29 maja 2012

Recenzja: Niki & The Dove - Instinct


Nicki And The Dove, czyli Malin, Gustaf i Mangus są stosunkowo młodą szwedzką formacją, która swoją działalność rozpoczęła w roku 2010. W zeszłym sezonie ukazała się ich debiutancka, prawie nikomu nieznana EP'ka zatytułowana 'The Drummer'. Dopiero 5 pozycja w zestawieniu brytyjskiego Sound of 2012 dała zespołowi promocyjnego kopa i właśnie od tego momentu znacznie częściej mogliśmy usłyszeć w BBC Radio 1 przeboje takie jak DJ, Ease My Mind czy Tomorrow. Ostatnimi czasy, zespół wypuścił swoje pierwsze długogrające dzieło - przekonajmy się, z czym mamy do czynienia.

W ramach formalności wypada przypomnieć, że płyta została nazwana Instinct i w wersji podstawowej składa się na nią 12 elektronicznych, synth popowych, czasami wręcz klubowych tracków, które w swojej konwencji istotnie odbiegają od typowych pseudopopowych nagrań pokroju Pitbulla (ten gość już dawno stał się dla mnie synonimem artystycznego lenistwa oraz kiczu), czy najnowszej odsłony Davida Guetty. Może numery nie są idealne, lecz mało kto powinien żałować 53 minut, które przeznacza się na jednorazowe odsłuchanie całości.

Wszelakie wywody o podkładzie należałoby zacząć od stwierdzenia, że nie mamy styczności z materiałem niezwykle świeżym - i to na kilku płaszczyznach. Po pierwsze, część utworów jest znana od dłuższego czasu, bo poza singlami, wcześniej ukazały się również Mother Protect (chociaż zależy, jak na to spojrzeć, co rozwinę poniżej), Under The Bridges oraz The Drummer. Wychodzi więc na to, że premierowych numerów jest raptem 6. Ponadto, nie jest tu wyjątkowo świeżo jeżeli chodzi o same klimaty, w których utrzymana jest płyta - zauważalne są inspiracje wieloma pokrewnymi, zwykle dużo starszymi wykonawcami, przez co nie nazwałbym jej zbytnio oryginalną, czy też zjawiskową. Jednak z drugiej strony, słucha się jej całkiem przyjemnie, bo wszystkie muzyczne elementy zostały odpowiednio wyważone, więc żadna piosenka nie mdli - wręcz przeciwnie, na ogół wpadają w ucho (no, poza wolniejszymi ‘balladami’, które zwyczajnie nudzą). To ostatnie jest zasługą dosyć ponurego, nostalgicznego nastroju, który dodatkowo potęguje doznania płynące ze melodii. Reasumując, choć warstwa muzyczna jest przyjemna i łatwa w odbiorze, to nie zawiera w sobie żadnych nowości i momentami bywa po prostu przeterminowana.

Dawno nie spotkałem krążka, na którym liryka byłaby przynajmniej interesująca. W tym przypadku sytuacja również nie ulega zmianie i standardowo posłuchamy sobie o różnych przejawach miłości zarówno do osoby (zauroczenie, wspomnienia, wyznania) jak i do clubbingu i ogólnie do muzyki - jak widać, szału nie ma. Dobra, jako że w pewnym sensie to muzyka klubowa, nie będę czepiał się szczegółów.



Z kolei jeżeli chodzi o single, to w tej kwestii panuje tu niemałe zamieszanie i łatwo się pogubić w tych wszystkich klipach - teoretycznie jest ich 6. Jednak w praktyce, połowa z nich promowała wcześniejszą, wydaną ponad pół roku temu EP'kę, a do tych ‘właściwych’ zaliczamy: The Fox, DJ, Ease My Mind i Tomorrow. No, w ostateczności można tu też podciągnąć Mother Protect, ale jako, że jest to jedynie promo, to nie odgrywa jakiejś większej roli. Generalnie, cała trójka/czwórka nadaje się na promocję, szkoda tylko, że nie została zbyt doceniona przez polskie (i nie tylko) stacje radiowe.

Instinct mimo iż furory nie zrobił (i już raczej nie zrobi), jest albumem, na który warto zwrócić uwagę. Co prawda jego oryginalność, a co za tym idzie, kreatywność zespołu, leżą i kwiczą, lecz żadna z produkcji nie męczy uszu - zamiast tego większość z nich, z technicznego punktu widzenia, stoi na przyzwoitym poziomie i jest w stanie przykuć uwagę potencjalnego słuchacza. Wahając się pomiędzy 3 a 4 pozostaję przy tej drugiej opcji, chociaż nie jestem do końca pewny, czy to aby na pewno dobry pomysł... 


Zgadzasz się? Podaj dalej:

2 komentarze:

Jak dla mnie 3. Nie trafia do mnie.

Ja daję 6/6! To jeden z moich ulubionych albumów tego roku :-)

Prześlij komentarz