Anglia to bez
wątpienia kolebka najróżniejszych rodzajów rocka - właśnie z tego kraju
pochodzą tak kultowe zespoły jak The Beatles, The Rolling Stones, Pink Floyd,
Queen czy Coldplay. Keane mimo że nie posiada (jeszcze) tak wyrobionej marki, to
dzięki 3 dobrym LP oraz garści mniejszych dzieł stał się bandem, którego
wstyd przynajmniej nie kojarzyć. Do największych przebojów czwórki Brytyjczyków
zaliczamy m.in. Somewhere Only We Know, Everybody's Changing i This Is The Last
Time - jako, że na początku maja ukazał się ich nowy album, pozycja
tychże numerów może stać się zagrożona. Może - a czy będzie?
Na krążek nazwany Strangeland
(który standardowo pochodzi ze stajni Islands Records) składa się 12 utworów
będących jednym z rodzajów alternatywnego rocka zwanego fachowo britpopem (no,
w mocno zmodyfikowanej wersji), którego często można podpiąć pod muzykę
popularną. Już parę razy przesłuchałem ten krążek i zapewne jeszcze kilka razy
go odtworzę, jednak jak na razie nie znalazłem tu niczego zjawiskowego.
W przypadku tego tworu mamy do czynienia z nagraniami utrzymanymi w dosyć wolnej konwencji, sporadycznie trafia się coś choć trochę żywego, że o czymś dynamicznym już nie wspomnę. Czy to źle? Czy ja wiem...raczej nie. To właśnie dzięki temu jest tu tak klimatycznie czasami wręcz melancholijnie bądź też romantycznie, a co za tym idzie - przyjemnie, co bez wątpienia jest największym atutem tejże płytki. Jeżeli chodzi o inne aspekty tj. świeżość czy innowacyjność, to na tych polach jest już o wiele gorzej - muzycznie, nie ma tu zbyt wielu nowości i mimo iż tradycyjną gitarę w wielu miejscach zastępuje pianino, co jest dosyć ciekawym zabiegiem, to w porównaniu do poprzednich wydawnictw to nic zaskakującego. Niewielki progres. Może marudzę, może się czepiam, lecz brak jakichkolwiek nowych patentów jest dla mnie drażniącym problemem. I głównie przez to momentami bywa tu nudno.
Nieco lepiej wypada tekst, poprzez który Tom Chaplin - główny wokalistka grupy, dotyka spraw związanych z uczuciem do drugiej osoby,
czyli bezgranicznego oddania, wspominania wspólnej przeszłości, planowania
przyszłości oraz składania przeróżnych obietnic. Ponadto, posłuchamy sobie o
ważności wyboru ścieżki życiowej, dążeniu do wolności itd., czyli o standardowym
pakiecie charakterystycznym dla przeróżnych odmian rocka. Jednak za sprawą rozbudowanych zwrotek oraz idealnym skomponowaniu się tematyki do nastroju melodii, całości
słucha się o wiele przyjemniej.
Na single wytypowano dwa dosyć radiowe, pozytywne motywy: Silenced by the Night oraz jeden z moich faworytów, czyli melodyjne Disconnected. Bardzo dobry wybór na promocję krążka.
Jeżeli natomiast chodzi o pozostałe utwory, to nie wydają mi się specjalnie atrakcyjne – tak, jak w razie wielu innych wydawnictw tego typu, również tutaj dobrym pomysłem jest słuchanie całego albumu zamiast poszczególnych, wyjętych z kontekstu tracków - dopiero wtedy można poczuć jego klimat. Z kolei oceniając każdy kawałek indywidualnie, nic konkretnego, poza małymi wyjątkami, nie zapada w pamięć (w moim przypadku wyjątkami są Disconnected i The Starting Line). Jak widać, płyta nie jest idealna…
…nie jest nawet prawie idealna. Jest co najwyżej
przyzwoita. A wszystko przez kompletny brak jakichkolwiek innowacji –
większość motywów, dźwięków i haseł jest znana ze starszych dokonań nie tylko
panów z Keane, lecz też innych zespołów. Mnie taka wtórność bardzo irytuje i czasami po
prostu tracę wątek – wyrazisty nastrój niewiele pomaga. Fanom może się
spodoba, dla mnie jest przeciętnie. Dlatego za
Strangeland trója. Powiedzmy, że nawet naciągana.
Zgadzasz się? Podaj dalej:
3 komentarze:
Ostro, ostro...Ale dobrze. To jednak nie to co poprzednie ich wydawnictwa, ale Keane maja jedna zalete...Ze jak sie jednak kilka razy przeslucha ich plyte,to ciagle chce sie do nich wracac...Przynajmniej ja tak mam...
Muzyka z duszą. Mało takiej.
Tak czy siak płytę naprawdę warto przesłuchać. Jest baaardzo klimatyczna :)
Prześlij komentarz