20 października 2012

Recenzja: Brandy - Two Eleven

19 lat działalności estradowej, 6 filmów, 5 albumów, 25 singli – tak przedstawia się dorobek amerykańskiej piosenkarki Brandy Norwood. 33-latka pochodzi z typowo muzycznej rodziny: jest córką soulowego wokalisty Williego Norwooda, jej brat (Ray J) zajmuje się hip hopem, poza tym jest kuzynką samego Snoop Dogga. Jako dziecko wykonywała w kościele gospelowe utwory, następnie udzielała się w różnych przedsięwzięciach szkolnych, aż w końcu zainteresowała się nią wytwórnia Atlantic Records, doprowadzając do podpisania kontraktu. Pomimo prezentowania ciekawego poziomu, Brandy nigdy nie odniosła sukcesu adekwatnego do umiejętności. Nowe dzieło tego nie zmieni. Przekonajmy się dlaczego.

Two Eleven to seria (w rozszerzeniu) 17 kawałków utrzymanych w konwencji mainstreamowego R&B, czyli czegoś pomiędzy twórczością Mary J. Blige i Kelly Rowland. Do ich wyprodukowania powołano sztab fachowców, w skład których wchodzą m.in. Rico Love, Sean Garrett, Midi Mafia i Bangladesh – osoby obcujące z podobnymi klimatami na co dzień. Całość dystrybuowana nakładem RCA Records.

Jak to zwykle bywa w kobiecym rhythm and blues’ie, kompozycje przyjmują bardzo przyjemny charakter, często spowity nutką zmysłowości. Ze względu na niezbyt dynamiczne tempo i brak hitowych melodyjek, nie nazwałbym go materiałem mającym szanse zdominować notowania list przebojów. I słusznie, bo w tym przypadku nie jest to najważniejsze. Zamiast tego otrzymujemy subtelne produkcje oparte na hip hopowym podkładzie – wpadające w ucho (jak na tego rodzaju brzmienia) melodie w połączeniu z ciepłymi bitami sprawiają wrażenie atrakcyjnych. W przeciwieństwie do pokrewnych artystek, Brandy zrezygnowała z soulowych/gospelowych ballad, co tym razem wyszło jej na dobre, bo nigdy nie miała talentu do nagrywania ckliwych piosnek. Jedyna rzecz, nad którą można było dłużej popracować to oryginalność. Niby jest w miarę różnorodnie i żaden element nie przejawia tendencji do nudzenia ani nie jest skrajnie oklepany, mimo to dobrym pomysłem byłoby wplecenie paru autorskich patentów. A takowych niestety tutaj nie ma. W każdym razie warstwa dźwiękowa jest w porządku i nic nie woła o pomstę do nieba.

Natomiast niespecjalnie dziwi mnie fakt, że tekst nie jest niczym zjawiskowym. Od dawna powtarzam i powtarzać będę, że tematyka miłości w utworach muzycznych jest bardzo męcząca i sporadycznie wywołuje większe zainteresowanie i jakiekolwiek emocje. Wciąż traktuje o tym samym, czyli o wyznaniach, apostrofach do drugiej połówki, zakończeniu związku, tęsknocie, zaufaniu, itd. Tym razem nie jest inaczej. Nie warto zabierać się za interpretację, chyba że są jeszcze osoby, którym się to nie przejadło.

Singlowo krążek przedstawia się następująco. Początkiem maja ukazał się numer Put It Down, w którym gościnnie udziela się Chris Brown – jest to jedyna kolaboracja, jaką można tu znaleźć. Z kolei pod koniec wakacji wydano równie ciekawe Wildest Dream. Zachęcam do rzucenia uchem na obie produkcje, ponieważ...

...w podobnym klimacie i na podobnym poziomie utrzymano resztę wydawnictwa. Do moich ulubionych propozycji zaliczam So Sick, Do You Know What You Have? oraz What You Need. Nie zmienia to jednak faktu, że nie będę słuchał ich częściej od pozostałych – album jest na tyle spójny, że lepiej zaopatrzyć się w całość. Polecam go zwłaszcza fanom dokonań wokalistek pokroju Mary J. Blige, Tamii i Monici. Dla pozostałych odbiorców, którzy dotychczas nie byli w stanie przekonać się do gatunku R&B, płyta może okazać się niezwykle usypiająca. Niemniej, sama w sobie jest godna dłuższego obcowania.

Two Eleven nie zrewolucjonizuje rynku muzycznego: cierpi na brak świeżych pomysłów oraz nie wywołuje ekstremalnie pozytywnych odczuć. Za to umiejętnie łączy wiele znanych, ale nieogranych motywów, czego efektem końcowym stały się melodyjne, na swój sposób bujające nagrania, których jedyną znaczącą bolączką jest trywialny tekst. Jednak nie wpływa on negatywnie na wrażenia płynące z odsłuchu, w związku z czym mogę określić ten album mianem dobrego.


Zgadzasz się? Podaj dalej:

10 komentarze:

Jakoś nie bardzo podchodzi mi ta wokalistka.

Mógłbyś napisać recenzję "Glassheart" Leony Lewis?

Brandy nigdy nie odniosła sukcesu na miarę swoich możliwości? Odniosła. W latach 90. była obok Aaliyah i Moniki najlepszą piosenkarką R&B młodego pokolenia. Sprzedała miliony płyt, Never say never jest klasykiem w tym gatunku.

Nie oszukujmy się - ten cały sukces nie trwał długo :)

co najmniej 10 lat była w topach Billboardu - to jest mało? okej. kończę dyskusję w takim razie :)

W porównaniu do swoich koleżanek, jej sukces pozostawił po sobie stosunkowo niewielki ślad. A szkoda, bo zasługuje na przynajmniej taki rozgłos jak Aaliyah.

Dla mnie album na 6,bity na dobrym poziomie,a ten wokal Brandy!

Aaliyah miala rozglos jak zmarla wtedy jej 3 plyta zawojowala listy przebojow sprawdz sobie jakie osiagniecia miala jej pierwsza plyta i on in a million kocham aaliyah za to co zrobila ale nie mozesz mowic ze brandy nie wpisala sie do muzyki R&B jej plyty w 90 latach pokrywaly sie platyna wiele razy przestudiuj jej kariere a potem sie wypowiadaj

Kotku, nie twierdzę, że w ogóle nie odniosła sukcesu, tylko że mimo wszystko zasłużyła na większy rozgłos.

Prześlij komentarz