14 czerwca 2011

Recenzja: Alexis Jordan - Alexis Jordan

Alexis jest przykładem tego, jak ważna w dążeniu do celu jest determinacja – mało tego, że nie pochodziła z zamożnej rodziny, była wyśmiewana w szkole (właśnie za śpiew) to jeszcze odpadła w eliminacjach do America’s Got Talent. Jednak nie dała za wygraną i postanowiła wrzucać na youtube covery znanych utworów – na początku nie odnosiła żadnych sukcesów, ale po pewnym czasie zainteresowali się nią szwedzcy producenci, a potem sam Jay-Z. I tak nagrała płytę.


Solowy krążek nazywa się tak samo jak wokalistka, czyli Alexis Jordan. W jego skład wchodzi  11 przebojowych tracków wyprodukowanych oczywiście przez duet StarGate oraz mniej popularnych Espionage i  Sandy Yee. Gdy przeglądając pudełko zobaczyłem te nazwiska, byłem prawie pewien, że będą to monotonne produkcje śmierdzące Rihanna’owymi samplami, w szczególności S&M i What’s my name, zmieszane z pomyjami odrzuconymi przez innych artystów z RockNation. Jakie więc było moje zdziwienie, gdy słuchając albumu spostrzegłem, że to naprawdę jest przyzwoite. No na pewno nie jest to klasyk ani nawet hit, ale jak na debiutantkę i tak jest nieźle.

Płyta utrzymana jest w klimacie dobrego popu zmieszanego z drobną cząstką muzyki r&b i dance’u. To, co odróżnia album Alexis od innych tego typu produkcji to brak szerokorozumianego ‘plastiku’, czyli mówiąc prościej - taniochy i mutowanego przed syntezatory głosu, jak również naprawdę dobra, czasami nawet bardzo jakość produkcji. Składa się na nią zarówno niezły wokal panny Jordan i ciekawe sample (może bez rewelacji, ale i tak jestem pod wrażeniem).

A tekst? W większości jest o miłości, mężczyznach, etc,, czyli najbardziej nudna i męcząca tematyka jaką można by sobie wybrać – bo niby cóż nowego można powiedzieć w kwestii poruszanej od… zawsze? Poza tym sam sposób jego zaprezentowania nie należy do najciekawszych. Może nie ma jakieś tragedii, ale i tak, jak na autorkę tekstów, jest cienko.

Jeszcze długo przed premierą, krążek promowany był singlem Happiness, który mimo iż nie jest jakiś zabójczo przebojowy, wzbudził ciekawość zarówno radiowców jak i krytyków przez co w krótkim czasie osiągnął ogromny sukces komercyjny (no, może nie całkiem z tego powodu, ale mniejsza z tym), często sięgając do szczytu list przebojów, m.in. w Billboard’s Hot Dance Club Songs i TOPie 10 różnych krajów. Trochę gorzej, choć nie tak znowu tragicznie, wypadł drugi singiel – wydane pół roku później Good Girl. Może nie zdobył takich ocen i podiów jak jego poprzednik, ale i tak stanowił dobrego powerplay’a w wielu stacjach. Pięć miesięcy później - na początku czerwca, wyszedł trzeci i, jak na razie, ostatni singiel, którym został kawałek Hush Hush. Na chwilę obecną nie jest jakoś specjalnie znany, szczególnie w naszym kraju, ale z pewnością i tak nie osiągnie tak wielkiego sukcesu jak poprzednie numery.

Poza tymi ww. piosenkami, uwagę przykuwają także inne dobre, momentami nawet bardzo dobre tracki. Pierwszym z nich jest Habit – wpadająca w ucho melodia i niezły wokal musiały poskutkować czymś ciekawym. Wybranie tego czwartym singlem byłoby dobrym posunięciem. Adekwatną sytuację przedstawia How You Like Me Now, czyli kolejna przebojowa propozycja, na którą warto zwrócić uwagę. Poza tym, mówiąc o godnych odsłuchu numerach, należy wspomnieć też o The Air That I Breathe, w końcu wyróżnia się spośród reszty poprzez swój stosowany charakter i ‘naturalność’  dźwięków. Natomiast reszta prezentuje się tylko troszkę gorzej – ogólnie, poziom utworów stoi na poziomie ‘dobrym’, czasami na przeciętnym, czasami na bardzo dobrym.

Jak zapewne nietrudno się domyślić, album jest pozycją obowiązkową dla osób, którym podoba się pop – zarówno ten radiowy, jak tego ambitniejszy - w końcu StarGate pokazali klasę (co wbrew pozorom nie jest takie oczywiste patrząc na ich niektóre produkcje) a Alexis swój dość dobry wokal. No i tak ma być.

Mimo iż od premiery Alexis Jordan minął już szmat czasu, w Polsce jej dystrybucja rozpoczęła się dopiero w maju (wielkie dzięki czytelnikowi, który mi o niej przypomniał :)) – stąd właśnie ta opóźniona recenzja. Nie żałuję, że zabrałem się za tą płytę – może nie wprowadza do popu niczego nowego i jest za bardzo komercyjna, ale słucha się tego bardzo przyjemnie, a o to przecież chodzi.



Zgadzasz się? Podaj dalej:

1 komentarze:

super blog. bardzo lubię czytać recenzje - kilka lat temu też taki robiłem - zapraszam: http://fajnaplyta.blog.onet.pl/

Prześlij komentarz