Gary Barlow działa
w branży od ponad 25 lat. Popularność zawdzięcza formacji Take
That, w której spędził większość swojej kariery i z którą działa do dziś. W
międzyczasie pracował też na własne nazwisko, wydając w sumie 3 solowe
albumy. W porównaniu z twórczością wypuszczoną pod szyldem TT osiągnęły one znikomy
sukces. Co ciekawe, sam materiał wcale nie jest słaby i spokojnie mógłby
konkurować z dorobkiem zespołu. Dzisiaj omówimy sobie najnowsze, czwarte podejście
Gary’ego zatytułowane ‘Since I Saw You Last’. Może akurat ono wywinduje artystę
na szczyt.
Barlowowi oraz producentom (Steve Power i Mark Stent) udało
się stworzyć tracki, które nie krzyczą desperacko o uwagę, a działają naprawdę kojąco
dla ucha. Dzieje się tak, ponieważ tutejsza piętnastka zawiera elementy muzyki
folkowej, czasami podchodzące nawet pod country – a wszystko to utrzymane w
słyszalnie brytyjskim stylu. Czyli mamy do czynienia ze spokojnym
materiałem. I tutaj pojawia się pytanie: czy przypadkiem nie za bardzo spokojnym.
Album posiada wiele mocnych stron. Jedną z ważniejszych jest
fakt, że wpada w ucho. Nie jest to przebojowy rodzaj chwytliwości, przez
co nie odnajdzie się w typowo młodzieżowych stacjach pokroju Eski czy RMF
MAXXX. Jednak melodyjność wyciśniętą z prostych brzmień z pewnością docenią
miłośnicy Robbiego Williamsa i innych gwiazd brytyjskiego pop-rocka. Nie
ma syntezatorów, ciężkiego plastiku ani beztroskiej słodyczy
charakterystycznej dla m.in. Colbie Caillat. Mimo to dzieło przyciąga przyjemną konwencją tworzoną głównie przez zgrabnie umiejscowioną gitarę. Dotyczy to zwłaszcza w miarę dynamicznych utworów (Requiem,
Let Me Go, Face To Face etc.). Z kolei z balladami bywa różnie. Większość
z nich sprawnie umila czas, jednak zdarzają się pozycje, których wielką bolączką jest wyblakłość. Rzuć uchem na We
Like To Love i 6th Avenue – ni
to chwytliwe ni specjalnie emocjonujące. W ogóle w wypadku tej płyty trudno
mówić o zjawiskowości. Ciężko znaleźć tu patenty świeże lub w jakikolwiek
sposób wyraziste, wobec czego lepiej zapomnieć o skrajnych doznaniach. Mimo wszystko warto przesłuchać chociaż kilka nagrań. W końcu mocnych stron jest o wiele więcej niż słabych.
W przypadku tekstu z emocjami też nie jest dobrze. Posłuchamy
o nieszczęśliwej miłości, zdradzie, dwulicowości kobiet, jak również o zewie
wolności, śmierci i nadziei na lepsze jutro, czyli zagadnieniach, które
teoretycznie powinny zręcznie intrygować. Problem leży w ich patetycznym i pseudo-ckliwym charakterze oraz braku autentyczności. Nawet jeśli Gary
śpiewa o tym, co rzeczywiście leży mu na sercu, nie brzmi przekonująco.
Równie dobrze mógłby śpiewać o brzozach, samolotach, zakochanej gimbazie i poezji Coelho. Liryka
nie jest tragiczna, bo aż takim banałem nie trąci, mimo wszystko najlepiej
traktować ją wyłącznie jako miłe uzupełnienie melodii. Nie ma się w co
zagłębiać.
Zgadzasz się? Podaj dalej:
0 komentarze:
Prześlij komentarz