1 listopada 2011

Recenzja: Florence and The Machine - Ceremonials

Florence gości w branży muzycznej od stosunkowo niedługiego czasu, bo od jakiś 4 lat. Jednak swój głośny debiut ‘Lungs’ wydała dopiero 2 lata temu. Od tamtego czasu, mimo iż nie nagrała niczego nowego, wiele osób wciąż fascynuje się jej krążkiem - i słusznie, bo to jeden z lepszych przedstawicieli ambitnego, 'nieradiowego' popu. Teraz nadszedł czas na pokazanie światu jego następcy - zobaczmy co ma do zaoferowania.



Mowa oczywiście o Ceremonials, czyli drugim studyjnym albumie brytyjskiej formacji Florence + The Machine, wydanym pod szyldem Island Records. W wersji podstawowej zawiera 12 numerów będących dźwiękową kontynuacją debiutu, czyli czegoś z pogranicza pop-folka, rocka alternatywnego oraz soulu. Nie jestem fanem muzyki prezentowanej przez tą panią, ale po tym krążku chyba nim zostanę.

Poza samą Florence, za produkcję odpowiada również taki ktoś jak Paul Epworth, czyli gość pracujący dla Adele, Cee Lo Green'a oraz Plan B, więc nie się co dziwić, że płyta wypada tak dobrze. Muzyka powstała przy użyciu (w większości) naturalnych instrumentów prezentuje się bardzo klimatycznie, szczególnie kiedy do gry wchodzi uroczy głos wokalistki. Co prawda masowemu słuchaczowi może nie wpadnie w ucho, gdyż to bardziej wyrafinowany podgatunek popu, ale nie zmienia to faktu, że taka muzyka broni się sama - potencjalni zwolennicy sami ją znajdą, nawet gdy nie będzie promowana.

Interesujący jest również tekst, który poprzez różne tematy główne tj. cierpienie, tęsknota oraz bezradność, subtelnie przemyca tematykę miłosną, która w tym wydaniu nie jest aż taka zła. Poza tym warto zwrócić uwagę na sam język, gdyż mimo iż jest bardzo ‘literacki’, nie wydaje się być pisany na siłę – czyli przyjemnie się tego słucha. No i tak ma być.

Pierwszym numerem jaki ujrzał światło dzienne został What The Water Gave Me, czyli dosyć spokojna, delikatna produkcja, która pomimo swojego potencjału niestety nie zawojowała notowań. Trochę lepiej wypadł na tym polu drugi singiel Shake It Out, który prezentuje się bardziej teatralnie oraz żywiej niż poprzednik, przez co wiele brytyjskich rozgłośni serwuje go z dość dużą rotacją.

Reszta utworów też jest dobra, nawet bardzo. Każdy ma w sobie coś co przykuwa uwagę słuchacza, najczęściej jest to właśnie ta magiczna melodia. Do swoich faworytów mogę zaliczyć m.in. Heartlines, Only If For A Night oraz No Light No Light. Nie oznacza to jednak, że pozostałe tracki od nich odstają, można rzec, że wszystkie są jakościowo podobne i trudno jest wybrać jakieś lepsze lub gorsze.

Swoim debiutem grupa Florence + The Machine nieźle namieszała na brytyjskim (chociaż nie tylko) rynku muzycznym zdobywając szczyty wielu list przebojów. Tym razem może nie będzie tak wielkiej rewolucji jak ostatnio, bo nowych patentów jest stosunkowo niewiele, ale Ceremonials z pewnością odniesie duży sukces, bo Florence wraz ze swoimi muzykami po raz kolejny pokazuje na co ją stać. 


Zgadzasz się? Podaj dalej:

8 komentarze:

Dobra recenzja. A może byś tak zetknął na płytę Natalii Lesz ?? :P

Jak zostanie mi czasu to oczywiście przesłucham :D

"Ceremonials" to nowy "numer jeden" na The UK Albums Chart. Tym samym masz duże powody do radości;-)

Nieee no to jakiś żart jest. Ta plyta jest po prostu... kiepska! Zadając sobie pytanie: czemu słucham F+TM głownie padają odpowiedzi - potężny głos, porywanie uczuć, genialne bębny, mieszanie radości, smutku i patosu. A nowa płyta jest po prostu... dojrzała, prosta, przemyślana. Jak dla mnie - nudna. Jasne, What The Water Gave Me jest perfekcyjnym utworem. Shake It piękną teatralną opowieścią. Ale pomimo wych dwóch promo singli niestety reszta jest podobna, miłosna i płaska. Nie ma mocy jej głosu i nie ma zaskoczenia. 2/5 dla tej Rudej pani.

Tak to już z Florence jest, że kiedy przesłucha się jej płytę (zarówno tę, jak i Lungs) raz, czy drugi, ma się wrażenie, że piosenki niewiele się od siebie różnia, aranżacje są podobne itp. Tylko od słuchacza zalezy czy pójdzie za tą muzyką dalej. A warto, bo tak naprawdę dopiero wtedy mozna cokolwiek o niej powiedzieć.

W muzykę Florence trzeba się wsłuchać i ją poczuć. Wtedy dopiero jesteśmy w stanie rozróżnić utwory. Zdecydowanie każdy posiada w sobie coś magicznego, artystyczengo i pięknego. I nigdy nie zgodzę się z tym, że muzyka Flo jest płaska i kiepska. Totalny absurd.

We Florence jest jakaś magia. Niewiarygodnie dobrze mi się jej słucha, nie dziwię się, że Anglicy ją uwielbiają. Cały klimat płyty, wszystkie utwory- jak dla mnie raj!

Jeśli kogoś interesuję moje zdanie na temat Florence zapraszam tutaj: http://parfois-je-vois.blogspot.com/2012/03/dogs-days-are-over.html

Prześlij komentarz