26 sierpnia 2013

Recenzja: Blue October - Sway

1. Breathe, It's Over!                      11. Things We Do At Night
2. Sway                                             12. Not Broken Anymore
3. Angels in Everything                  13. To Be
4. Bleed Out
5. Debris
6. Fear
7. Things We Don't Know About
8. Hard Candy
9. Put In It
10. Light You Up


Dawno, dawno temu (w 1995 roku) niespełna 20-letni Justin Furstenfeld oraz jego brat, Jeremy, postanowili założyć rockowy zespół. Do inicjatywy dołączyli się Ryan Delahoussaye i Liz Mullaly. Tak powstał Blue October. W przeciągu 18 lat morderczej pracy estradowej, grupa wydała 6 zazwyczaj dobrych albumów, w międzyczasie modyfikując swój skład. To tyle jeżeli chodzi o elementarną wiedzę o BO. Teraz przejdźmy do omówienia ich świeżutkiego wydawnictwa ze stajni Up/Down Records.

Kompozycje zawarte na Sway zróżnicowano pod kątem odmian rocka. Tak więc usłyszymy tu motywy indie, dream popu i (post)grunge’u – a wszystko to zamknięte w 13 utworach trwających w sumie 56 minut. Czyli już na wstępie wiadomo, że o monotonii można zapomnieć. To pierwsza zaleta. I z pewnością nie jedyna.  

Zacznijmy od charakterystyki melodii. Te, w zależności od rodzaju rocka, mogą pochwalić się łagodną tonacją, pełną delikatnych dźwięków i refleksyjnej melancholii (Not Broken Anymore) lub znacznie mocniejszą, zabarwioną grunge’owymi motywami (Hard Candy) i kreatywnymi eksperymentami (Light You Up) – w związku z tym raz bywa cicho, raz głośno. Obie grupy nagrań mają w sobie coś atrakcyjnego. O ile wolniejsze tracki potrafią ująć swoim czułostkowym charakterem, o tyle pozycje dynamiczne zwyczajnie wpadają w ucho. Oczywiście często zdarza się, że nawet te wolne potrafią wkręcić chwytliwym brzmieniem (Bleed Out). Całość została utrzymana w nieco ponurym nastroju – nie ma tu motywów wesołych ani beztroskich. Wyłącznie powaga i niewielki patos. To dobrze, bo m.in. dzięki temu album jest w miarę wyrazisty. Brzmi zachęcająco? Trzeba jednak wziąć pod uwagę, że natężenie zarówno klimatu jak i przebojowości nie jest wyjątkowo wielkie. Przynajmniej nie w stopniu, w którym można by uznać materiał na ponadczasowy. Lub w jakikolwiek sposób hipnotyzujący.



Co do tekstu, to nie powiem żeby mnie poruszył. Niby Justin omawia zagadnienia, które teoretycznie powinny chwytać za serce (pojawiają się motywy bólu, zranionego serca, zagubienia, nawiązania do osobistych problemów etc.), jednak nie ma w nich niczego odkrywczego. Po pierwsze dlatego, że tekst o niemal identycznej tematyce występuje na wcześniejszych wydawnictwach. Na ich tle, tutejsze kwestie wypadają dosyć blado, bo nie tylko niosą ze sobą mniejszy ładunek emocjonalny, ale w dodatku nie zawierają błyskotliwych sentencji godnych zapamiętania. Żeby nie było, liryka nie jest zła. Mimo wszystko nie ma się czym ekscytować, bo o niebo lepiej prezentuje się ta ze starszych krążków - brzmi autentycznie i nie zalatuje nieco sztywną manierą.  

Sway’em warto się zainteresować, bo materiał jest na tyle zróżnicowany i emocjonalny, że chwyta za ucho i za serce. Niemniej miłośnikom mocno oddziałujących płyt polecam wcześniejsze dokonania grupy. Tam dzieje się więcej i, co ważniejsze, liryka wydaje się bardziej szczera. Z kolei tutaj wszystko jest mniej świeże i zjawiskowe. Ale na czwórkę zasługuje.


Zgadzasz się? Podaj dalej:

3 komentarze:

Znasz może brytyjską artystkę Imogen Heap? Teraz w IV kwartale planuje wydać swój czwarty solowy album, który tworzyła od 2011 roku. Sama pisze teksty i odpowiada za produkcję swoich utworów, we własnym studiu założonym w domu. Piekielnie utalentowana, wręcz bym powiedział iż geniusz muzyczny. Jeśli jej nie znasz, to proszę przyjrzyj się jej historii, biografii lub zapoznaj się z dotychczasowymi dziełami, gdyż przysięgam że warto. :) A przy okazji skromnie zapytam, czy miałbyś ochotę zrecenzować ten nadchodzący krążek? Powstawał w ciekawych okolicznościach, gdyż przyglądam się jego 'produkcji' odkąd rozpoczęła się praca nad pierwszym utworem. Tzw heapsong#1 nazwany później Lifeline powstał we współpracy z fanami, którzy mogli przesłać jej nagrane przeróżne dźwięki takie jak trzaskanie drzwiami, szczekanie psa czy kapanie wody, które potem ona wykorzystała w utworze zarówno w warstwie dźwiękowej, jak i wzrokowej w teledysku.

Wiem, że część moich znajomych słucha Imogen, jednak osobiście nie miałem okazji przyjrzeć/przysłuchać się jej twórczości.
Niemniej w najbliższym czasie postaram się nadrobić zaległości.
W końcu żeby opisać 'Spark' należy znać wcześniejsze wydawnictwa :)

Świetnie :) Wcześniejsze wydawnictwa koniecznie, ale warto też rzucić okiem na biografię zamieszczoną na Wikipedii (angielskiej najlepiej, gdyż polska Wiki 'ssie' :P). Co do 'Spark' - to póki co tylko proroczy tytuł. Imogen jeszcze oficjalnie nie podała nazwy albumu :)

Prześlij komentarz