Zdobywczyni Oscara, Złotego Globu (za drugoplanową rolę w Dreamgirls) oraz muzycznej nagrody Grammy (w kat. najlepszy album r&b za Jennifer Hudson) po tragicznej śmierci matki i brata pod koniec 2008 r. zniknęła ze sceny muzycznej. Teraz, po prawie trzech latach, powraca z nowym materiałem utrzymanym w podobnym stylu co poprzedni. O tym, czy ma szansę rywalizować ze swoim debiutem można się przekonać poniżej.
Wydany w połowie kwietnia longplay amerykańskiej piosenkarki Jennifer Hudson zwie się I Remember Me i jest jej drugim studyjnym dorobkiem. Tym razem artystka raczy nas 16-stoma (Deluxe) trackami będącymi mieszaniną r&b i soulu, czyli czegoś pomiędzy Alicią Keys, Beyonce a Kelly Rowland. W praktyce słucha się tego dość przyjemnie, choć momentami bywa monotonnie. Czyżby za dużo smętów? A może to wina podkładu i tekstu? Po części wszystkiego.
Koleżankę wspierali m.in. StarGate, Alicia Keys, R.Kelly i Swizz Beatz. To dzięki nim warstwa muzyczna trzyma przyzwoity poziom – zrezygnowano z dźwięków skomputeryzowanych a postawiono na klasyczne amerykańskie r&b. Jednak o ile poszczególne kawałki wypadają nieźle o tyle cały krążek jest taki powtarzalny – niektóre dźwięki są do siebie bardzo podobne, czasami nawet się dublują. Rekompensuje to mocny, solidny głos wokalistki, do którego jednak, co by nie było za różowo, też mam pewne zastrzeżenia: jest trochę za bardzo uniwersalny, tzn. podobny do głosów wielu innych artystek, np. do Alicii Keys. Niby nie można tego zaliczyć jako minus, w końcu Jenny sobie głosu nie wybierała, ale mimo wszystko mogłaby przynajmniej śpiewać w ciekawszy sposób, bo jak na razie to niczym nie różni się od wspomnianej wcześniej Alicii. Nie tylko głosem, ale nawet stylem jaki preferuje.
Jak wiadomo, nic co nie jest popem nie może sobie pozwolić na pusty, tani tekst. W przypadku IRM nie jest jakoś genialnie, ale mimo to warstwa tekstowa trzyma poziom i jest dojrzalsza od tej z poprzedniego krążka. Jenny dzieli się przez nią swoimi refleksjami przede wszystkim śpiewając o relacjach damsko-męskich: o potrzebie miłości (Everybody Needs Love), gdybaniu „co by było gdyby…” (Gone), nieszczęśliwej miłości (Where You At), itd. Nie jest źle, ale mogło być lepiej.
Jak na razie, wiadomo tylko o dwóch singlach promujących IRM, które są, swoją drogą, jednymi z lepszych numerów z płyty. Pierwszym została ballada Where You At, bardzo ciekawa i klimatyczna produkcja. Na drugi natomiast wybrano utwór tytułowy - I Remember Me. Bardzo dobre, chociaż trochę przypomina twórczość Beyonce. Istnieją też plany wydania trzeciego singla - Don’t Look Down, który tym razem przypomina Alicię Keys.
I Remember Me to pozycja obowiązkowa dla fanów soulu i amerykańskiego r&b. Jednak osobom, które nie słuchają na co dzień takiego czegoś może nie przypaść do gustu i ogromnie nudzić. Z tego co widziałem na innych stronach, wiele osób wielbi ten krążek za brak plastikowych dźwięków, mnóstwem emocji jaki wywołuje itp. Mimo to, nie ma się czym podniecać – krążek mimo iż jest niezły, wieje nudą, powtarzalnością i nie dorasta do pięt temu sprzed trzech lat. W dodatku, podobnie jak krążek Jessie J, jest pozbawiony własnego stylu – słuchając większości utworów na usta ciśnie się jakieś nazwisko, np. KEYS (co już wielokrotnie zaprezentowałem). Jennifer jest stać na coś lepszego. Duuuuużo lepszego. Dlatego tylko 3. Natomiast fani niech sobie dopiszą +1 do oceny.
Zgadzasz się? Podaj dalej:
2 komentarze:
Jennifer zauroczyła mnie swoim głosem w filmie "Dreamgirls". Po obejrzeniu filmu, od razu wziąłem się za przesłuchanie jej krążków.
Jak dla mnie płyta jest lepsza niż poprzednia. "Everybody Need Love" najlepszym kawałkiem, "Don't Look Down" może trochę zalatuje Alicią, ale co nie oznacza, że piosenka nie jest dobra. Zaraz po "Everybody Need Love", drugi najlepszy kawałek. Moją uwagę zwróciły jeszcze piosenki: spokojne "Believe", "Angel" za fajny refren i po kilkukrotnym przesłuchaniu płyty, cover "Feeling Good" i "Gone". Może poziomem (nie wokalnym) Jennifer nie dorównuje Beyonce, czy innym artystkom, ale jest na pewno warta uwagi ;)
Długo czekałem na ten album, ale warto było! Wg mnie debiut Jenn jest lepszy ale IRM jest na bardzo wysokim poziomie. Jenn dała radę! Wokalnie - rewelacja. Fakt, że niektóre piosenki są bardzo "alisziowate". Tytułowa ballada jest rewelacyjna. Piękne jest bardzo emocjonalne "Still Here". Do moich faworytów należą również: No One Gonna Love You, Gone (genialny, singlowy kawałek, najbardziej komercyjny z płyty), Where You At (tutaj wokal Jenn powala), Everybody Needs Love, Feeling Good. Nie rozumiem dlaczego na standardowej wersji (14 utworów)znajduje się pierwszy singiel Jenn "Spotlight". Odcinamy się od debiutu i promujemy nowy album a nie "odgrzewane kotlety"!. Polecam ten album! Minusem jest fakt, że Jenn na okładce jest za bardzo "stuningowana"- ma ręce do kolan. ;)
Prześlij komentarz