w większości wyprodukowanych przez samego rapera, momentami
wspieranego przez postaci tj. Arthur McArthur, Detail i DJ Mustard. Zabierając
się za odsłuch, nie nastawiałem się na arcydzieło. Moimi jedynymi oczekiwaniami
wobec UL były wyrazistość i charyzmatyczny charakter. Niestety nawet tego nie
otrzymałem. Taki lajf.
Z technicznego punktu widzenia wydawnictwo nie jest złe. Składa się ze znanych i jeszcze nieodojonych dźwięków, z których zmiksowano poprawnie brzmiące bity. Głównym problemem materiału jest brak wyrazistości. Całość jest zbyt stonowana, zarówno pod kątem tempa jak i emocji: nie rozczula, nie jest beztroska, agresywna ani mroczna. Dodając do tego niewielką chwytliwość otrzymujemy pozycje warte co najwyżej jednorazowego odsłuchu. Przesłuchaj pierwsze lepsze Ready, Back Me Up czy Wide Open – co te tracki mają do zaoferowania? Niestety nic, bo podobnie jak większość pozostałych cechują się wyblakłymi melodiami oraz brakiem jakiegokolwiek klimatu. Poza wpadającymi w ucho Nobody Told Me i Coastline (radio-friendly, ale przynajmniej chwytliwe) oraz zajeżdżającym Wizem Khalifą One Day nie dzieje się tutaj kompletnie nic. Niby ograniczono ilość cukierkowych dźwięków, na czym materiał powinien dużo zyskać, jednak w tym przypadku przełożyło się to na większą monotonię. Odsłuch nie boli, ale i nie pociąga. Po prostu nudzi. Nawet charyzma rapera nie ratuje tego dzieła.
Tekst stoi na nieco wyższym poziomie niż podkład, ale też
wypada przeciętnie. Główną tematyką są kobiety, hejterzy, miłość do sławy,
imprez i alkoholu oraz pogoń za szczęściem, które można kupić za pieniądze. B.o.B
ukazuje siebie jako zachłannego materialistę dążącego do nieustannego
powiększania swojego bogactwa oraz prestiżu. Mało odkrywcze, ale osobisty
charakter co niektórych tracków sprawia, że warto się tym zainteresować. Nie
ogłupia.
Zgadzasz się? Podaj dalej:
2 komentarze:
Zgadzam sie całkowicie z recenzją. Płyta jest po prostu poprawna. Można jej słuchać ale nie wzbudza żadnych emocji.
Dokładnie tak, jest to przeciętny album, jak dla mnie dużo słabszy od poprzednich, mimo jak napisałeś zmniejszenia cukierkowych brzmień, a szkoda bo B.o.B. mógłby zrobić coś znacznie lepszego.
Prześlij komentarz