5 maja 2011

Recenzja: Sophie Ellis-Bextor - Make A Scene

Dla większość osób zaistniała dopiero po gościnnych występach przy boku takich producentów jak Junior Caldera, Armin Van Buuren czy Freemasons, gdzie urzekła swoim stylem i głosem. Fani brytyjskiej dobrej muzyki kojarzą ją zapewne z hitów Take Me Home i Catch You oraz paru mniej znanych przebojów. Od premiery jej poprzedniego albumu minęły już 4 lata, więc dziewczyna postanowiła wydać coś nowego. Nadzieje były ogromne,  a wyszło do dupy. A czemu, to już sobie doczytacie…

Wydany w połowie kwietnia Make A Scene jest już piątym albumem brytyjskiej 32-latki Sophie Ellis-Bextor. Jest to bardzo specyficzna produkcja, bo poza nowymi kawałkami dostajemy też numery z udziałem gościnnym wokalistki np. Heartbreak (Make Me a Dancer), oraz starsze utwory. W sumie jest 14 kawałków, z których większość jest, nie oszukujmy się, do bani. Wszystkie nuty są w utrzymane w klimacie electro-popu, który momentami przypomina disco polo.

Sophie ma talent, co już nie raz udowodniła w swoich wcześniejszych produkcjach. Jednak tym razem za bardzo poszła w stronę tanecznych eksperymentów, robiąc z siebie królika doświadczalnego takich osobistości jak Freemasons, Liam Howe, Metronomy, Richard Stannard, Calvin Harris, Greg Kurstin i dla paru innych producentów i DJ’ów, którzy odpowiadają za krążek. Największym plusem tych wszystkich sampli, beatów i innych elementów podkładu jest ich oryginalność – prezentują się bardzo ciekawie i widać, że drzemie w nich potencjał na dobre remixy. Jednak na krążku zostały beznadziejnie wykorzystane, sprawiając wrażenie wersji demo. A nawet bety. Mocną (chyba jedyną) stroną krążka jest wokal – o ile dźwięki to jakieś Silent Hill, o tyle głos piosenkarki jest boski – Brytyjka ma bardzo ciekawą barwę głosu i profesjonalnie ją wykorzystuje.

Ogólne wrażenie jakie sprawiają piosenki jest strasznie matowe i sztuczne. Sytuację ratują starsze numery gościnne - Heartbreak (Make Me a Dancer), Not Giving Up on Love i Can't Fight This Feeling, które prezentują się znakomicie i tylko dzięki nim warto przesłuchać ten krążek. Poza nimi warto rzucić uchem na Bittersweet (wydane rok temu) i Under Your Touch, które nie są jakieś wybitne, ale nie drażnią. Reszta produkcji to maksymalnie udziwniona sieczka, która spodoba się co najwyżej fanom wokalistki.

Tekst też nie jest jakiś bardzo ambitny, choć dużo lepszy od muzyki (od której chyba wszystko jest lepsze). Sophie śpiewa w zasadzie o wszystkim i o niczym, czyli m.in. o cierpieniu, szczęściu, miłości, mężczyznach itp. Jako, że jest to pop, nie będę ubolewał nad tekstem, bo i tak w tym przypadku jest małoważny. Jednak tak utalentowana artystka powinna się bardziej postarać, bo to co zaprezentowała (tekst) jest lekko poniżej jej poziomu.

Sophie jest młodą, piękną, utalentowaną i doświadczoną piosenkarką z dość dużym dorobkiem artystycznym. Bardzo lubię  ją i jej dotychczasowe produkcje, ale muszę przyznać, że to co zaprezentowała na Make a Scene jest straszne. Co prawda sytuację poprawiają nieco zapożyczone numery i wokal, ale nawet to nie pomaga płycie osiągnąć przyzwoitego poziomu. Zapewne fani mnie zabiją i niesłusznie będą zarzucać subiektywizm, ale mimo to, z całym szacunkiem do wokalistki, musze postawić ocenę dopuszczającą.



Zgadzasz się? Podaj dalej:

12 komentarze:

Mi się podoba taki Silent Hill. Album jest energiczny i nie zwalnia ani przez moment, nawet ballady Starlight, klimatyczny i hipnotyzujący Magic mają spory ładunek emocjonalny i taneczny potencjał. Moim ulubionym utworem jest tytułowy Make a Scene, utwór który można śmiało nazwać electro noisowym. Zresztą prawie cały album balansuje na granicy electro/dance noise. Kolejny dowód na to że muzyka elektroniczna może być równie agresywna co gitarowa:) Ciekawe są dwa ostatnie utwory w których to rytmika odchodzi na dalszy plan a głos Ellis Bextor eksploduje z całą mocą po czym wszystko się urywa i zapada cisza. Fajna muzyczka, dla mnie 9/10.

była bym mega szczęśliwa gdybym mogła zobaczyć tu także recenzję płyt rapu polskiego;)
bardzo dopracowany blog, podziwiam ;)
na moim blogu postaram się zamieścić coś muzycznego ale będzie to zapewne opartę w dużej mierze na rapie ponieważ w tego rodzaju muzyce gustuję ;)

@ Anonimowy: Każdy ma inny gust - ja oceniłem "warsztat" + fajność - i dlatego tak nisko. A Ty skupiłeś/aś się wyłącznie na swoim guście. Nie mówię, że to źle, to przecież Twoje zdanie :)
@ Sara: Zapodaj jakiś świeży tytuł :D

Stary jaka reklama w radiu :D
Pozdro

a zapodam ci płytkę GRUBE JOINTY II :)
wymiata po prostuuu !!

Zgadam się! Też bym tak ocenił :)
Under Your Touch da się przesłuchać parę razy.
Pozdrawiam.

Z chęcią posłucham całości. Sophie zajmuje wyjątkowe miejsce w szeregu moich muzycznych poszukiwań. Dzięki za miły komentarz, zapraszam codziennie po nowości!! ;)

Sophie Wydała 4 płyty: Read my lips, Shoot from the hip, Trip the light fantastic oraz właśnie omawianą Make a Scene. Najnowszej nie słuchałem choć czekałem dość długi czas licząc, że będzie tak dobra jak poprzednie (wg mnie pierwsza 4.3 na 5, druga 4, trzecia 3.8 na 5) jednak trochę mnie rozczarowało to przedłużanie. Mam nadzieję, że recenzje są wyostrzone i będzie lepiej niż przeczytałem ;).

Patrząc na to, jak wiele razy jego premiera była przesuwana i jakie problemy miała Sophie z wytwórnią to naprawdę cud, że album w ogóle się ukazał. Chodziło chyba głównie o to, żeby wydać na płycie wszystkie dotychczasowe single i kolaboracje, a reszta to trochę takie zapychacze. W sumie to bardziej taka składanka utworów z wokalem Sophie. Może i do majsztertyków nie należy, jednak miło się go słucha. Ja osobiście uwielbiam "Synchronized".

Prześlij komentarz