27 czerwca 2011

Recenzja: LMFAO - Sorry For Party Rocking

Ostatnio, jakoś przez przypadek, natrafiłem w sieci na serie bardzo niepochlebnych recenzji (przeważnie  z oceną  2/5 albo niżej) dotyczących nowej płyty amerykańskiej grupy LMFAO. Tak się składa, że od niedawna posiadam ten krążek i muszę przyznać, że to co przeczytałem na paru cenionych portalach było dla mnie co najmniej niezrozumiałe. Zwykle nie recenzuje płyt z gatunku dancepop, ale tym razem muszę przedstawić własną wersję.




Sorry For Party Rocking jest drugą studyjną produkcją grupy z Los Angeles - LMFAO i tak samo jak Party Rock, czyli jej poprzedniczka, została wydana przez Interscope Records. W wersji przeznaczonej na rynek brytyjski można znaleźć 16 pozytywnie nakręconych kawałków, które teoretycznie są w stanie rozkręcić każdą imprezę. W praktyce jednak zrobią to ich remixy  – te tracki aż się proszą o dobrego DJ’a. To wcale nie oznacza, że w oryginale są jakieś złe – są po prostu za bardzo radiowe i chyba to jest ich największą ‘realną’ wadą.

Produkcją longplay’a zajęła się przede wszystkim sama formacja, a dokładnie DJ Redfoo, który poza tym, że rapuje, zna się też na DJ’ce. Oczywiście co by się nie czuł samotny, postanowiono zaprosić do współpracy GoonRock’a (który wypromowany został właśnie przez LMFAO) i Calvina Harrisa. Wbrew tym wszystkim recenzjom, które miałem okazję przeczytać, utwory w żadnym stopniu nie są ani monotonne ani sieczkowate – może nie są jakieś super genialne, ale bawią. Poza tym są na pewno lepsze od ostatnich produkcji Davida Guetty, które w większości są pochodnymi Sexi Bitch.

Trochę gorzej ma się featuring, a dokładnie jego jakość. No bo co z tego, że ilość dodatkowych gwiazd jest w sam raz, skoro w większości ich rolę ograniczono jedynie do parosekundowych pisków w refrenie (Eva Simons) i ledwo słyszalnych kwestii ze zmixowanym wokalem (Natalia Kills). Nie no, oczywiście, że są bardziej ambitne kolaboracje, np. Busta Rhymes czy will.i.am., ale co z tego skoro jest ich tak niewiele. To tak z profesjonalnego punktu widzenia. Natomiast z perspektywy zwykłego słuchacza co to za różnica, jak goście zostali wyeksploatowani – ważne, że nie psują efektu końcowego.

Z różnych perspektyw można też popatrzeć na tekst:  teoretycznie jego poziom jest poniżej 100 km p.p.m., czyli jedna wielka porażka. Głównym tematem utworów jest impreza i wszystko co z nią związane. Poza tym język jakim to wszystko zostało napisane jest bardzo prosty, wręcz banalny. Tak  mówi zdrowy rozsądek. Jednak ja, jako, że jestem na niego obrażony, widzę to troszkę inaczej: nieraz już pisałem, że w niektórych podgatunkach popu tekst jest naprawdę mało ważny. Najwyraźniej widać to właśnie w tym przypadku – w dancepopie. Idąc sobie poskakać na jakąś imprezę nie mam zamiaru nadwyrężać mózgu wsłuchując się w głęboką lirykę – liczy się bit, a tekst to tylko dodatek. Tyle w na ten temat.

Widocznym znakiem, że w produkcji płyty są jakieś postępy, był wydany pod koniec stycznia singiel Party Rock Anthem. Stacje radiowe przyjęły go bardzo ciepło i właśnie dzięki temu dodatkowo zyskał na rozgłosie, a co za tym idzie – stał się daniem głównym w wielu klubach. W bardzo podobnym klimacie utrzymany jest również drugi singiel - Champagne Showers z gościnnym udziałem Natalii Kills. W przeciwieństwie do swojego poprzednika, jest trochę mniej słit radio friendly, a bardziej klubowy. Nie oznacza to wcale, że stacje całkowicie go oleją – pewnie będzie grany, ale raczej tylko w czymś przekroju RMF MAXXX i Planeta FM; wiadomo, że takie radio Zet tego nie puści. Nie wiadomo dokładnie jak to z nim będzie – w końcu jego premiera była stosunkowo niedawno.

Całego albumu słucha się dość przyjemnie i numery jakoś specjalnie nie odstają od siebie pod względem jakości. Wiem, że na mój odtwarzać na pewno trafi track Sexy And I Know It. Sam nie wiem czym dokładnie mnie urzekł – chyba po prostu podobają mi się te bity. To tak samo jest w przypadku Sorry For Party Rocking też nie ma nic nadzwyczajnego, tylko właśnie podkład. Oczywiście – poza tymi kawałkami pewnie wrzucę na mp4 coś jeszcze, ale te dwa numery są jak dla mnie najbardziej wyraziste.

Przypadek Sorry For Party Rocking ewidentnie uczy, że chcąc napisać w miarę wiarygodną recenzję nie można zawsze stosować tych samych kryteriów – no bo jeżeli ktoś dance ocenia jak dzieło artystyczne to sorry, ale coś jest chyba nie tak. Na płyty takie jak ta należy patrzeć pod kątem banalnej, wakacyjnej rozrywki – w końcu taka muzyka będzie nam towarzyszyć raczej tylko na różnego rodzaju imprezach no i opcjonalnie w radio, czyli w sytuacjach, gdy nie chce nam się myśleć, tylko po prostu miło spędzić czas w gronie przyjaciół. Krążek może nie jest idealny, ale sprawia radochę – a przecież o to chodzi w tym przemyśle. Nie mam racji?



Zgadzasz się? Podaj dalej:

3 komentarze:

Widzę, że tworzysz fajnego bloga;-) Dzisiaj nie mam czasu przejrzeć Twoich wpisów, ale w najbliższych dniach nadrobię zaległości i zostawię jakieś komentarze. Życzę powodzenia w blogowaniu!

Napisz recenzję nowej płyty Seleny Gomez oraz Beyonce. Kocham twoje recenzje :)

Dziękuję za te ciepłe słowa :) Beyonce jak najbardziej - a co do Seleny to sam nie wiem...Może jak mi zostanie trochę czasu to się nią zajmę.

Prześlij komentarz