9 października 2012

Recenzja: Ellie Goulding - Halcyon

Piękna, sympatyczna i, chociaż wcale nie dziecinna, to bardzo niewinna – takie były moje spostrzeżenia, gdy po raz pierwszy zetknąłem się z 25-letnią Ellie Goulding. Jej kariera rozpoczęła się podobnie jak w przypadku wielu pokrewnych artystek: od najmłodszych lat uczyła się gry na instrumentach, następnie zaczęła śpiewać i pisać teksty. Będąc na studiach, nawiązała współpracę z Polydor Records i wypuściła debiutancki album, ‘Lights’. To dzięki niemu zdominowała garść prestiżowych list przebojów oraz rankingów tj. UK Albums Chart, czy Brit Awards 2010 w kategorii ‘Wybór Krytyków’, zyskując w krótkim czasie ogromną popularność. Po dwóch latach wydawniczej przerwy, Ellie prezentuje jego następcę. Godnego?

Halcyon to, innymi słowy, 14 kompozycji będących wielką mieszanką różnych stylów muzycznych. Bazę stanowi naturalnie pop, którego w zależności od utworu wzbogacono o elementy indie, elektroniki, soulu lub poniekąd baroque rocka. Odważne posunięcie, to trzeba przyznać. Gdyby cała historia nie rozgrywała się w UK, powiedziałbym, że wręcz głupie – w końcu która wytwórnia odważyłaby się na promocję tak specyficznej muzyki? Na szczęście Brytyjczycy mają bardzo wyrafinowany gust, który w połączeniu z pozycją trendsetterów sprawia, że tak nowatorskie postacie jak Florence+ The Machine, Delilah i Jessie Ware nie muszą śpiewać w lokalnych barach, żebrząc o funta. Pannie Goulding też to nie grozi, szczególnie że jej materiał jest równie dobry co wymienionych koleżanek. A nawet lepszy.

Najistotniejszym atutem młodziutkiej Angielki jest bez wątpienia jej wokal. Nie jest wyjątkowo mocny, to fakt – ale zamiast tego posiada niezwykle ciepłą barwę, która wzbudza sympatię u potencjalnego słuchacza oraz w niewielkim stopniu ułatwia przyswajanie nagrań. Z kolei te cechują się dużą różnorodnością, osiągniętą za pomocą wspomnianej mieszaniny stylów. Tak więc usłyszymy szeroką gamę dźwięków, wytwarzanych przez m.in. instrumenty klawiszowe, perkusję, skrzypce, syntezatory, chórki oraz sample splecione z głosu artystki. Zależnie od kombinacji, przyjmują one postać nostalgicznych ballad, często utrzymanych w wyniosłej formie (minimalnie mniejszej od tej, z której słynie Florence Welch), bądź też dynamicznych, ale podobnie ‘epickich’ produkcji, które wpadają w ucho z ogromnym natężeniem. Ponadto, nie doszukałem się tutaj żadnych znaczących inspiracji, w związku z czym można śmiało powiedzieć, że Ellie wypracowała swój indywidualny styl, obok którego nie da się przejść obojętnie – wywołuje spore emocje, nie drażni, nie śmierdzi tandetą, nawet nie nudzi. I, co najważniejsze, nie posiada słyszalnych wad.

Natomiast z lirycznego punktu widzenia jest wyłącznie poprawnie. Niby można doczepić się do maksymalnie oklepanej tematyki, ale z drugiej strony ciężko jest dopasować coś innego aniżeli miłość do tak charakterystycznych klimatów. W tym przypadku przyjmuje ona lekkostrawną formę, traktując o męskiej empatii, obietnicach, rozstaniu i innych tego typu frazesach. Na większą uwagę zasługuje co najwyżej I Know You Care, w którym jest mowa o trudnych relacjach z ojcem. Mimo że tekst nie zmusza do refleksji ani nie jest wart cytowania, to idealnie komponuje się z wizerunkiem ślicznej, bezbronnej blondyneczki, nadając mu większej autentyczności. I tylko dlatego dzisiaj sobie nie ponarzekam.



Na dzień dzisiejszy, krążek promowany jest utworami Anything Could Happen, I Know You Care oraz Hanging On (cover Active Child). Pierwsze dwa uchodzą za oficjalne single, ostatni to prawdopodobnie promo. W każdym razie cała trójka, tak samo jak i reszta płyty, prezentuje bardzo wysoki, wręcz uzależniający poziom. Nie pamiętam, kiedy ostatnio słuchałem tak spójnego i jednocześnie zróżnicowanego wydawnictwa, w którym kompletnie żadna pozycja nie zaniżałaby poziomu. Do moich ulubionych produkcji zaliczam My Blood, Only You oraz Figure 8, które bez problemu zdominowałyby mój ranking najlepszych numerów 2012. Ale nie zdominują, bo takowy nie powstanie.

Chociaż bardzo spodobał mi się wcześniejszy materiał Ellie, nigdy nie uważałem się ze jej fana. Aż do dzisiaj. Halcyon jest najlepszą płytą, z jaką miałem okazję 'współpracować' w tym roku. Dzięki dokładnie dopracowanemu i przemyślanemu podkładowi oraz przyzwoitej liryce (mniejsza o nią), otrzymano produkcje pełne nie tylko świeżości, lecz także hitowego potencjału oraz baśniowej magii. A tego jeszcze nie było – przynajmniej nie w tak solidnym wydaniu.


Zgadzasz się? Podaj dalej:

11 komentarze:

Przeczuwałem, że ten album będzie dobry, ale jego poziom całkowicie mnie zaskoczył. Jeden z najlepszych, popowych albumów ostatnich lat.

Po twojej recenzji na pewno sięgnę po ten album ;)

Odsłuchałem, bo mnie zachęciłeś, ale nie pokochałem tego albumu, jak ty. Na mój gust, samo "Lights" bije cały nowy album Ellie na łopatki :D

bardzo fajna i rzetelna recenzja ;) zapraszam do siebie

"Lights" nie lubię, ale po takiej recenzji na pewno sięgnę po "Halcyon".

Porównywać drugi LP Ellie z debiutem Delilah to ogromna przesada. "Halcyon" jest wg mnie strasznie przehypowany. Na uwagę zasługuje jedynie "Hanging On" i to wersja bez tego beznadziejnego rapera.

Reszta to pomieszanie z poplątaniem. Przeplatanie gitary nie-elektrycznej z typowo elektronicznymi wstawkami czym zaburzane jest tempo utworu to jakaś pomyłka, a ma to miejsce w większości utworów.

Tak, histeryzuje, bo "Lights" to jeden z pierwszych albumów od jakich zacząłem poznawać dobrą muzykę. Sentyment do Ellie za "Guns and Horses" czy "Under the Sheets" mam ogromny.

Przeczuwałem, że coś niedobrego dzieje się z jej pojęciem o muzyce - zaczęła przypominać gwiazdkę-celebrytkę bardziej niż artystę muzyka-songwritera.

Jest mi z tego powodu bardzo smutno, ale nie mogę nic z tym zrobić. Zdecydowanie odradzam tym, którzy chcieliby utrzymać w głowie wizerunek Ellie Goulding z pierwszego krążka.

Uwielbiam tą wokalistkę! Gorąco polecam jej kawałki!

a według mnie Ellie ma niezwykle piskliwy, dziecinny i drażniący wokal. Jej piosenka Anything could happen doprowadza mnie do szału swoim ihihihih. mimo to kompozycie są dopracowane i, jak sam napisałeś, nie trącą tandetą, ale jednak nie mogę jej ''strawić". jeżeli już któraś z płyt z tego gatunku ma zasłużyć na miano najlepszej w 2012 roku to tylko Florence + The Machine Ceremoials. Do diabła, nawet nużące Born To Die Lany del Rey jest lepsze od Halcyon Ellie Goulding

Jak przesłuchiwałam tę płytę, to miałam w pamięci, że pozytywnie o niej pisałeś. Płyta bardzo intrygująca, wydaje mi się też dość przygnębiająca. Głos Ellie wydawał mi się na początku irytujący, ale teraz myślę, że jest dość interesujący, poza tym ciekawie nim operuje w piosenkach. Tak czułam, że jest Brytyjką, bo mało co mogę ze słuchu wyłapać, jeśli chodzi o tekst, ach ten ich akcent. :P

Ach, i sorry, że Ci tak komentuję stare wpisy, ale właśnie nadrabiam nowości muzyczne i miałam ochotę się wypowiedzieć. :D

Piosenkarkę Ellie poznałem dosyć niedawno (nie osobiście :D), w sumie jak to najczęściej bywa, przez Eskę, gdzie grali jej utwór Lights. Podobała mi się ta nutka, a jej wygląd w tym teledysku przypominał mi jedną z babeczek z Abby (do dzisiaj nie wiem dlaczego) ;)
Pewnego dnia na czeskim muzycznym programie Ocko poleciał utwór Explosion i to od tego momentu zacząłem się interesować jej karierą.
Albym Halcyon to mistrzostwo! Dwie pozycje mnie drażnią, Only You i Anything Could Happen.
Perełkami, które uwielbiam słuchać na okrągło to Figure 8, Explosion i In My City.
Coś się teraz pojawił singiel Burn, ale jakoś mi nie podeszło, zbyt wieje komerchą, a z Halcyonu można było troszkę jej prywatności sięgnąć i spokoju :)

Ellie jest beznadziejna. Ma chujowy głos i jebie komerchą.

Prześlij komentarz