19 grudnia 2013

Recenzja: Beyoncé - Beyoncé

1. Pretty Hurts                              11. ***Flawless          
2. Haunted                                     12. Superpower
3. Drunk in Love                           13. Heaven
4. Blow                                           14. Blue
5. No Angel
6. Partition
7. Jealous
8. Rocket
9. Mine
10. XO

Żeby sukcesywnie wydać płytę i nakłonić grupę docelową do jej natychmiastowego zakupu, przeciętny artysta musi się nieźle nagłowić – na początek głośna zapowiedź nachodzącego arcydzieła_którego_jeszcze_nie_słyszeliście, następnie gorący singiel i liczne spotkania z fanami. Wszystko to podsycane przez pełne superlatyw wywiady. Często tego typu zagrania powierza się managementowi lub zewnętrznym agencjom, które mają za zadanie narobienie szumu wokół premiery. Krótko mówiąc, promocja (przedsprzedażowa) nie jest kwestią pięciu minut. Na szczęście Beyoncé nie jest przeciętną artystką. Już ostatnio udowodniła, że nie musi zabiegać o względy mainstreamu, a stacje radiowe są dla niej, nie vice versa. Tym razem poszła o krok dalej, nie tylko nagrywając równie śmiały materiał, co dodatkowo wydając go z dnia na dzień, bez jakichkolwiek zapowiedzi. Britney zawiodła, podobnie Katy Perry – nawet Lady Gaga wypadła poniżej oczekiwań. Może przynajmniej Beyoncé-niespodzianka okaże się w pełni satysfakcjonującym wydawnictwem?

Z krążkiem Beyoncé sprawa ma się o tyle ciekawie, że jest to visual album. Oznacza się, że poza standardowymi ścieżkami otrzymujemy do każdej z nich klip video. Ja skupię się wyłącznie na muzyce, czyli 14 utworach trwających w sumie niewiele ponad godzinę. Jak zwykle mieszają one klimaty R&B, rapu i popu, tym razem wzbogacone o motywy muzyki elektronicznej, wobec czego wiele nagrań przyjmuje postać PBR&B (The Weeknd, Frank Ocean, Jessie Ware). Czyli artystka nie stoi w miejscu.

Jej najnowsze dzieło składa się z przyjemnych melodii, które za sprawą niekonwencjonalnego charakteru szybko chwytają za ucho i skupiają na sobie uwagę. Przykład? Dajmy na to Pretty Hurts i Blow. Cechują je proste brzmienie i wcale nie takie odkrywcze elementy. Mimo to złożono z nich naprawdę nośne motywy, które pozostają atrakcyjne nawet po wielu odsłuchach. Tak samo jest w przypadku reszty kompozycji. One również mogą pochwalić się względnym minimalizmem połączonym z soczystymi dźwiękami, przez co, podobnie jak single z 4, w komercyjnych rozgłośniach nie spotkają się z należną aprobatą. Szczególnie, że nie znajdziemy tu fast foodowych melodyjek ani dancefloorowych wymiataczy, które mogłyby to ułatwić. Bee udowadnia, że da się nagrać przyjemny i zwracający uwagę materiał bez stosowania tak tanich chwytów. Na plus warto zaliczyć też różnorodność klimatów. Mamy zarówno beztrosko brzmiące Blow, bardziej klasyczne r&b zabarwiane hip hopem (Drunk In Love), r&b w wersji subtelnej (Mine), modne popor&b zajeżdżające Rihanną (Flawless, Partition), wspomniane wcześniej PBR&B (Haunted) oraz emocjonujące ballady (Heaven). O dziwo wszystko to stoi na równie wysokim poziomie. Wady? Początkowo miałem zamiar wytknąć małą wyrazistość. Może coś w tym jest – tak czy owak po kilku odsłuchach przestało mi to przeszkadzać.


Tematyka poruszana przez Beyoncé nie należy do wyjątkowo refleksyjnych. Jest wręcz standardowa: różne aspekty uczucia (siła miłości, złamane serce, potrzeba bycia kochanym, zazdrość, matczyna miłość etc.), popularność oraz słowo o feminizmie. Mimo wszystko zręcznie dopełnia podkład, przez co materiał zyskuje na melodyjności. Na tym polu jest optymalnie: nic nie razi, nic nie powala. Nie ma sensu się rozpisywać.

Zakupując Beyoncé możesz być pewny, że to dzieło warte swojej ceny. Wypełniają je solidne nagrania, które zwinnie wpadają w ucho, brzmią modnie, lekko, w miarę pomysłowo i jednocześnie nie są oparte na popularnych schematach. Co prawda krążek nie jest zdumiewająco innowacyjny, wobec czego może zapomnieć o tytule płyty roku, niemniej warto go mieć w swojej bibliotece. Prędko nie wyleci z mojego odtwarzacza.


Zgadzasz się? Podaj dalej:

9 komentarze:

"Beyonce" ma tak naprawdę jedną wadę. Nie jest to rzecz genialna. Nie poraża, nie powala. Widzę, słyszę i doceniam pracę, włożoną w ten materiał. Podziwiam za odwagę, ambicję. Mogę wymienić mnóstwo zalet, mocnych punktów, a jednak czuję niedosyt i bardziej szanuję, niż lubię. Jednak patrząc, na fakt, że jej koleżanki po fachu zawiodły nowymi albumami (perry, gaga, britney) bardziej ją doceniam.
Dobra recenzja :) Pozdrawiam!

Beyonce > niż te 3 gwiazdki(Gaga,Perry,Britney)

Najlepszy album popowy tego roku, jeden z najlepszych w ogóle (jeśli chodzi o dzieła bardziej komercyjne, nawet chyba trochę lepszy od Yeezusa, 20/20 Experience i Unorthodox Jukebox)

Beyonce i jej cały sztab, też musiał (i wbrew pozorom), wciąż musi, się bardzo natrudzić, żeby zrobić z niej tego rodzaju artystę. Trudno mi jest ją klasyfikować, bo niestety nie jest ona jakimś fenomenem, artystką, o której za 50 lat będzie się mówiło, jako o Madonnie czy Jacksonie. Ona po prostu została wypromowana, ciężko na to pracowała, i jest promowana nadal. I to jest akurat smutne, że jej fani muszą mierzyć się z niby "legendą" a tak naprawdę kobietą, która muzycznie świata na kolana nie powala.

Płyta świetna, aczkolwiek nieco inaczej ją sobie wyobrażałem.

Bardzo dobra płyta. Beyonce po raz kolejny udowodniła, że wcale nie trzeba nagrywać typowo radiowych hitów, żeby odnieść sukces

Nie wiedziałam, że jest już coś nowego od Beyonce Muszę posłuchać.

Yeezus to była totalna porażka nawet nie ma co porównywać do innych albumów nie moge przeboleć faktu że Daft Punk współpracował nad albumem

Prześlij komentarz