11 stycznia 2013

Recenzja: Hollywood Undead - Notes from the Underground

Niezła kapela: mało tego, że ukształtowała sobie charakterystyczny, wyrazisty styl, to ponadto świetnie zrealizowała pomysł na płytę – takie były moje odczucia, gdy dwa lata temu przypadkowo zetknąłem się z Hollywood Undead. Zarówno Swan Songs, jak i późniejsze American Tragedy, okazały się pozycjami wartymi regularnego wałkowania. Głównie za sprawą nieszablonowych i jednocześnie szybko zapadających w pamięć melodii, które mimo że nie były idealne, nigdy nie zeszły poniżej dobrego poziomu. Gdy tylko dowiedziałem się, że grupa wydaje trzeci krążek, obiecałem sobie, że rzucę na niego uchem i obowiązkowo opiszę. Pora się wywiązać.

Na Notes From The Underground panowie standardowo obracają się w klimatach rapcore’u. Jest to połączenie ostrych, ale łatwych do przetrawienia metalowych brzmień i licznych elementów hip hopu. Tak jak ostatnim razem, poza samym zespołem, za dźwięki odpowiadają Griffin Boice, Danny Lohner i Sam Hollander, którzy na full wersję nagrali w sumie 14 kompozycji. W porównaniu do poprzedników, wypadają one nieco grzeczniej. Czy to źle?

Raczej nie. To po prostu spostrzeżenie, które jako pierwsze rzuciło mi się w uszy. Wciąż jest dynamicznie i nie nazwałbym tego spokojnym materiałem, mimo to ewidentnie słychać, że jest mniej wyzywająco. Brakuje tu typowo metalowego rozmachu, kopa, który nadałby płycie wyrazistszego charakteru. Żeby potem nie było – nie twierdzę, że wcale nie zawiera takich elementów. Owszem, są, lecz nie w takich ilościach jak na American Tragedy. To po pierwsze. Po drugie, co już mogę potraktować jako minus, czasami zajeżdża tu Linkin Parkową słodyczą (Lion). Czyli jest ostro, ale…zbyt ‘przyjaźnie’. Poza tym, o ile na AT popową linię melodyczną co niektórych nagrań uznaję za atut, to w przypadku Another Way Out i wolnego Rain zastosowałbym coś ciekawszego, bo te klimaty kompletnie tutaj nie pasują. To w zasadzie tyle jeżeli chodzi o czepianie się szczegółów. Z kolei do pozytywnych stron podkładu należy przede wszystkim różnorodność. Nikt nie powie, że są to produkcje na jedno kopyto – bywa wolniej, szybciej, bardziej agresywnie (Dead Bite, We Are), hip hopowo (Pigskin), a nawet prawie radio-friendly (Believe). Z tego wynika, że jest też nieprzewidywalnie. Świadczą o tym również te całe wady, o których wspomniałem wcześniej; grupa wdrożyła wiele pomysłów, czasami trafnych, czasami mniej, przez co nie da się wyłapać żadnego schematu, który pomógłby domyślić się, jak będzie brzmieć reszta wydawnictwa. Przyjmijmy, że całokształt wciąga. Może nie aż tak, jak dotychczasowy dorobek, ale wpada w ucho i skupia na sobie uwagę słuchacza.

Lirykę utrzymano w stosunkowo ponurej konwencji. Jest mowa zarówno o przemocy, strachu, braku nadziei, jak i o wolności oraz chęci zerwania z rutyną. W dodatku znajdzie się tu coś przypominającego braggi, w których muzycy manifestują swoją potęgę, jednocześnie wprost prowokując hejterów do bezpośredniej konfrontacji. Oczywiście w całość wpleciono motyw śmierci i brutalności, co tym bardziej podkreśla wyzywający charakter tekstu. Tutaj nie mam prawa narzekać, jest ciekawie.


Album promuje ciężka amunicja, czyli numery We Are i Dead Bite, obfitujące w szybkie i mocne rapcore’owe granie. Idealny wybór. Poza nimi, wyjątkowo interesująco prezentują się From The Ground, Kill Everyone (podobny klimat), chwytliwe One More Bottle i wspomniane już Pigskin. Pozostałymi trackami też warto się zająć, bo to wciąż solidne produkcje, oferujące ambitną rozrywkę.

Hollywood Undead standardowo szarpnęli się na materiał stojący na niezłym poziomie. Pomimo moich częściowych narzekań, nie ma tu niczego, co obniżałoby wrażenia płynące ze słuchania - oprócz lekko odstającego Rain, nagrania są w najgorszym razie przyzwoite. Jednak w większości mamy do czynienia z dobrą, często wręcz bardzo dobrą jakością, która powinna zaspokoić miłośników poprzednich odsłon zespołu. Chociaż nie wszystkie pomysły wydają się atrakcyjne, to jestem jak najbardziej na tak. Zasłużone mocne cztery.


Zgadzasz się? Podaj dalej:

4 komentarze:

Fajna recenzja, która mnie zachęciła (choć chyba nie trzeba było) do nabycia kolejnej płyty Hollywood Undead. Poprzednie dwie płyty powaliły mnie świeżością i innością. Polecam również tą kapelą w wersji koncertowej (DVD jest dodatek do Swan Song w wersji rozszerzonej). Bardzo fajna jest również płyta z remiksami American Tragedy Redux. Polecam również do przesłuchania płytę byłego wokalisty HU. Deuce wydał ciekawą płytę pt. Niene Lives. Dzięki za recenzję!

Małe sprostowanie - chodziło mi o DVD jako dodatek do płyty Desperate Measures a nie Swan Song jak wsześniej napisałem.

Teledysk mi się podoba, kawałek który dodałeś jest taki sobie. Pozdrawiam

Jest to jeden z moich ulubionych zespołów.
Uważam że robią kawałek dobrej roboty, a ten album wyszedł im naprawde dobrze. Co jak co, ale ja właśnie tego od nich oczekiwałam :D
Cały album jest w dobrej kompozycji tematycznej.

Prześlij komentarz