14 maja 2011

Recenzja: Jennifer Lopez - Love?

W swojej dotychczasowej, ponad 12-letniej karierze, Jennifer Lopez wydała sześć bardzo dobrych albumów, które wielokrotnie pokryły się platyną i innymi cennymi surowcami. Nic więc dziwnego, że oczekiwania wobec jej nowego krążka były ogromne. Mimo to myślałem, że to będzie kolejna kicha znanej gwiazdy. Jednak po parokrotnym odsłuchu, jestem pozytywnie zaskoczony – liczyłem na plastikowe parówki z majonezem, a dostałem przyzwoite produkcje, od których ucho nawet nie boli. Check it Out!

Trzeba przyznać, że Love?, bo tak nazywa się nowy materiał J.Lo., jest krążkiem profesjonalnie komercyjnym. Świadczą o tym nazwiska producentów,  featuringi i repertuar. Na krążku znalazło się 16 (wersja Deluxe) tracków będących bardzo tanecznym popem z elementami r&b. Są one całkowicie utrzymane w tym dance’owym klimacie - nie ma żadnych przymulastych ballad ani czystego rapu. By jednak pozbawić złudzeń, muszę dodać, ze nie są to jakieś super wybitne produkcje – prawda, są niezłe, ale nie wnoszą do popu tyle świeżości co poprzednie longplay’e  J.Lo. Jednak radia będą mieć z nich mieć pożywkę przez bardzo długi czas.

Patrząc jednak na ekipę, które odpowiadała za produkcję: RedOne, The-Dream, StarGate, Lady Gaga, itd, można się tylko dziwić, dlaczego nie powstał album idealny albo chociaż znakomity. Przecież są to nazwiska najlepszych z najlepszych, w dodatku Jenny też jest zdolna i ma smykałkę do hitów. Jeżeli więc mam ocenić warstwę muzyczną, to musze przyznać, że wypadła co najwyżej dobrze – płyta jest powieleniem znanych patentów, które są co prawda znacznie lepsze od swoich licznych poprzedników, ale nie są już tak bardzo porywające, jak byłyby 3 lata temu. Co nie znaczy, że kawałki nudzą – są ciekawe i dynamiczne ale lekko poniżej poziomu wokalistki. Mimo to podkład nieźle zgrywa się z głosem i temperamentem amerykańskiej 42-latki, co jest jego ogromnym atutem – słychać, że Jenny zdominowała piosenki i wykonywała je, jak przystało na profesjonalną wokalistkę, z pasją.

Główną tematyką utworów jest, jak nie trudno się domyślić, tytułowa miłość. Oprócz uczuć nasłuchamy się też na temat mężczyzn, zmysłowości kobiet i innych pokrewnych tematów. Tekst nie jest jakiś super oryginalny, jakościowo też nie jest genialnie, ale i tak stoi na dużo wyższym poziomie niż inne produkcję tego typu – przekaz jest prosty i zrozumiały, a w dodatku nie jest banalny ani nużący. Za to wielki plus.

Co by zachęcić do zakupu płytki, postanowiono wydać numer On the Floor, w którym gościnnie udziela się Pitbull. Jak zapewne większość już słyszała, nuta bazuje na charakterystycznych samplach Lambady. Natomiast kolejnym singlem został wydany na początku maja track I’m Into You, w którym elementy rapu (to chyba jedyny ślad takiej muzyki na krążku) przemyca Lil Wayne. No i na tych dwóch postaciach kończą się występy gościnne – jak widać nie nasłuchamy się wielu głosów. To może i lepiej, bo Jennifer znakomicie radzi sobie sama.

Jeżeli chodzi o utwory pozasinglowe, to trudno wyróżnić coś szczególnego – wszystkie utwory są na mniej więcej równym poziomie i prezentują się tak samo (co najwyżej) dobrze. Jeśli jednak koniecznie ma się znaleźć coś o konkretnych trackach, to muszę przyznać, że nawet spodobało mi się Everybody's Girl – nutka z wersji Deluxe. Nie wiem, co dokładnie mnie w niej urzekło – chyba to, że nie jest do bólu RedOne’owa. Nie żebym miał coś do tego producenta, ale jak słyszę np. Charge Me Up, to skręca mnie podobieństwo do utworu Ushera - More (Red One Remix).

Jak wspomniałem na początku, Love? jest produkcją typowo komercyjną, nastawioną na masowego słuchacza. W tej roli spisuje się znakomicie – zawdzięczać to może klimatowi, w jakim wokalistka postanowiła utrzymać całą trackliste, i dobrym tekstem, który przypomina stare dobre czasy, gdy to pop z natury był ambitny. Jednak jakby spojrzeć na album jako na profesjonalną produkcję, wypada nieco gorzej – to głównie za sprawą średniej jakości warstwy muzycznej.

Krążek jak najbardziej można polecić fanom zarówno samej wokalistki, radiowego dancepopu i pokemonom. Jednak tym bardziej wybrednym, siedzącym w branży muzycznej osobom, może jednak nie przypaść do gustu (się nie dziwię..). By się nie rozpisywać - ogólnie jest dość dobrze, ale mogłoby być dużo lepiej. W końcu Jenny na to stać.


Zgadzasz się? Podaj dalej:

4 komentarze:

Cóż trzeba przyznać, ze ten album to było takie "to be or not to be". Dlatego tyle zwlekania z premierą było. Dwa poprzednie wydawnictwa to komercyjne porażki.

Widać, że się powoli wypala. A szkoda..

Bardzo lubię singiel "On the floor" z tej płyty. J.Lo. ma już sporo lat na karku, a wciąż potrafi zachwycać swoim wyglądem. Ciekawa recencja :>

Prześlij komentarz